Przebudzenie Europy?

Obie wojny światowe zaczynały się dla sojuszu demokratycznego niekorzystnie i za każdym razem, po mozolnej konsolidacji, jego połączony potencjał zwyciężał nad przeciwnikiem. Czy tym razem będzie podobnie? Mimo trwającego impasu w amerykańskim senacie istnieją pierwsze, pozytywne symptomy sugerujące stopniowe przebudzenie Europy względem sprawy ukraińskiej.

--

Głód amunicyjny

Istnieje wiele przyczyn obecnych kłopotów sił ukraińskich na froncie, ale jedną z podstawowych jest dojmujący brak pocisków artyleryjskich, które stanowią nie tylko o efektywności działań ofensywnych, ale też czysto obronnych. Mówiąc wprost, przekazany Ukrainie zachodni sprzęt wojskowy nie ma czym strzelać.

To właśnie te braki zmusiły ukraińskie dowództwo do skrócenia linii frontu i wycofania się m. in. z umocnionej Awdijiwki (16.02), mimo jej długotrwałej, skutecznej obrony. Trwała ona dopóty, dopóki obrońcy mogli liczyć na wsparcie własnej artylerii. Gdy go zabrakło, Rosjanie zaczęli bardzo szybko przeważać szalę na swoją stronę.

Według jednego z wielkoruskich tzw. milblogerów - Andrija „Kota Murza” Morozowa, podczas ataków na miejscowość zginąć miało przynajmniej 16 000 rosyjskich żołnierzy, w okresie od października 2023 roku do lutego 2024 roku. Te szacunki spotkały się z potępieniem rosyjskich mediów i dużą presją na Murza, który w rezultacie popełnić miał samobójstwo. Do końca upierał się przy swoim zdaniu, chwaląc dowodzącego ukraińską armią gen. Syrskiego za udane jego zdaniem wycofanie się z miasta.

Podana przez Morozowa liczba zbliżona jest do szacunków zachodnich ekspertów. Licząc razem z zaginionymi i rannymi, rosyjskie straty kształtują się na poziomie mniej więcej 50 tys. ludzi, przy 5 do 7 tys. strat ukraińskich. Równocześnie, potwierdzone wizualnie straty rosyjskie w ciężkim sprzęcie wyniosły ponad 600 jednostek (oficjalne ukraińskie statystyki mówią o blisko 400 czołgach i ponad 700 wozach opancerzonych), przy kilkudziesięciu utraconych pojazdach ukraińskich.

Mimo tak korzystnego bilansu i doskonale przygotowanych umocnień, obrona wysuniętych pozycji bez wsparcia artyleryjskiego stała się niemożliwa. Dotyczy to całej linii frontu. Mający tego świadomość Rosjanie napierają więc równocześnie na wielu kierunkach, skupiając się głównie na terenach wyzwolonych przez Ukraińców w toku wiosenno-letniej kontrofensywy.

To bardzo trudny dla Kijowa moment, w którym przekazane Ukrainie w ubiegłym roku zapasy ulegają wyczerpaniu, a nowe nie zostały jeszcze dostarczone w ilości mogącej ustabilizować sytuację. Luka ta jest bezpośrednim następstwem blokady nałożonej przez republikańskich kongresmanów, którzy od blisko pół roku udaremniają wszelkie próby przegłosowania kolejnego pakietu amerykańskiej pomocy wojskowej. Dotyczy to zresztą nie tylko Ukrainy, ale też Izraela i Tajwanu.

Stany Zjednoczone posiadają nadal największą armię świata, której zapasy przewyższają wszystko, co mają do dyspozycji pozostałe państwa Zachodu. Nie chodzi, więc o brak dostępnych środków rażenia, bo tych zależnie od typu jest nadal sporo, tylko o wewnętrzny kryzys polityczny przekładający się na politykę zagraniczną supermocarstwa. Co gorsza, jego końca nie widać i trudno zakładać, że zakończy się po listopadowych wyborach prezydenckich, niezależnie od tego kto je wygra.

Mimo ogromnej presji, tak wewnętrznej jak i zagranicznej, spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson wykorzystuje swoją pozycję do blokowania przegłosowanej przez Senat ustawy pomocowej, co i rusz podając inne powody swojego postępowania. Jako człowiek namaszczony na swoją funkcję przez Donalda Trumpa, pozostaje związany jego wolą i żądaniami skrajnej części Partii Republikańskiej tzw. trumpistów, opowiadających się za amerykańskim izolacjonizmem i prezentujących w kampanii wyraźnie antyukraińskie, współgrające z kampanią Kremla, opinie. Rozogniony spór polityczny paraliżuje przyjęcie budżetu, a także uniemożliwia dojście do porozumienia w sprawie zabezpieczenia meksykańsko-amerykańskiej granicy.

