- Tomasz Rydelek
Walka trwa dalej.
Od stycznia w Izraelu trwają ogromne protesty przeciwko - proponowanej przez rząd Netanjahu - reformie sądownictwa. Izraelskie społeczeństwo ulega coraz większej polaryzacji, a proces Netanjahu o korupcję oraz jego ultraprawicowi koalicjanci jeszcze dolewają oliwy do ognia. Gdy Izraelczycy skupiają się na polityce wewnętrznej kraju, piętrzą się także problemy na arenie międzynarodowej. Iran nadal stanowi zagrożenie, a pro-irańskie grupy próbują wykorzystać chaos panujący w Izraelu. Jakby tego było mało, relacje z Ameryką od lat nie były gorsze. Co dzieje się w Izraelu? Czy Netanjahu pcha kraj na krawędź upadku?
Do 5 razy sztuka
Problemy Izraela rozpoczęły się w listopadzie 2018 r. Doszło wówczas do wymiany ognia między izraelską armią, a Hamasem na terenie Strefy Gazy. Pozornie był to tylko kolejny epizod w trwającym od lat konflikcie izraelsko-palestyńskim. Jednak konsekwencje tego epizodu szybko wymknęły się spod kontroli.
Po dwóch dniach walk z Hamasem, premier Netanjahu podjął decyzję o zawieszeniu broni. Ostro sprzeciwił się temu Avigdor Lieberman - ówczesny koalicjant Netanjahu i minister obrony. Lieberman zrezygnował z funkcji ministra i wyprowadził swoją partię z rządzącej koalicji.
Co prawda, Netanjahu nadal dysponował większością w parlamencie. Jednak tylko przez miesiąc. W grudniu, podziały w rządzie były na tyle duże, że izraelski parlament, Kneset, został rozwiązany.
Netanjahu - który piastował funkcję premiera nieprzerwanie od 2009 r. - zmuszony został do walki o władzę w przedterminowych wyborach. Odbyły się one w kwietniu 2019 r. - i zgodnie z przewidywaniami - wygrał je „Bibi”, jak zdrobniale określany jest Netanjahu. Bibi zdobył najwięcej głosów. Jednak to nie wystarczyło, aby stworzyć nowy rząd. W ten sposób Izrael wpadł w istną karuzelę wyborczą.
W latach 2019-2022 przeprowadzono, aż pięć rund wyborów parlamentarnych. Wszystkie z nich zakończyły się zwycięstwem Netanjahu, ale za każdym razem „Bibi” miał ogromny problem z utworzeniem rządu. W efekcie, co kilka miesięcy Izraelczycy zmuszeni byli ponownie udać się do urn wyborczych.
Przełom nastąpił po wyborach z marca 2021 r. Tym razem przeciwko Netanjahu sprzysięgli się jego wrogowie ze wszystkich stron sceny politycznej. Tak powstała szeroka koalicja anty-Netanjahu, w skład której weszli zarówno nacjonaliści, centrowcy, lewicowcy, a nawet - po raz pierwszy w historii Izraela - posłowie arabscy. Liderami tej egzotycznej koalicji zostali: centrysta Jair Lapid oraz prawicowiec, a zarazem były współpracownik Netanjahu, Naftali Bennett. Dzieliło ich wszystko, ale łączyła wspólna niechęć do Netanjahu, którego po 12 latach rządów, pozbawili stanowiska premiera.
Wydawało się, że to koniec błyskotliwej kariery politycznej Netanjahu. Nie chodziło tylko o to, że utracił władzę, ale także o sposób w jaki to nastąpiło. Bennett, który przed laty stawiał pierwsze kroki w polityce jako doradca Netanjahu, teraz wbił swojemu mentorowi nóż w plecy.
To nie był koniec złych wieści dla Netanjahu. W Knesecie, zasiadł w opozycyjnej ławie. W sądzie, natomiast, zasiadł na ławie oskarżonych, w procesie w którym zarzucono mu łapówkarstwo, oszustwo i nadużycie zaufania.
