Między wojną a negocjacjami: Rosyjska ofensywa i ukraińska obrona

„Niemcy zawsze chciały mieć wszystko” - zauważa były naczelny FT Deutschland Wolfgang Munchau - sojusz transatlantycki z USA do ochrony swojego bezpieczeństwa. W Europie jednolity rynek unijny dla preferencyjnych warunków eksportowych swojego przemysłu. A ponadto specjalne stosunki z Rosją i Chinami, które odpowiednio miały zapewniać tanią energię oraz potężny rynek zbytu.

Ten plan sprawdzał się przez lata, aż… przestał. Sygnałów, że nadciągają gorsze czasy było wiele, ale skostniały, neomerkatylistyczny niemiecki system korporacyjny systematycznie odmawiał korekty kursu. Dzisiaj niemiecka lokomotywa gospodarcza z każdym kilometrem ma coraz mniej pary. Powodów dla tego stanu rzeczy jest wiele, ale zazwyczaj wymieniane są trzy.

Po pierwsze – energia. Tani rosyjski gaz był przez lata fundamentem niemieckiego przemysłu. Ale wojna w Ukrainie, sabotaż Nord Streamu i sankcje – odcięły ten dopływ. Kurek został zakręcony. Dziś Berlin płaci za energię więcej niż kiedykolwiek. A to uderza w niemiecką konkurencyjność.

Po drugie – Chiny. Nowa potęga przemysłowa. Chińskie produkty wypierają niemieckie z kolejnych branż. Najpierw fotowoltaika i wiatraki. Teraz – motoryzacja.

I po trzecie – kryzys w sektorze samochodowym. Automotive to perła w koronie Republiki Federalnej Niemiec. Ale gospodarka oparta na jednym filarze łatwo się chwieje, gdy ten filar zaczyna pękać. Dziś motoryzacja przeżywa ogromne turbulencje w związku z pojawieniem się nowej fali samochodów elektrycznych z Chin.

Czy jednak na tych trzech problemach diagnoza niemieckiej choroby się kończy? Czy mamy do czynienia jedynie z chwilowym spowolnieniem? A może jednak problemy strukturalne sięgają znacznie głębiej i co za tym idzie: Czy niemiecki model gospodarczy właśnie się kończy?

[Dług publiczny i zmiana konstytucji]

Problemy wymienione we wstępie - a zatem energia, Chiny i motoryzacja to motyw przewodni nad rozważaniami słabej kondycji Republiki Federalnej Niemiec. Jednak bynajmniej nie są to jedyne problemy i to tym mniej znanym przyczynom “końca niemieckiego cudu gospodarczego” (jak na okładce swojej książki “Kaput” określa to W.Munchau) przyjrzymy się dzisiaj.

To nie tylko energia, Chiny i motoryzacja. To cały model gospodarczy, który przestał działać.

Jednym z filarów tego modelu był bardzo konserwatywny model wydatków publicznych, a konkretnie zasady walki z długiem publicznym. Zasady, które Niemcy narzucili sobie sami. Przez dekady Berlin panicznie bał się zadłużenia. Wydatki miały być pod ścisłą kontrolą; deficyt najlepiej zerowy. Co na tym najbardziej cierpiało? Oczywiście inwestycje.

Niektórzy twierdzą, że to efekt niewyleczonej traumy z lat 30. XX wieku. Wtedy hiperinflacja zniszczyła oszczędności Niemców i doprowadziła do kryzysu gospodarczego, co utorowało nazistom drogę do władzy. Dlatego do dziś Berlin tak panicznie boi się zaciągać dług. Żeby tamte mroczne dni nie powróciły. Jednak paradoks polega na tym, że dziś do władzy skrajnie prawicową AfD pcha właśnie pogłębiający się kryzys gospodarczy. Przeszłość wraca tylnymi drzwiami.

