Koniec ery Ajattolahów?

Przetaczające się przez kraj protesty społeczne, ekonomiczna izolacja oraz pogarszająca się sytuacja bezpieczeństwa w regionie. Islamska Republika Iranu przechodzi obecnie jeden z najtrudniejszych okresów w swojej historii. Czy to czas końca władzy Ajatollahów? Przyjrzymy się procesom, które doprowadziły do erupcji społecznego niezadowolenia, obecnym uwarunkowaniom geopolitycznym oraz najbliższym perspektywom Teharanu.

Śmierć Mahsy Amini

13 września policja obyczajowa zatrzymała w Teheranie 22-letnią kobietę, Mahsę Amini. Powodem zatrzymania był nieprawidłowy sposób zakrywania włosów – od czasu islamskiej rewolucji hidżab w Iranie jest obowiązkowy. Amini została zabrana na lokalny posterunek policji. Jeszcze tego samego dnia, w stanie śpiączki, trafiła do szpitala, gdzie po 2 dniach zmarła.

Według nieoficjalnych informacji, Amini została dotkliwie pobita przez teherańską policję obyczajową, a jeden z ciosów, wymierzonych w czaszkę, miał doprowadzić do jej śmierci.

Historia młodej kobiety – dzięki internetowi – szybko obiegła cały kraj. Dzień po śmierci Amini, 17 września, pod szpitalem odbyły się pierwsze protesty, które w kolejnych dniach zaczęły rozlewać się na cały kraj.

Śmierć Mahsy Amini była jednak tylko pewnym pretekstem czy też katalizatorem, który doprowadził do protestów. Powody niezadowolenia społecznego w Iranie sięgają bowiem znacznie głębiej niż kwestii obyczajowych.

Zachodnie sankcje

W 2018 r. prezydent Trump wycofał się z porozumienia nuklearnego z Iranem, które w 2015 r. zawarł jego poprzednik, Barack Obama. Administracja Trumpa nie tylko przywróciła sankcje sprzed 2015 r., ale także obłożyła Iran wieloma pakietami, bardzo dotkliwych sankcji. W efekcie każdy sektor irańskiej gospodarki znalazł się pod sankcjami USA.

Administracja prezydenta Trumpa prowadziła wobec Iranu tzw. „politykę maksymalnej presji”. Wywierana przez Amerykanów presja była tak duża, że – w obawie przed sankcjami – z Iranu wycofały się nawet europejskie firmy, które po 2015 r. podpisały z Irańczykami bardzo lukratywne kontrakty.

Joe Biden – jeszcze w czasie kampanii wyborczej – zapowiadał chęć osiągnięcia kompromisu z Iranem. Na początku 2021 r. w Wiedniu zaczęły odbywać się rozmowy na temat reaktywacji JCPOA – tak skrótowo nazywa się porozumienie nuklearne z 2015 r. Mimo kilkunastu rund negocjacyjnych, porozumienie z Iranem nie zostało jednak osiągnięte. W grudniowym wywiadzie dla Foreign Policy, specjalny wysłannik USA ds. Iranu, Robet Malley nie pozostawił żadnych wątpliwości: „Iran nie jest zainteresowany zawarciem porozumienia, a my skupiamy się teraz na innych rzeczach”.

Krajowy front gospodarczy

Problemy Iranu związane są nie tylko z amerykańskimi sankcjami. Irańska gospodarka cierpi na wiele problemów strukturalnych, wśród których na pierwsze miejsce zdecydowanie wybija się państwowy interwencjonizm.

Szacuje się, że aż ok. 40% irańskiego PKB jest wytwarzane przez podmioty bezpośrednio lub pośrednio kontrolowane przez państwo. W skład tych podmiotów wchodzą przede wszystkim tzw. bonjady (fundacje charytatywne) oraz przedsiębiorstwa, w których kapitał państwowy ma przewagę. Najczęściej podmioty te są źle zarządzane, odpowiadają za ogromne marnotrawstwo środków i są siedliskiem korupcji.

Najlepszym przykładem takich państwowych przedsiębiorstw jest tzw. Kwatera Główna ds. Egzekwowania Rozkazu Imama, skrótowo zwana Setadem. Podmiot ten powstał w 1989 roku na osobiste polecenie ajatollaha Chomeiniego. W teorii Setad miał, korzystając ze swoich uprawnień, dokonać szybkiej i sprawnej konfiskaty dóbr znajdujących się w rękach wrogów islamskiej rewolucji, a następnie dokonać ich redystrybucji na rzecz różnych islamskich fundacji (bonjadów). Po wypełnieniu tych celów Setad miał zostać rozwiązany. Praktyka wyglądała jednak zupełnie inaczej.