Zablokowanie pomocy nie tylko dla Ukrainy, ale także Izraela oraz Tajwanu, to sygnał nie tylko dla Europy, ale także do Azji i na Bliski Wschód. Oplatająca świat sieć zbudowanych przez Amerykanów powiązań drży, a dyskusje nad bezpieczeństwem, bez bezpośredniego zaangażowania USA, są prowadzone w wielu miejscach świata. Państwa są do tego zmuszone w ramach zabiezpieczenia, w razie gdyby Amerykanie definitywnie podjeli decyzję o wycofaniu się z roli światwego policjanta, na co złoży się inna strategia nowej administracji i/lub niemoc wewnętrzna. W takim wypadku konieczna będzie przebudowa sojuszy i stworzenie alternatywnych środków obrony przeciw krajom rewizjonistycznym. W tym, coraz częściej mówi się o proliferacji broni jądrowej na państwa, które dobrowolnie się jej zrzekły w zamian za objęcie amerykańskim parasolem atomowym - o tym więcej powiemy już niebawem.

Wygląda więc na to, że kolektywny Zachód przeżywa właśnie kryzys tożsamości, pogłębiany jeszcze ewidentną osobistą słabością niektórych z jego przywódców, w tym prezydenta Joe Bidena czy kanclerza Olafa Scholza. To oznacza, że potrzebni są nowi liderzy, posiadający wizję i charyzmę mogącą skonsolidować sojuszników i zmusić ich do działania w realizacji jasno wyznaczonego celu. Problem w tym, że prócz takich osób, brakuje też planu. Dotychczasowa strategia wobec Rosji i Ukrainy uległa wyczerpaniu.

Pospolite ruszenie

Po pierwszym szoku wywołanym pełnowymiarową inwazją, wielu zastanawiało się czy Zachód podoła wyzwaniu, czy też porzuci Ukraińców na pastwę agresora. Po bolesnej porażce jaką zakończyło się dla USA wycofanie z Afganistanu, nastroje wśród sojuszników nie należały do najlepszych.

Niemniej, zdecydowana postawa państw tzw. wschodniej flanki - w tym Polski, Rumunii, Czech, państw bałtyckich, czy skandynawskich, wsparta potencjałem anglosaskim - pchnęła politykę Unii Europejskiej i NATO we właściwym kierunku, co pozwoliło Ukraińcom, w połączeniu z ich własym potencjałem, na wytrzymanie pierwszego uderzenia i przejście do kontrofensywy. Opór wzbraniających się przed większym zaangażowaniem polityków był sukcesywnie przełamywany, przekraczając kolejne bariery w postaci braku zgody na wysłanie zachodnich systemów artyleryjskich, wozów opancerzonych, czołgów, pocisków rakietowych czy samolotów. To jednak nie wystarczyło.

Maksyma „as long as it takes” (tłum. „tak długo jak będzie trzeba”) odmieniana przez wszystkie przypadki w zachodnich stolicach, uległa wynaturzeniu, stając się smutnym memento dla braku skutecznej strategii zmierzającej do pokonania Rosji. Taktyka działania sprowadzona została do podtrzymywania ukraińskiego oporu jak najmniejszym kosztem. Ten brak długofalowej koncepcji, w połączeniu z porażką podstawowego planu polegającego na szybkim zakończeniu wojny poprzez „tanią” wygraną Ukrainy w lecie 2023 roku, spowodowały kryzys decyzyjny nie tylko w Kijowie ale i na Zachodzie. Wyraźnie zabrakło planu awaryjnego.

Działania zmierzającej do zwiększenia potencjału produkcyjnego podjęte zostały zbyt późno, a w dodatku realizowane są zbyt wolno. Zachód aktualnie nie produkuje i nie zamawia wystarczająco dużo amunicji aby zaspokoić nie tylko potrzeby Ukrainy, ale też swoje własne. Sama przychylność i podtrzymywanie np. finansowania ukraińskiego budżetu to za mało w środowisku, które ulega dynamicznym przemianom.

To doprowadziło m.in. do spadku skuteczności sankcji, rozpędzenia rosyjskiej produkcji zbrojeniowej, wzrostu przemytu surowców oraz komponentów potrzebnych do produkcji sprzętu wojskowego. Aktywność rosyjskiej agentury i rozsiewana dezinformacja miały opóźnić podjęcie koniecznych działań, a w dalszej perspektywie zapewnić dogodne dla Rosji warunki tymczasowego rozejmu. To ważne, ponieważ podstawowym założeniem Kremla jest „przeczekanie” Zachodu na tyle długo, aby zmęczył się pomocą Ukrainie i powrócił od stołu rozmów, na warunkach Moskwy.