Gdy wydawało się, że Bibi jest już skończony, niezniszczalny Netanjahu znowu wrócił do gry. Latem 2022 r., niewiele rok po powstaniu duetu Lapid-Bennett, ich egzotyczna koalicja rządowa rozpadła się. Rozpisano kolejne, piąte już wybory parlamentarne w ostatnich 4 latach.
Tym razem okazały się one wielkim zwycięstwem izraelskiej prawicy. Obóz skupiony wokół Netanjahu zdobył 64 ze 120 możliwych mandatów w Knesecie. Bibi odzyskał fotel premiera. Jednak cena jaką za to zapłacił była ogromna.
Bennett i Lapid
Zakładnik własnego rządu
Netanjahu musiał wejść bowiem w sojusz z dwoma ultraprawicowymi partiami, Religijnym Syjonizmem oraz Żydowską Siłą. A ceną za dołączenie do koalicji rządowej było oddanie ultraprawicy kluczowych stanowisk w państwie.
Lider Religijnego Syjonizmu, Becalel Smotricz został nowym ministrem finansów. Dodatkowo powierzono mu administrację cywilną nad okupowanym Zachodnim Brzegiem. Przywódca Żydowskiej Siły, Itamar Ben-Gewir, został zaś nowym ministrem bezpieczeństwa wewnętrznego.
Poglądy Smotricza i Ben-Gewira są radykalne - nawet na tle innych prawicowych ugrupowań w Izraelu. Obaj opowiadają się za likwidacją Autonomii Palestyńskiej i aneksją Zachodniego Brzegu. Popierają także zwiększenie uprawnień wojska i poluzowanie zasad otwierania ognia przez żołnierzy - zwłaszcza na terenach okupowanych. Szczególnie kontrowersyjna jest postać Ben-Gewira, który w młodości związany był z szowinistyczną Partią Kach, którą uznano za organizację terrorystyczną zarówno w Izraelu, jak i USA.
Fakt, że Netanjahu wszedł w koalicję z radykałami został źle odebrany nie tylko wśród najbliższych współpracowników Bibiego, ale także przez administrację Bidena, która nieoficjalnymi kanałami, próbowała zniechęcać Netanajhu do sojuszu z Ben-Gewirem.
Netanjahu nie miał jednak wyboru. Jeśli chciał wrócić na fotel premiera, to głosy Smotricza i Ben-Gewira były niezbędne. W ten właśnie sposób powstał rząd, który media okrzyknęły „najbardziej skrajnie-prawicowym w historii Izraela”.
Oddając kluczowe stanowiska Smotriczowi i Ben-Gewirowi, Netanjahu znacznie ograniczył własny wpływ na politykę nowego rządu. Sytuację premiera dobrze oddają słowa Alona Pinkasa, byłego izraelskiego dyplomaty. Pinkas stwierdził, że pozycja Netanjahu jest słabsza niż kiedykolwiek, a jego koalicjanci wiedzą o tym i bezpardonowo to wykorzystują. Netanjahu może i wrócił na stanowisko szefa rządu, ale został zakładnikiem swoich ultraprawicowych koalicjantów.
To jak duże napięcia istnieją w koalicji rządzącej oraz jaki wpływ koalicjanci mają na Premiera, najlepiej obrazuje sprawa kontrowersyjnej reformy sądownictwa.
Ben-Gewir i Smotricz
Kraj bez konstytucji
W styczniu 2023 r., minister sprawiedliwości Izraela, Jariw Lewin, przedstawił projekt reformy sądownictwa mający na celu ograniczenie uprawnień Sądu Najwyższego, który niejako pełni jednocześnie funkcję Trybunału Konstytucyjnego. Należy pamiętać, że Izrael nie posiada formalnej konstytucji, ale bazuje na tzw. Prawach Fundamentalnych.