Po kryzysie 2008 roku Niemcy uznały, że stabilność systemu finansowego jest najwyższą wartością. Trzeba jej bronić nawet kosztem niższych wydatków na inwestycje, czyli kosztem niższego wzrostu gospodarczego. Dlatego wtedy wpisali do konstytucji tzw. „hamulec długu”. Federalny deficyt nie mógł przekroczyć 0,35% PKB. Landy – obowiązywał całkowity zakaz zadłużania. Wszystkie kolejne rządy miały się trzymać tych zasad, co hamowało rozwój. Nie było dodatkowych pieniędzy w budżecie – nie było inwestycji. Dla porównania, Unia Europejska pozwala na deficyt 3% wobec PKB. Zatem Berlin narzucił dużo bardziej restrykcyjne zasady sobie niż reszcie Unii Europejskiej.

Jakie były efekty tej polityki? Fatalny stan niemieckich dróg. Zaniedbana kolej. Infrastruktura – z epoki analogowej. Fundacja Bertelsmanna wylicza: 100 miliardów euro rocznie – tyle Berlin powinien dziś inwestować, by nadrobić zaległości. 10 tysięcy mostów – do remontu. Deutsche Bahn – potrzebuje od zaraz 45 miliardów, bo co trzeci pociąg się spóźnia. A jeśli Niemcy chcą osiągnąć neutralność klimatyczną do 2045 roku to muszą wydawać kolejne 50 miliardów rocznie. Ogromne potrzeby, tylko nie ma skąd wziąć na to środków.

Tej ściany niemieckiego konserwatyzmu fiskalnego nie przebiła ani pandemia, ani wojna na Ukrainie, ani stagnacja gospodarcza, ani nawet rozpad rządzącej koalicji kanclerza Scholza. Przełamał ją dopiero Trump.

Po zwrocie USA w stronę izolacjonizmu i wrogich sygnałach administracji Trumpa wobec Europy niemiecki parlament zdecydował: czas złamać dotychczasowe tabu. Berlin uznał, że to najwyższy czas, by poluzować zasady. Friedrich Merz, chadecki kandydat na kanclerza, stanął na czele koalicji, która doprowadziła do zmiany konstytucji i wyrzucenia „hamulca długu” do kosza. Choć w kampanii wyborczej głosił inne hasła, to po wyborach został liderem zmiany. Poparły go lewicowa SPD i Zieloni. Nowy rząd będzie tym samym mógł zwiększyć deficyt, by finansować wydatki na obronność i modernizację infrastruktury.

Ostatnie tygodnie przyniosły zatem fundamentalny zwrot w niemieckiej polityce gospodarczej. Berlin odszedł od zasad, które obowiązywały od dekad, przełamując społeczne traumy z lat 30. ubiegłego wieku. Uruchomione nowe wydatki na inwestycje z pewnością pobudzą gospodarkę. Czy jednak to wystarczy? Czy dzięki dodatkowym miliardom euro na infrastrukturę i zbrojenia Niemcy staną się na nowo liderem wzrostu gospodarczego w Europie?

[Kryzys modelu rządzenia]

Wątpi w to, wspominany na wstępie - Wolfgang Münchau, uznany niemiecki publicysta ekonomiczny i były współtwórca „Financial Times Deutschland”. W książce „Kaput. Koniec niemieckiego cudu gospodarczego”, właśnie wydanej w Polsce przez wydawnictwo „Prześwity”, stawia mocną tezę: złe decyzje Berlina w kwestii Rosji, Chin czy motoryzacji to nie przyczyny, ale skutki głębszego kryzysu Niemiec. To jedynie objawy głębszego problemu. Książkę Munchaua możecie nabyć przez link w opisie, a z kodem GTBT40 kupicie ją taniej.

Źródłem kłopotów Berlina jest upadek modelu rządzenia, który przez dekady uznawano za fundament sukcesu. Model neomerkantylny, oparty na jednym celu, czyli maksymalizacji eksportu przemysłowego. To działało przez wiele dekad. Niemcy były potęgą gospodarczą, bo polityka państwa służyła przemysłowi, a przemysł – bilansowi handlowemu. Volkswagen, Mercedes, BMW, Siemens, Bayer – niemieckie globalne czempiony. Marki znane na całym świecie. Symbol sukcesu modelu nastawionego na eksport.