Setad nigdy nie został zlikwidowany, a z upływem lat zaczął kumulować coraz większy majątek, wykupywać udziały w firmach budowlanych, bankach, spółkach paliwowych i zyskiwać ogromny wpływ na irańską gospodarkę. Obecnie majątek Setadu szacuje się na ponad 100 mld dolarów.

Jednocześnie Setad pozostaje poza jakąkolwiek kontrolą czynników państwowych. Jedyną osobą, która sprawuje nad nim kontrolę jest Najwyższy Przywódca. Parlament, rządowe agencje czy sądy mogą interweniować w sprawy Setadu wyłącznie na osobistą prośbę Chomeiniego.

Także Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej posiada duży wpływ na irańską gospodarkę. Korpus kontroluje m.in. przedsiębiorstwo budowlane o nazwie Khatam-al Anbiya, które wliczając zewnętrznych kontaktorów, zatrudnia ok. 1 mln osób i co roku otrzymuje miliardowe kontrakty państwowe.

Formuła się wyczerpuje

Napięta sytuacja społeczna w Iranie wynika także z kryzysu obecnej formuły rządów. Od czasu Islamskiej Rewolucji z 1979 r. Iran pozostaje autokratyczną teokracją, której wszystkie instytucje znajdują się pod formalną lub nieformalną kontrolą Najwyższego Przywódcy – stanowisko to od 1989 r. piastuje ajatollah Ali Chamenei.

Irański ustrój jest co prawda skonstruowany w ten sposób, aby dawać Irańczykom namiastkę wolności i demokracji – w końcu prezydent i członkowie parlamentu wybierani są w bezpośrednich wyborach. Jednak jest to tylko namiastka demokracji, bo ostatecznie proces wyborczy w Iranie kontroluje establishment z ajatollahem Alim Chameneim na czele.

Kluczowym organem w kontroli procesu wyborczego w Iranie jest Rada Strażników. Jest to 12-osobowy organ, który aprobuje lub odrzuca kandydatury na stanowisko prezydenta i członków parlamentu.

Sześciu członków Rady wybiera bezpośrednio Najwyższy Przywódca. Pozostałych sześciu powołuje natomiast parlament, na wniosek szefa sądownictwa. Co jednak ważne szef sądownictwa jest osobiście wybierany przez Najwyższego Przywódcę. W efekcie ajatollah Chamenei sprawuje całkowitą kontrolę nad Radą Strażników i w ten sposób może blokować kandydatów, którzy mogliby zagrozić jego władzy.

Całkowitą kontrolę najwyższego przywódcy nad życiem politycznym Iranu wzmacnia także fakt, że to on osobiście wybiera wszystkich członków Rady ds. Celowości. Jest to bardzo ważny organ, gdyż rozstrzyga on wszelkie spory, które pojawiają się między parlamentem a Radą Strażników.

Jak zatem widzimy, pełną kontrolę nad irańskim procesem wyborczym posiada tzw. establishment z ajatollahem Alim Chameneim na czele. Mimo to wybory w Iranie stanowiły dotychczas swoisty wentyl bezpieczeństwa, który pozwalał wyciszać napięcia w społeczeństwie. Stąd wynika także, charakterystyczna dla Iranu, wysoka frekwencja wyborcza, o wiele wyższa niż w społeczeństwach zachodnich. Od obalenia szacha do 2019 r. średnia frekwencja podczas wyborów parlamentarnych w Iranie wynosiła 61%, a podczas wyborów prezydenckich 67%.

Ten wentyl bezpieczeństwa jest jednak od kilku lat regularnie zaciskany. Wypowiedzenie JCPOA w 2018 r. przez prezydenta Trumpa i powrót amerykańskich sankcji, doprowadziły do tego, że irański establishment odwrócił się od pragmatyków pokroju prezydenta Rouhaniego, którzy chcieli kompromisu z USA. Zamiast tego establishment zwrócił się ku irańskim konserwatystom, widząc w nich najlepszych strażników na trudne czasy nadchodzące dla Islamskiej Republiki.