Reforma Lewina zakładała zmiany w procesie wyboru sędziów, ograniczenie uprawnień Sądu Najwyższego oraz wprowadzenie możliwości uchylania jego wyroków przez Kneset. Opozycja ostro sprzeciwila się reformie i twierdziła, że jej celem jest ochrona oskarżonych o korupcję polityków, takich jak Netanjahu czy Arje Deri, lider partii Szas, skazany za łapówkarstwo, którego Sąd Najwyższy pozbawił stanowiska ministra. Reforma podzieliła kraj i wywołała masowe wzburzenie dużej części społeczeństwa.
Deri i Netanjahu
W kilka dni po tym gdy, w styczniu 2023 r., minister Lewin przedstawił projekt reformy sądownictwa, w Izraelu rozpoczęły się duże antyrządowe protesty, w których udział wzięły setki tysięcy osób, paraliżując większość dużych miast.
Opór społeczny wobec reformy był tak duży, że w marcu doszło nawet do rozłamu w Likudzie, czyli partii Netanjahu. Próbując ostudzić emocje, Netanjahu wstrzymał chwilowo reformę i zaproponował opozycji wspólne prace nad projektem. Netanjahu - jako bardzo pragmatyczny polityk - próbował znaleźć kompromisowe rozwiązanie. Jednak jego koalicjanci, na czele z Ben-Gewirem, postawili sprawę jasno: albo reforma będzie kontynuowana albo opuszczą oni rządzącą koalicję.
W efekcie, latem Kneset wznowił prace nad projektem i w lipcu przyjął pierwszą ustawę z pakietu reform, znosząc test racjonalności Sądu Najwyższego. Tym samym otwierając Deri’iemu drzwi do powrotu na stanowisko ministra, którego został wcześniej pozbawiony.
Sprawa reformy sądownictwa jest obecnie tematem, który najbardziej elektryzuje opinię publiczną w Izraelu. Od stycznia, dochodzi do regularnych protestów, które w każdym tygodniu gromadzą od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy osób. Im dłużej trwają protesty tym coraz bardziej odbija się to na funkcjonowaniu państwa.
Izraelski Bank Centralny już w lutym ostrzegał, że reforma sądownictwa może negatywnie odbić się na gospodarce, zniechęcając zagranicznych inwestorów do Izraela. Część przedsiębiorców grozi wycofaniem swoich firm z Izraela. Protesty są także zagrożeniem dla zdolności obronnych państwa. W protesty bardzo aktywnie zaangażowało się bowiem środowisko rezerwistów, którzy grożą że jeśli reforma sądownictwa zostanie przyjęta przez Kneset, to przestaną zgłaszać się na obowiązkowe ćwiczenia rezerwy.
Obecną sytuację Izraela dobrze podsumował Yuval Diskin, były szef Szin Betu, izraelskiego kontrwywiadu:
„Izrael jest na krawędzi wewnętrznego rozkładu i ostrego konfliktu społecznego. Wkrótce możemy znaleźć się jeszcze na krawędzi wojny domowej, a to wszystko z powodu naszego żałosnego rządu”.
O ile straszenie wojną domową wydaje się nieco przesadzone, to nie można wykluczyć że na izraelskich ulicach faktycznie dojdzie do rozlewu krwi. Tym bardziej, że koalicjanci Netanjahu próbują utworzyć prorządowe bojówki, których można by użyć do rozbijania protestów.
Gdy w marcu Netanjahu przerwał na kilka tygodni prace nad reformą sądownictwa, aby ostudzić nastroje społeczne, Ben-Gewir zagroził opuszczeniem rządu. Odstąpił od tego planu, dopiero gdy Netanjahu zgodził się na utworzenie Gwardii Narodowej, która znalazłaby się pod bezpośrednimi rozkazami ministerstwa bezpieczeństwa wewnętrznego, którym kieruje Ben-Gewir. Krytycy rządu twierdzą, że Ben-Gewir chce zalegalizować w ten sposób działalność bojówek, które będa rozbijały protesty. Pomysł skrytykował nawet obecny minister obrony, Jo'aw Galant, który stwierdził że w Izraelu nie ma miejsca na „prywatne armie”.