Z czasem jednak ten model się wypaczył. Jak napisze Münchau, Berlin „dąży dziś do realizacji XVIII-wiecznej francuskiej polityki handlowej za pośrednictwem XIX-wiecznych przedsiębiorstw, przy użyciu technologii rodem z XX wieku”. Polityka, wielki biznes i system finansowy zrosły się w patologiczny sojusz. Niemcy stały się państwem przejętym przez tradycyjny przemysł, który z roku na rok stawał się coraz mniej innowacyjny. Seria błędnych decyzji doprowadziła do obecnej sytuacji, gdy przestali być liderem zmiany technologicznej.

Jak zauważa autor: “Największym problemem jest polityczne uwarunkowanie decyzji o wyborze finansowanych podmiotów. Banki państwowe były zwrócone ku przeszłości i nie otwierały się na start-upy. Przez długi czas w Niemczech nie było sektora kapitału wysokiego ryzyka tzw. venture capital. Obecnie istnieje, lecz jest niewielki w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi. Jednym z powodów, dla których Niemcy nie są obecne w segmencie firm z zakresu zaawansowanych technologii, jest brak finansowania. W Niemczech nie brakuje utalentowanych badaczy, jednak system finansowy nie jest w stanie ich wspierać.”

To właśnie tu leży prawdziwa przyczyna obecnego kryzysu ekonomicznego. Nowoczesne państwo przemysłowe zdegradowało się do zardzewiałej maszyny odcinającej kupony od przeszłości. Münchau krytykuje wszystkie rządy ostatnich dekad, bez względu na afiliacje polityczne. Od Helmuta Kohla po Olafa Scholza. Ale szczególnie złe dziedzictwo zostawił po sobie Gerhard Schröder. To właśnie Schröder – były kanclerz Niemiec i bliski przyjaciel Putina – otworzył drzwi do niemieckiego uzależnienia od rosyjskiego gazu.

Po odejściu z polityki przeszedł na drugą stronę stołu – zasiadając we władzach Rosnieftu, rosyjskiego państwowego koncernu paliwowego.
Zdaniem autora „Kaput” wszystkie ostatnie rządy podporządkowywały długofalowe interesy państwa krótkoterminowym interesom największych koncernów przemysłowych. A przy okazji prywatnym interesom konkretnych polityków.

[Niemcy stały się anty-innowacyjne]

Teza o technologicznym zapóźnieniu Niemiec może brzmieć jak prowokacja. Przecież to właśnie Niemcy byli czempionami drugiej rewolucji przemysłowej. W jej centrum znajdował się silnik spalinowy. Serce niemieckiego przemysłu, na którym ten kraj zbudował swoją potęgę motoryzacyjną. Wraz z nim szły w parze silne sektory robotyki, chemii przemysłowej czy farmacji. Dlatego do dziś w naszej wyobraźni Niemcy funkcjonują jako symbol innowacji technologicznej.

Ale technologia się zmienia. Po drugiej rewolucji przemysłowej przyszła trzecia. W jej centrum znalazł się już nie silnik spalinowy, ale komputer osobisty. Świat wszedł w erę cyfrową. Niemcy tą erę wyraźnie przespali. Liderami rewolucji cyfrowej zostali Amerykanie. To nie Berlin stał się liderem światowej produkcji komputerów, smartfonów czy sztucznej inteligencji. Tym samym właściwie od drugiej wojny światowej Niemcy nie wnieśli nic naprawdę przełomowego do globalnego przemysłu technologicznego.

Widać to analizując indeksy giełdowe. Amerykańską giełdę ciągnie siedmiu wspaniałych. Siedem spółek technologicznych, które powstały w wyniku trzeciej rewolucji przemysłowej. Amazon, Apple, Microsoft, Nvidia, Tesla, Facebook i Google. Wszystkie powstały w erze digitalizacji. Te koncerny to dzieci rewolucji cyfrowej.

W tym samym czasie na głównym niemieckim indeksie giełdowym DAX, który tworzy czterdzieści największych spółek notowanych na giełdzie we Frankfurcie, wciąż dominują spółki z tradycyjnych branż. Chemia, motoryzacja, bankowość, przemysł. Na ich tle wyróżnia się jedynie SAP, jedyny globalny czempion cyfrowy znad Renu.