W 2020 r., gdy w Iranie odbyły się wybory parlamentarne Rada Strażników zablokowała ponad połowę zgłoszonych kandydatur. Większość odrzuconych stanowili centrowi i umiarkowani politycy. W ten sposób ajatollah Chamenei – i kontrolowana przez niego Rada Strażników – de facto utorowali konserwatystom drogę do władzy. W wyborach konserwatyści zdobyli aż 76% głosów. Jednak ustawka była tak oczywista dla wyborców, że frekwencja wyniosła zaledwie 42%, co było najgorszym wynikiem wyborczym od czasu obalenia szacha w 1979 r.

W rok później, gdy w Iranie odbywały się wybory prezydenckie, sytuacja się powtórzyła. Rada Strażników znowu zablokowała kandydatury znanych polityków o umiarkowanych poglądach i zapewniła zwycięstwo kandydatowi konserwatystów – Ebrahimowi Raisiemu. Frekwencja znowu była jednak bardzo niska – 48%, co stanowi z kolei najgorszy wynik w historii irańskich wyborów prezydenckich.

Jak wskazuje dr Sanam Vakil z Chatham House, jednym z filarów Islamskiej Republiki Iranu jest legitymizacja wyborcza (electoral legitimacy). Od czasu rewolucji wybory w Iranie miały dwa główne cele. Z jednej strony stanowiły wspomniany wentyl bezpieczeństwa, a z drugiej strony miały legitymizować dalsze istnienie Islamskiej Republiki. Wybory z 2020 i 2021 r. nie spełniły natomiast żadnego z tych celów. Mało tego, przyniosły one wręcz odwrotne efekty.

Wielu Irańczyków – zwłaszcza tych o bardziej umiarkowanych poglądach – uznało, że ich głos nie ma żadnego znaczenia, bo wyniki wyborów są znane jeszcze przed głosowaniem. Fatalnie wpłynęło to na nastroje społeczne – które już i tak były złe ze względu na amerykańskie sankcje i pogarszającą się sytuację gospodarczą kraju.

Jak hartuje się stal, czyli dynamika irańskich protestów

Wracając jednak do protestów, które toczą się obecnie w Iranie. Należy zauważyć, że trwają one już około 3 miesięcy, a ich dynamika jest bardzo zmienna i nieprzewidywalna, co utrudnia siłom bezpieczeństwa ich tłumienie.

W pierwszych tygodniach, większość protestów odbywała się na kampusach irańskich uniwersytetów oraz w irańskim Kurdystanie, skąd pochodziła Mahsa Amini. Jednak już pod koniec września „punkt ciężkości” protestów przeniósł się na tereny beludżyjskie, do prowincji Sistan i Beludżystan. Protesty Beludżów miały związek jednak nie tyle ze śmiercią Amini, co z gwałtem dokonanym przez szefa policji w Czabaharze na 15-letniej Beludżyjce. 30 września w stolicy prowincji, mieście Zahedan, doszło do krwawych starć z policją, w których zginęło co najmniej 40 demonstrantów – niektóre źródła twierdzą, że ofiar mogło być więcej, nawet blisko stu osób.

Masakra w Zahedanie fatalnie odbiła się na sytuacji w całej prowincji. Aktywna od lat w regionie beludżyjska partyzantka zaczęła – w ramach odwetu – atakować irańskie siły bezpieczeństwa. Uwagę zachodnich mediów najbardziej przykuło zabójstwo 2 członków Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej w Zahedanie. Podobnych akcji było jednak więcej.

W połowie listopada, irańskim władzom udało się względnie opanować sytuację na terenach beludżyjskich. Jednak wtedy punkt ciężkości protestów ponownie przeniósł się na tereny kurdyjskie. W tamtejszych miastach odbywały się bardzo liczne demonstracje, a lokalna policja straciła kontrolę nad sytuacją.

Teheran zagrał bezwzględnie. Najpierw 14 listopada oddziały Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej ostrzelały cele położone na terenie irackiego Kurdystanu. Jednocześnie zaczęto prowadzić narrację jakoby protesty odbywające się w irańskim Kurdystanie miały być wspierane przez kurdyjskie ugrupowania działające po irackiej stronie granicy. Przebywający wówczas w Bagdadzie dowódca elitarnych sił Ghods, wchodzących w skład Korpusu, gen. Esmail Ghaani, miał podobno nawet grozić Irakijczykom inwazją lądową na iracki Kurdystan.