Z każdym kolejnym tygodniem prac nad reformą sądownictwa, sytuacja wewnętrzna Izraela coraz bardziej się komplikuje. Tymczasem sytuacja międzynarodowa kraju także nie napawa optymizmem.
Marzenia o sojuszu z Arabami
Gdy we wrześniu 2020 r., premier Netanjahu podpisywał, w Waszyngtonie, Porozumienia Abrahama ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, Bahrajnem oraz Marokiem, wydawało się, że przed Izraelem otwiera się okno wielkich możliwości. Dzięki poparciu administracji prezydenta Trumpa, Izrael miał szansę na budowę “bliskowschodniego NATO”, szerokiego frontu wymierzonego w Teheran i pro-irańskie milicje działające w regionie.
Czas boleśnie zweryfikował te izraelskie nadzieje. Porozumienia Abrahama nie przełożyły się na budowę pro-irańskiego sojuszu. Mało tego, widząc porażkę polityki USA wobec Iranu, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Arabia Saudyjska rozpoczęły reset stosunków z Irańczykami na własną rękę. W 2022 r. - po 6 latach przerwy - ambasador Emiratów wrócił do Teheranu. Na początku 2023 r., w Chinach, podpisano natomiast porozumienie o normalizacji relacji między Saudami, a Irańczykami.
Izraelczycy uważają, że odprężenie w stosunkach arabsko-irańskich jest chwilowe i tylko kwestią czasu pozostaje, aż w Zatoce Perskiej znowu zrobi się gorąco. Dlatego Izrael nadal ma nadzieję, że Arabia Saudyjska ostatecznie dołączy do Porozumień Abrahama, co ponownie ożywi dyskusję wokół wspólnego anty-irańskiego frontu.
Podobne nadzieje żywi także administracja Joe Bidena, która uważa że wynegocjowanie porozumienia pokojowego między Izraelem a Arabią Saudyjską, mogłoby poprawić notowania prezydenta Bidena, który w przyszłym roku będzie starał się o reelekcję.
Mimo wysiłków amerykańskiej oraz izraelskiej dyplomacji, dołączenie Arabii Saudyjskiej do porozumień pokojowych jest obecnie mało realne. Saudowie stawiają bowiem zaporowe warunki, na które nie może zgodzić się ani USA, ani Izrael. Królestwo żąda np. wsparcia dla swojego programu nuklearnego, a także amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa, podobnych do tych jakimi dysponują kraje NATO. Saudowie domagają się także niepodległej Palestyny, na co Netanjahu nie może się zgodzić - tym bardziej biorąc pod uwagę skład obecnej koalicji rządzącej.
Niezatapialny Iran
Zatem porozumienie z Arabami oddala się, a tymczasem zagrożenie ze strony Iranu, czyli największego wroga Izraela, nadal jest realne.
Polityka maksymalnej presji, którą prowadziła administracja Donalda Trumpa wobec Teheranu, zakończyła się porażką. Amerykanie wypowiedzieli porozumienie nuklearne oraz obłożyli dotkliwymi sankcjami niemal każdy sektor irańskiej gospodarki. Jednak nawet to nie zmusiło ajatollahów do ustępstw.
Trumpa w Białym Domu już nie ma, porozumienia nuklearnego także, ale konsekwencje pozostały.
Iran - podobnie jak w 2015 r. - znowu jest bardzo blisko konstrukcji bomby jądrowej. Administracja Bidena podjęła co prawda próbę rozmów z Irańczykami i powrotu do porozumienia nuklearnego, jednak ostatecznie amerykańskie wysiłki spełzły na niczym.