Amerykańską giełdę napędzają koncerny cyfrowe. Niemiecką giełdę napędzają koncerny przemysłowe.

Do podobnych wniosków dojdziemy analizując listę stu największych firm technologicznych świata. Znajdziemy tam jedynie dwie z Niemiec, a aż dziewięć z Chin, cztery z Holandii czy pięć z Japonii. Nie mówiąc już o absolutnej dominacji spółek Amerykańskich.

To właśnie miał na myśli Münchau mówiąc o tym, że Berlin „dąży dziś do realizacji XVIII-wiecznej francuskiej polityki handlowej za pośrednictwem XIX-wiecznych przedsiębiorstw, przy użyciu technologii rodem z XX wieku”.

Okazje na korektę kursu pojawiały się systematycznie, ale były notorycznie zbywane. Oddajmy głos byłemu naczelnemu FT Deutschland:

„Ironią losu jest to, że niemieckie firmy motoryzacyjne były w idealnej sytuacji, by wykorzystać nowe tendencje. Gdy Kalifornia zagroziła wprowadzeniem obowiązkowej liczby importowanych samochodów elektrycznych, pod koniec lat 90. XX wieku w firmie Daimler-Benz zaprojektowano kompaktowe auto klasy A jako potencjalny przyszły samochód elektryczny. Gdy Kalifornia wycofała się z tej groźby, Mercedes zaprzestał prac nad projektem. W pojazdach klasy A zastosowano elementy bezpieczeństwa wykorzystywane potem przez Teslę. To kolejny wątek przewijający się w naszej opowieści. Motorem napędowym niemieckiej słabości technologicznej były kiepskie decyzje zarządcze oraz nadmierna pewność co do siły własnego przemysłu. Niemieckie firmy motoryzacyjne nie chciały projektować pojazdów elektrycznych, uważały je bowiem za zagrożenie dla własnych wyobrażeń o istocie samochodu”.

I w taki sposób patologiczne połączenie polityki, wielkiego biznesu i systemu finansowego doprowadziło do tego, że państwo wciąż inwestowało w stare sektory przemysłowe. Do tego konserwatyzm fiskalny pozbawiał Niemcy szansy na dodatkowe wydatki na rozwój infrastruktury. Suma tych okoliczności sprawiła, że RFN przespała rewolucję cyfrową.

[Bariery społeczne]

Co interesujące Münchau nie skupia się wyłącznie na aspektach błędnych decyzji przemysłu i administracji państwowej. Krytyka dosięga także niemieckiego społeczeństwa i jego otwartości na talent osób „spoza systemu”.

Posłuchajmy autora: „Można by pomyśleć, że kraj dysponujący dużym przemysłowym sektorem eksportowym, który zmaga sie z brakiem wykwalifikowanej siły roboczej, chętnie otworzy się na pracowników zagranicznych albo na Niemców powracających do kraju po kilku latach pobytu za granicą. Ale tak nie jest. Niemieccy politycy rozumieją wprawdzie problem i różnymi sposobami próbowali się z nim uporać, lecz te rozwiązania nie funkcjonują na poziomie praktycznym.”

Faktem jest bowiem, że Niemcy przegrały walkę o talenty. To nie jest nowy problem. Ta tendencja zaczęła się już w latach 30., gdy do władzy doszli naziści. Wtedy z Niemiec wyjechało tysiące naukowców, inżynierów, wynalazców. Wielu z nich – na zawsze. A przecież to właśnie w Niemczech rozpoczęła się cyfrowa rewolucja. To tu Max Planck, Max Born, Heisenberg, czy Albert Einstein – tworzyli podstawy mechaniki kwantowej. To ich prace doprowadziły do powstania bomby atomowej, tranzystorów, czy komputerów. Dość powiedzieć, że 47 pracowników tylko jednego Uniwersytetu w Getyndze otrzymało Nagrody Nobla. To pokazuje ogromną siłę niemieckiej akademii. Albo pokazywało.

Po 1933 roku ten kapitał wyparował. Najczęściej wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Projekt Manhattan. Powstanie Doliny Krzemowej. Niemiecki geniusz zaczął napędzać amerykańską gospodarkę.