W kilka dni później, 18 listopada, wojska Korpusu weszły do miast Mahabad, Bukan, Piranszahr czy Sanandadż, położonych na terenie irańskiego Kurdystanu. Protestujący próbowali stawiać opór, jednak nie mieli większych szans z dobrze uzbrojonymi i wyszkolonymi oddziałami Korpusu. Tak irańskie protesty wkroczyły na nowy poziom, wojskową pacyfikację kurdyjskich miast.

Starcia w beludżyjskim Zahedanie i kurdyjskich miastach wyraźnie znajdują odzwierciedlenie w statystykach. Spośród ok. 500 zabitych demonstrantów, połowa zginęła na terenach beludżyjskich i kurdyjskich.

Aparat terroru

Irańskie władze dysponują bardzo szerokim aparatem represji, a działania wymierzone w demonstrantów podejmowane są na wielu płaszczyznach. Przede wszystkim ograniczany jest dostęp do internetu oraz swoboda przepływu informacji. Jeśli już w jakimś miejscu dochodzi do protestów to natychmiast kierowane są tam oddziały policji i tzw. Związku Mobilizacji Uciemiężonych, popularnie zwanego Basidżem.

Basidż to masowa organizacja ochotnicza, która wchodzi w skład Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Sam Korpus jest elitarną formacją, jednak Basidż to bardziej milicja, formacja paramilitarna, która skupia się głównie na propagowaniu ideałów Islamskiej Rewolucji i tłumieniu protestów.

Doświadczenia z terenów irańskiego Kurdystanu pokazują, że jeśli sytuacja wymyka się z rąk lokalnej policji, to najpierw do walki z demonstrantami kierowane są dodatkowe oddziały Basidżu. Jeśli one także nie mogą sobie poradzić ze złamaniem oporu, wtedy pojawiają się regularne oddziały Korpusu.

Irańskie władze zwalczają protesty także na poziomie walki informacyjnej. Już od pierwszych tygodni demonstracji, irańscy przywódcy, na czele z ajatollahem Chameneim, próbują zrzucić winę za protesty na Amerykę i Izrael, oskarżając te kraje o próbę przeprowadzenia w Iranie tzw. kolorowej rewolucji.

Władze próbują także rozbić jedność samych demonstrantów, zgodnie ze starożytną zasadą dziel i rządź. Jeszcze we wrześniu, zawieszono wszystkie patrole policji obyczajowej. Od kilku tygodni irańskie władze, na czele z prezydentem Raisim, wysyłają sygnały że są gotowe na pewne ustępstwa wobec demonstrantów. Co prawda nie może być tu mowy o zmianie przepisów dotyczących hidżabu, jednak realny wydaje się powrót do luźniejszego ich interpretowania. Taka luźna interpretacja istniała chociażby w czasach prezydentury Hassana Rouhaniego (2013-2021), który (gdy szło o kwestie hidżabu) krytykował działalność policji moralności stwierdzając: „nie można zmusić ludzi, grożąc im biczem, żeby poszli do nieba”.

Takie zapowiedzi reform, czy luźniejszej interpretacji przepisów są próbą podzielenia protestujących i zniechęcenia do dalszych demonstracji osób, które wyszły na ulice tylko ze względu na sam hidżab.

Kolejnym narzędziem represji, z którego irańskie władze korzystają są masowe aresztowania. Od września w Iranie aresztowano ponad 15.000 osób za udział w demonstracjach. Postępowania sądowe prowadzone są bardzo szybko, a orzekane wyroki bardzo surowe. Pojawiły się już pierwsze wyroki śmierci, a 8 grudnia przeprowadzono pierwszą egzekucję.

Reżim trzyma się mocno. Jednak czy aby na pewno?

Ajatollahowie nie postrzegają obecnych protestów jako bezpośredniego zagrożenia dla swojej władzy. Zdają się uważać, że protesty są zbyt nieliczne i zbyt słabo skoordynowane, aby odnieść sukces. Mimo to, po ok. 3 miesiącach od rozpoczęcia protestów, zaangażowania znacznych sił Basidżu i regularnych oddziałów Korpusu, protesty nie zostały w pełni stłumione i nadal trwają.