Administracja Bidena jest już zmęczona sprawą Iranu - zwłaszcza, że Amerykanie i tak mają już wystarczająco dużo problemów z Rosją i Chinami. Coraz więcej raportów wskazuje, że Waszyngton zadowoliłby się nawet nieoficjalnym porozumieniem z Irańczykami, w ramach którego Teheran zrezygnowałby z wzbogacania uranu powyżej 60% oraz zatrzymał sprzedaż uzbrojenia do Rosji, a Amerykanie daliby ciche przyzwolenie na powrót irańskiej ropy na światowe rynki.
Dla Izraela byłby to fatalny scenariusz. Oznaczałoby to bowiem, że kwestia irańskiego programu nuklearnego trafiłaby w stan zawieszenia, który mógłby trwać całymi latami, podczas których Izrael musiałby łożyć ogromne środki finansowe na utrzymanie armii w stanie gotowości do konfrontacji z Iranem.
Problemem jest nie tylko Teheran, ale cała pro-irańska sieć powiązań jaka istnieje w regionie. Z perspektywy Izraela, szczególnie problematyczna jest obecność irańskich wpływów w sąsiedniej Syrii i Libanie.
Assad przetrwał wojnę domową i obecnie kontroluje większość kraju. Kraje arabskie, które jeszcze kilka lat temu chciały obalić Assada, teraz pogodziły się z jego zwycięstwem. Na majowym szczycie Ligi Państw Arabskich, Syria została przywrócona w prawach członka organizacji. Dla Izraela to fatalna wiadomość, bo im relacje Assada z arabskimi przywódcami będą cieplejsze, tym Izrael będzie mocniej krytykowany za bombardowanie Syrii - a to jedyne narzędzie, którym dysponuje Izrael do sabotowania irańskich operacji na terenie Syrii.
Sytuacja w sąsiednim Libanie także jest skrajnie niekorzystna. Liban jest obecnie krajem upadłym, gospodarczym bankrutem, który od 2019 r. pozostaje w stanie permanentnego kryzysu politycznego. Izrael liczył, że taki stan rzeczy wzmocni nastroje anty-Hezbollah. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Hezbollah nie tylko idealnie odnajduje się w libańskim chaosie, ale próbuje także wykorzystać na swoją korzyść polityczną anarchię jaka panuje w Izraelu.
„Izrael, dawniej potężny regionalny gracz, rozpada się. (...) To zdecydowanie najgorszy dzień w historii syjonistycznego tworu", grzmiał pod koniec lipca przywódca Hezbollahu, Hassan Nasrallah.
Liczba prowokacji Hezbollahu na granicy izraelsko-libańskiej stale rośnie, a część wojskowych wyraża obawy, że ostatecznym celem Nasrallaha jest sprowokowanie Netanjahu do wysłania wojsk do południowego Libanu, co jeszcze bardziej zaostrzyłoby podziały w Izraelu.
Pełzająca intifada
Izraelskie służby nie mają wytchnienia także na terenach okupowanych. Od jesieni 2022 r., gdy w Izraelu odbyły się wybory parlamentarne, liczba ataków na terenie okupowanego Zachodniego Brzegu stale rośnie. Nie chodzi tylko o ataki jakich dopuszczają się Palestyńczycy, ale także żydowscy osadnicy zamieszkujący nielegalne osiedla na Zachodnim Brzegu.
Zachodni Brzeg znalazł się pod izraelską okupacją w 1967 r., w wyniku wojny sześciodniowej. Mimo, że jest to nielegalne z perspektywy prawa międzynarodowego, to na Zachodnim Brzegu stale powstają kolejne żydowskie osiedla. Ich liczba rośnie wręcz wykładniczo. Jeszcze na początku lat 70. Zachodni Brzeg zamieszkiwało zaledwie ok. 1000 żydowskich osadników. Obecnie jest to już ok. 490 tysięcy osób.
Destabilizacja Zachodniego Brzegu wynika jednak nie tylko ze względu na napięcia do jakich dochodzi między Palestyńczykami a żydowskimi osadnikami, ale także ze względu na podziały w samej społeczności palestyńskiej.