Paradoksalnie z początku wojna szła Ukraińcom, aż za dobrze. Wprowadziło to niepotrzebne rozprężenie na Zachodzie, które urosło wręcz do obaw że Rosja popadnie w wewnętrzny chaos, co było szczególnie widoczne w zachowawczej postawie Waszyngtonu podczas tzw. buntu Prigożyna w czerwcu 2023 roku, gdy Amerykanie obdzwaniali wszystkie europejskie stolice (łącznie z Kijowem) żądając zachowania absolutnej bierności wobec tych wydarzeń. Waszyngton nie chciał by Ukraina pobiła Rosjan zbyt mocno, co mogłoby doprowadzić do wielkiej rosyjskiej smuty, podszytej niekontrolowaną proliferacją postrosyjskiej broni jądrowej.

Wielu polityków, także ukraińskich, liczyło na to, że Kreml skłonny będzie do ustępstw, ponieważ ponoszone przez Rosjan koszty – ludzkie, sprzętowe, finansowe, gospodarcze i polityczne – byłyby nie do udźwignięcia przez jakikolwiek cywilizowany kraj. Sukces letniej ukraińskiej kontrofensywy miał ustawić sytuację geopolityczną na tyle korzystnie, by możliwe stało się podyktowanie warunków rozejmu, na warunkach ukraińskich.

Fiasko operacji, które można w skrócie przypisać wspomnianemu ‘rozprężeniu Zachodu’ przekreśliło te plany, a dochodzący do siebie po wagnerowskim buncie Władimir Putin umocnił się w przekonaniu, że jedyną dla niego drogą jest całkowite zwycięstwo. Z równania wyeliminował Jewgienija Prigożyna, a następnie Alieksieja Nawalnego. Krytyków w rodzaju Igora Girkina wtrącił do więzienia, a rozpędzona machina kremlowskiej propagandy zaczęła obiecywać podbicie całej Ukrainy, a następnie państw bałtyckich i Polski.

Przebudzenie

W tym momencie jesteśmy dzisiaj, choć może bardziej precyzyjnie - byliśmy na przełomie roku 2023 i 2024. Zachód w tej wojnie operuje niczym wahadło. Czas przedwojenny to całkowicie minorowe nastroje i brak wiary w ukraiński opór (przypomnijmy Amerykanie byli pewni, że Kijów szybko padnie). Tymczasem po pierwszych kilku miesiącach był okres entuzjazmu i wiary w rychłe zwycięstwo - wahadło wychyliło się w drugą stronę. To spowodowało okres rozprężenia, fiaska kontrofensywy oraz rosyjskiej inicjatywy - wahadło wróciło do okresu lutego 2022. Niewykluczone, że dzisiaj wahadło znowu osiągnęło swój punkt krytyczny i zaczyna wracać, ponownie, w korzystną dla Kijowa stronę. Jakie są tego symptomy?

Splot trzech czynników: trudnej sytuacji na froncie, niemocy Amerykanów i podszytej agresywną retoryką determinacji Kremla, przynosi zachodnim przywódcom od dawna potrzebne otrzeźwienie. Jasnym stało się, że konfrontacja z Federacją Rosyjską będzie miała charakter nie tylko systemowy, ale też potrwa przez wiele lat. Europa zmuszona została do wzięcia odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo. Niekoniecznie przez przez pohukującego na nią Donalda Trumpa, tylko przez rozwój wydarzeń.

Czy Europa przejmuje ciężar działań od dotychczas dominujących Stanów Zjednoczonych? Faktycznie coś jest na rzeczy.

Przełamano węgierskie weto w Radzie Europejskiej w sprawie przyznania pomocy Ukrainie, odblokowując tym samym środki w wysokości 50 mld euro na lata 2024-2027. Zmieniła się też retoryka.

Coraz głośniej zaczęto mówić, o możliwości bezpośredniego konfliktu zbrojnego między NATO a Rosją w przypadku przegranej Ukrainy. Powtarzają to zarówno eksperci, agencje wywiadowcze, wojskowi jak i politycy, a za nimi media. To potrząśnięcie nastrojami opinii publicznej można traktować jako część działań zmierzających do odzyskania panowania nad narracją i ponownego zogniskowania uwagi publicznej na istocie tej wojny, a jest nią powstrzymanie neoimperialnej Rosji. To dobrze, ponieważ jedyną skuteczną metodą na sprostanie zagrożeniu (a nawet jego powstrzymanie), jest pełna świadomość powagi sytuacji.