Ale to nie tylko historia. Niemcy przegrywają walkę o talenty również dziś. Spójrzmy na największych liderów globalnego Big Techu: Elon Musk urodził się w RPA. Sundar Pichai, CEO Google, urodził się w Indiach, podobnie jak Satya Nadella z Microsoftu. Jensen Huang, CEO Nvidi, urodził się na Tajwanie. Te przykłady pokazują, że w Ameryce możesz wejść na szczyt, niezależnie, gdzie się urodziłeś. Jeśli masz talent, pomysł, determinację – system to doceni.

Nad Renem jest inaczej. Jak wygląda lista szefów 10 największych firm niemieckich? Blume, Höttges, Zipse, Bäte, Hartung, Birnbaum, Meyer, Busch. Tylko Szwed Kalennius z Mercedesa i Brytyjczyk Lewis z Unipera nie są w tym gronie Niemcami.

Prezesi największych niemieckich firm urodzili się w tym kraju. Ich system korporacyjny jest bardzo zamknięty i hermetyczny. Mimo milionów migrantów – szczyt piramidy korporacyjnej wciąż wygląda tak samo. Szklany sufit dla nowych. Taka kultura nie rodzi innowacji, lecz uczy podporządkowania i wyrzuca rebeliantów na margines. Nie jest otwarta na zmianę, na nowe trendy, co przekłada się na niską innowacyjność gospodarki.

Dlatego jeśli jesteś geekiem z peryferyjnego kraju, który ma wielką ideę, to nie marzysz o Berlinie, ale kupujesz bilet do San Francisco. W ten właśnie sposób Niemcy przegrywają globalną rywalizację o talenty.

Jednak trudności dotykają nie tylko najbardziej wykwalifikowanych imigrantów, ale wszystkich generalnie wszystkich ekspatów: „W ogólnoświatowym badaniu na temat życia ekspatów Niemcy dwa lata z rzędu znalazły się na ostatnim miejscu spośród 53 państw. Szczególnie złe oceny uzyskały w takich obszarach jak warunki mieszkaniowe, infrastruktura cyfrowa, język i administracja. 30% przebadanych ekspatów stwierdziło, że nie czują się w Niemczech jak w domu i nie mają sieci relacji społecznych, 50% skarżyło się na trudności z zawieraniem bliskich znajomości, a 33% zgodziło się ze stwierdzeniem, że Niemcy są nieżyczliwi w stosunku do cudzoziemców.”

Drugi ważny czynnik to mentalny sceptycyzm wobec digitalizacji. Nie tylko polityczny, ale głęboko kulturowy. Niemiecka wyobraźnia technologiczna została mocno zdominowana przez konkret stali i silników, ale nie odnajduje się w mniej uchwytnym świecie bitów, chmur obliczeniowych i sztucznej inteligencji. Dobrze porusza się w świecie drugiej, ale już nie trzeciej rewolucji przemysłowej.

Münchau podkreśla w swojej książce, że ten mentalny sceptycyzm najbardziej dotykał niemieckie elity, co prowadziło do niezrozumiałych decyzji, które z czasem okazały się bardzo kosztowne. Przytoczyć można choćby dziwny upór Helmuta Kohla, który na początku lat 90. kierował setki miliardy marek na rozwój analogowej telewizji kablowej wysokiej rozdzielczości, kosztem inwestowania w rozwój sieci internetowej. Długofalowo spowolniło to rozwój Internetu w Niemczech, co utrudniało proces digitalizacji. Wsłuchiwał się w potrzeby dominujących graczy przemijającej technologii, zamiast z duchem rozwoju, stwarzać warunki innowatorom.

Albo wypowiedź wysokiego rangą inżyniera Siemensa, który z pogardą wypowiadał się o rewolucji telefonów komórkowych. Jego zdaniem przyszłość miała należeć do telefonów analogowych, w których Siemens był liderem. I ta firma przespała rewolucje smartfonów.

Całość idealnie obrazuje zabawna angedota pewnego grafika opisana przez niemiecką prasę. Miał on do wysłania duży plik do drukarni ze swojej podmiejskiej posiadłości. Próbował go wysłać przez internet, ale transfer trwał wieki. Dlatego równolegle do łącza internetowego wsiadł na konia i postanowił przewieść plik na nośniku bezpośrednio do drukarni. Okazało się, że nie tylko dotarł na koniu szybciej, niż transfer internetem, ale nawet po powrocie plik ciągle się ładował.