Autonomia Palestyńska i Fatah, który rządzi Zachodnim Brzegiem, cieszy się coraz mniejszym poparciem. Sondaże pokazują, że blisko 3/4 Palestyńczyków chce rezygnacji Mahmuda Abbasa, którego kadencja prezydencka skończyła się de facto w 2009 r., jednak ze względu na brak wyborów, nadal stoi on na czele Autonomii Palestyńskiej. Niezadowolenie z rządów Fatahu, prowadzi do coraz większej radykalizacji młodych Palestyńczyków, którzy wiążą się z bardziej radykalnymi ugrupowaniami, takimi jak Hamas czy Islamski Dżihad.
Sytuację na okupowanym Zachodnim Brzegu pogarszają także koalicjanci Netanjahu. Smotricz, pod którego podlega administracja cywilna na Zachodnim Brzegu daje przyzwolenie na łamanie prawa przez żydowskich osadników. Podobnie, część działań Ben-Gewira, jako ministra bezpieczeństwa wewnętrznego, można odebrać za podburzanie osadników do dalszej eskalacji.
Palestyńczycy obawiają się, że działania Smotricza i Ben-Gewira doprowadzą ostatecznie do aneksji terenów okupowanych przez Izrael, a tym samym położą kres idei niepodległej Palestyny.
Sytuacja na Zachodnim Brzegu jest obecnie tak napięta, że część komentatorów wprost mówi już o trzeciej intifadzie.
Rozdźwięk z Ameryką
Ale przecież, w sytuacjach kryzysowych Izrael zawsze może liczyć na Stany Zjednoczone, swojego głównego sojusznika. Czy jednak aby na pewno? W ostatnich latach ta „specjalna relacja” przechodzi przez głęboki kryzys. Bierze się to z kilku powodów.
Waszyngton uważa, że Izrael sabotuje amerykańskie wysyłki na rzecz zakończenia konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Amerykanie opowiadają się za „opcją dwupaństwową”, co oznaczałoby współistnienie niepodległego Izraela i niepodległej Palestyny. Rozbudowa nielegalnych żydowskich osiedli podważa amerykańskie wysiłki na rzecz pokoju. Amerykanie mają także coraz liczniejsze wątpliwości co do postępującego w ostatnich latach zbliżenia między Izraelem, a Chinami. Amerykanie skrytykowali m.in. powierzenie zarządzania strategicznym portem w Hajfie chińskiej Shanghai International Port Group .
Tajemnicą nie jest także personalna niechęć między premierem Netanjahu, a prezydentem Bidenem. Demokraci mają za złe Netanjahu jego bliskie kontakty z Donaldem Trumpem. Biały Dom jest także niezadowolony z obecności radykalnej prawicy w izraelskim rządzie.
Czarę goryczy przelała zaś reforma sądownictwa. Kiedy Biden wyraził swoje wątpliwości wobec reformy, to Ben-Gewir odpowiedział mu w bardzo ostrych słowach: “Izrael nie jest kolejną gwiazdą na amerykańskiej fladze”.
Kryzys jaki zapanował na linii Izrael-USA jest tak duży, że część polityków zaczęła nawet kwestionować zasadność kontynuowania przez USA pomocy finansowej dla Izraela, która rocznie wynosi ok. 3,8 mld dolarów. Daniel Kurtzer, były ambasador USA w Izraelu stwierdził wprost:
„Pomoc dostarczana Izraelowi przez USA nie zapewnia nam już żadnego wpływu na decyzje izraelskiego rządu. Wielomiliardowa poduszka finansowa jaką dostarczamy, pozwala Izraelowi uniknąć trudnych wyborów na co przeznaczyć ich własne pieniądze i w ten sposób Izrael może wydawać więcej pieniędzy na inicjatywy, którym Ameryka się sprzeciwia jak np. budowa nielegalnych osiedli”.