Analiza sytuacji gospodarczej, politycznej i społecznej Iranu prowadzi nas do wniosku, że Islamska Republika przechodzi obecnie przez jeden z najtrudniejszych okresów w swojej historii. Ten okres jest tym trudniejszy, że Iran nie mierzy się z jednym kryzysem, lecz kilkoma kryzysami naraz i to występującymi na różnych płaszczyznach.

Od 2018 r. i powrotu amerykańskich sankcji, sytuacja gospodarcza Iranu jest bardzo trudna. Nadzieje wiązane z objęciem władzy w Białym Domu przez Joe Bidena okazały się płonne. Zamiast reaktywacji JCPOA, administracja Bidena przyniosła Iranowi de facto kontynuację trumpowej polityki maksymalnej presji. Presji, która doprowadziła także do odpływu europejskiego kapitału z Iranu.

Teheran aktywnie szuka alternatywnych partnerów handlowych, w Moskwie, Pekinie, Delhi czy stolicach Azji Centralnej. Od kwietnia 2023 r. Iran zostanie pełnoprawnym członkiem Szanghajskiej Organizacji Współpracy, która zrzesza m.in. Rosję i Chiny - dwóch głównych adwersarzy USA. Współpraca z krajami „Wschodu” ma jednak swoje ograniczenia. Rosja czy Chiny nie są w stanie zapewnić nowoczesnych technologii potrzebnych m.in. do modernizacji irańskiego sektora naftowego. Ponadto nawet wschodnie firmy obawiają się amerykańskich sankcji. Przykładowo w 2019 r. chińska spółka państwowa CNPC wycofała się z wartej 5 mld dolarów umowy na rozbudowę pola South Pars.

Sytuacja międzynarodowa na Bliskim Wschodzie także gra na niekorzyść Iranu. Od czasu zawarcia tzw. porozumień Abrahama i nawiązania stosunków dyplomatycznych między Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Bahrajnem, a Izraelem, widać szybką rozbudowę współpracy między arabskimi monarchiami Zatoki Perskiej i Izraelem. Dołączenie Saudów do powstającego właśnie bloku politycznego wydaje się tylko kwestią czasu. Iran obawia się, że rozbudowa współpracy arabsko-izraelskiej doprowadzi do powstania szerokiego anty-irańskiego sojuszu wojskowego, co zupełnie zmieni układ sił w regionie.

Irańczyków martwi także sytuacja na Kaukazie. W związku z rosyjską inwazją na Ukrainę, Moskwa nie jest w stanie wpływać na to co dzieje się w tym regionie. Tymczasem Azerbejdżan i sprzymierzona z nim Turcja przyjmują coraz bardziej asertywną postawę i próbują narzucić Armenii swoje żądania. Iran chce utrzymać delikatny status quo, deklarując swoje poparcie dla Armenii. W październiku Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej przeprowadził manewry wojskowe przy granicy z Azerbejdżanem, podczas których ćwiczono m.in. forsowanie granicznej rzeki Araks (ang. Aras). Jednocześnie jednak Iran nie może pozwolić sobie na zbytnią antagonizację Turcji, która w dużym stopniu pomaga Teheranowi obchodzić amerykańskie sankcje.

Najbardziej martwi Irańczyków jednak brak perspektyw na szybką poprawę sytuacji. Kondycja gospodarcza kraju jest zła. Niezadowolenie społeczne rośnie, a sytuacja międzynarodowa staje się coraz bardziej niebezpieczna. Jakby tego było mało, irańskie poparcie dla rosyjskiej agresji na Ukrainę i dostawy irańskich dronów do Rosji, bardzo utrudniły rozmowy w sprawie reaktywacji JCPOA. Irański establishment próbuje radzić sobie z tą sytuacją poprzez zwiększanie wpływów twardogłowych polityków, którzy mają zapewnić przetrwanie Islamskiej Republice w tych trudnych czasach. Czas pokaże, czy taka polityka ajatollachów zapewni im kolejne dekady rządów.

Źródła:

https://www.chathamhouse.org/2019/12/parliamentary-elections-loom-legitimacy-irans-regime-has-been-shaken
https://abhaseed.org/publications/wybory-prezydenckie-w-iranie/
https://pulslewantu.wordpress.com/2018/11/12/precz-z-chameneim-precz-z-rouhanim/
https://pulslewantu.pl/czy-iran-rozwiazuje-policje-obyczajowa/
M. Axworthy, Revolutionary Iran: A History of the Islamic Republic
A. Saikal, Iran Rising: The Survival and Future of the Islamic Republic