Ta historia brzmi jak żart. W erze światłowodów, w samym sercu Europy, koń okazał się szybszy, niż cyfrowy przesył danych. To jednak nie żart, ale symbol w jak kiepskim stanie jest infrastruktura cyfrowa w Niemczech. Nowy rząd Merza powinien wykorzystać uwolnione środki na poprawę jej funkcjonowania.

Tym bardziej, że uwolnienie Niemiec spod restrykcyjnego, finansowego jażma to nie jedyna pozytywna jaskółka zmiany, która lata nad Berlinem. Inną jest potencjalny powrót do energetyki atomowej, o której Munchau w swojej książce pisał tak:

„Najbardziej uderza mnie niewiarygodna lekkomyślność w niemieckiej polityce energetycznej. Najpierw neomerkatyliści stawiają wszystko na jedną kartę, czyli na rosyjski gaz, potem Zieloni stawiają na wygaszenie atomu. Gdy dochodzili do władzy, 14% niemieckich dostaw energii elektrycznej podchodziło z elektrowni atomowych. Konieczne było wyrównanie tego ubytku, a także ubytku wywołanego przez utratę dostaw z Rosji.”

Dzisiaj te dwie lekkomyślne decyzje, o jakże wielkich implikacjach, rzutują na całą konkurencyjność niemieckiego przemysłu. Teraz Westinghouse, Framatome i Urenco - trzej potentaci przemysu atomowego stwierdzają w artykule Die Welt, że są w stanie przywrócić niemieckie elektrwnie atomowe do życia już do 2030 roku.

„Jako spółka budująca niemieckie elektrownie jądrowe, Framatome jest zaznajomiony z elektrowniami i posiada wiedzę specjalistyczną niezbędną do wdrożenia niezbędnych kroków w celu bezpiecznego ponownego uruchomienia elektrowni" - wyjaśnił Carsten Haferkamp, dyrektor zarządzający Framatome GmbH. Natomiast wymagane “produkty i usługi” dostarczyć miałby niemiecki oddział amerykańskiego Westinghouse.

„Zaopatrzenie elektrowni jądrowych w paliwo jest łatwe. Warto podejść do tej opcji z wielką powagą. Sprzyja ona ochronie klimatu, bezpieczeństwu dostaw, a także niezależności od Rosji” – dodał Jörg Harren, dyrektor zarządzający Urenco Deutschland, które dostarcza wzmogacone paliwo jądrowe.

Wedle przecieków , nowa koalicja CDU/CSU i SPD ma ocenić, czy wznowienie wyłączonych elektrowni jest jeszcze technicznie i finansowo opłacalne. I o ile wydaje się, że CDU/CSU Merza miałoby w sobie odwagę przyznać się do błędu, tak SPD Scholza będzie twardo stać przeciwko, co jest potencjalnie kolejnym motywem osłabiającym jedność przyszłego rządu.

[Końcówka]

Gospodarka Niemiec ma sporo wyzwań, jednak w dalszym ciągu jest to największa potęga gospodarcza Europy. RFN posiada ogromną bazę przemysłową, a dzięki zmianie konstytucji Niemcy mają nowe możliwości finansowania. Do tego w przestrzeni medialnej pojawiają się tak śmiałe pomysły, jak przezbrajanie branży automotive na produkcję zbrojeniową - coś co znamy już z przeszłości. Dlatego na stawianie jednoznacznych, fatalistycznych prognoz względem Niemiec jest dzisiaj za wcześnie. Faktem jest, że Niemcy mogą się jeszcze odbić, ale każdy dzień zwłoki i każda zła decyzja - których w ostatnich 30 latach było tak wiele(!) - mogą być brzemienne w skutkach.

Źródła:

  1. https://www.welt.de/wirtschaft/plus255793248/Atomkraftwerke-Deutscher-Neustart-Bereits-vor-2030-moeglich.html
  2. https://x.com/sollidnuclear/status/1905243069957431522