Obóz Netanjahu zdaje się uważać, że jest w stanie przeczekać kryzys w stosunkach z Ameryką. Gdyby bowiem wybory prezydenckie w 2024 r. wygrał Donald Trump, w Białym Domu znowu zasiadłby “wielki przyjaciel” Izraela i premiera Netanjahu.
Taka polityka jest jednak krótkowzroczna, ponieważ prowadzi do sytuacji, w której Izrael buduje swoje relacje z Waszyngtonem w oparciu o Republikanów a nie ponad partyjnymi podziałami. To, że już teraz jest to problemem dobitnie pokazują amerykańskie sondaże.
W sondażu przeprowadzonym w 2023 r. przez Gallup 54% Amerykanów wskazało, że w konflikcie izraelsko-palestyńskim popiera Izrael. Po rozbiciu tych wyników wg afiliacji partyjnej pytanych, uzyskano jednak dwa zupełnie odmienne obrazy. Aż 78% Republikanów sympatyzuje z Izraelem. Wśród Demokratów poparcie dla Izraela wyniosło tylko 38%. Więcej Demokratów, tj. 49% z nich, stwierdziło że sympatyzuje z Palestyńczykami.
Co gorsza dla Izraela, sondaże wskazują że młodsze pokolenia coraz częściej opowiadają się za Palestyną a nie Izraelem. Wg tego samego sondażu Gallup z 2023 r., ponad 50% osób z pokolenia baby boomers sympatyzuje z Izraelem. Jednak już w przypadku millenialsów, sympatie rozkładają się w miarę równomiernie, 42% opowiada się za Palestyną, a 40% za Izraelem.
To wątpliwe, aby w najbliższych latach Ameryka wycofała wsparcie finansowe dla Izraela. Jednak należy zakładać, że - w miarę wymiany pokoleniowej - głosy krytyczne wobec Izraela będą w Ameryce coraz częstsze, a tym samym coraz ciężej będzie utrzymać obecny charakter stosunków amerykańsko-izraelskich.
Po nas choćby potop
Izrael znalazł się na rozdrożu. Rządy Netanjahu i jego ultraprawicowych koalicjantów polaryzują izraelskie społeczeństwo, a reforma sądownictwa popycha kraj na krawędź wewnętrznego rozkładu. Gdy Izraelczycy pochłonięci są polityką wewnętrzną kraju, problemy na arenie międzynarodowej także wzbierają na sile. Marzenia o szerokim anty-irańskim froncie zostały brutalnie zweryfikowane, problem irańskiego programu nuklearnego pozostaje nierozwiązany, a Biały Dom coraz krytyczniej ocenia działania izraelskiego rządu.
Ekipa Netanjahu zdaje się całkowicie pochłonięta polityką wewnętrzną. Nie zauważając lub bagatelizując problemy Izraela na arenie międzynarodowej. Netanjahu jest pragmatykiem, jednak jego koalicjanci zawężają mu swobodę decyzji i pchają rząd na kurs kolizyjny z opozycją i Ameryką.
Wszystkie problemy Izraela może rozwiązać powrót Donalda Trumpa do Białego Domu - tak wydaje się uważać Bibi. Można by wówczas wrócić do - bardzo korzystnego dla Izraela - planu pokojowego Trumpa dla Bliskiego Wschodu i jeszcze raz przeprowadzić agresywną rozgrywkę z Iranem.
Jeśli jednak Trump do Białego Domu nie wróci, to problemy Izraela ulegną tylko spotęgowaniu, a nawet tak zręcznemu politykowi jak Netanjahu ciężko będzie zapanować nad chaosem, który sam stworzył.
Wieczna wojna Izraela zatem trwa. Zarówno na zewnątrz - z tradycyjnymi rywalami państwa. Jednak być może co gorsze również wewnątrz, gdzie walka o władzę i wpływy coraz mocniej dzieli izraelski naród.