W sensie politycznym, lukę po Amerykanach starają się wypełnić Francuzi, jako jedyne mocarstwo atomowe pozostające w strukturach Unii Europejskiej. Próbują działać na wielu płaszczyznach współpracy, w tym poprzez reaktywowany Trójkąt Weimarski, by razem z Polakami i Niemcami, ukształtować europejską politykę obronną. Przy czym to właśnie Paryż wydaje się w nim dominować.

Pałac Elizejski ma w swoim instrumentarium wiele atrybutów, m.in. energetykę jądrową, czy silną armię, które na czas chaosu są niezbywalne, i które pchają Paryż do liderowania w Europie, szczególnie przy nijakiej, lub wręcz szkodliwej polityce kanclerza Scholza. Postkolonialne francuskie elity przeszły do ofensywy.

To dlatego na pilnie zorganizowanej konferencji w Paryżu (27.02), w towarzystwie kilkunastu głów państw, prezydent Emmanuel Macron rozpoczął dyskusję na temat ewentualnego wprowadzenia zachodnich sił wojskowych na Ukrainę, łamiąc jedno z ostatnich narracyjnych tabu. Choć według jego słów nie osiągnięto w tej kwestii konsensusu, podobnych działań nie należy wykluczać w przyszłości. Swoją postawę określił mianem „strategicznej nieoznaczoności”.

Problemem Francji dalej jest kwestia wiarygodności. Liderem nie zostaje się poprzez słowa, a czyny. Tymczasem Paryż ma historię długoletniej współpracy z Moskwą, którą ciężko zapomnieć. Tym bardziej, że francuskie wsparcie dla Ukrainy, niedawno odtajnione, zasadniczo pozostaje skromne. Mowa tu o niespełna 4 miliardach euro pomocy militarnej w ciągu 2 lat wojny. Nawet jeśli dodamy do tego wydatki w ramach UE, co daje 13 miliardów euro, całość jest zdecydowanie zbyt skromna by liderem być nie tylko w słowie, ale i czynie. Dla wartej ponad 3 biliony dolarów francuskiej gospodarki są to grosze. Kwota mniejsza od wsparcia Polski, która przecież nie posiada takich ambicji. Tymczasem z Niemcami w kryzysie - wspomnijmy chodziaż problemy ekonomiczne, czy głęboką penetrację niemieckiego państwa przez rosyjską agenturę, uwidocznioną m.in. w skandalu Wirecard, podsłuchanym nagraniu dowódców Luftwaffe czy aresztowaniu za szpiegostwo wysokiego funkcjonariusza niemieckich służb oraz z Brytyjczykami poza Unią, Francja ma szansę nawet na powrót do swojej XIX pozycji w Europie. Musi to jednak pokazać w czynie.

Oprócz kwestii Ukrainy, Francja angażuje się też mocno w pomoc osamotnionej Armenii, która w przyspieszonym trybie odwraca się od Moskwy. Obecna jest na Morzu Czarnym wspierając Rumunię, oraz na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Posiada interesy w Ameryce Południowej oraz na Pacyfiku. Jej potencjał nie kwalifikuje do miana światowej potęgi, jednakże tak szeroka sieć kontaktów daje duże pole do popisu w prowadzeniu polityki zagranicznej. Szczególnie jeśli umiejętnie zyska przychylność partnerów, którzy będą doważać ją tam, gdzie sama nie będzie mogła sobie poradzić.

Choć deklaracja Macrona nt. możliwości wprowadzenia wojsk NATO na Ukrainę, spowodowała wiele medialnego szumu, tak naprawdę interwencja zachodnich armii była omawiana w kuluarach od samego początku konfliktu, na wypadek gdyby doszło do załamania Ukrainy. Na wczesnym etapie wojny, w marcu 2022, wspomniał o tym lider ówcześnie rządzącej Polską partii - PiS, Jarosław Kaczyński. Wtedy jednak pomysł wzbudził bardziej oburzenie i został odrzucony nawet przez Volodymyra Zelenskiego, który być może obawiał się scenariusza forsowanego przez Kreml tj. wykorzystania wojny przez Polskę dla celów odzyskania Galicji, w tym Lwowa, co oczywiście było i jest nonsensem.

Dlatego dzisiaj, gdy sytuacja jest trudniejsza, podobnych głosów protestu jest wyraźnie mniej, choć społeczeństwa NATO obawiają się wejścia sojuszu w bezpośredni konflikt z Rosją. Dlatego, póki co, większość zastrzega, że „obecnie nie ma takiej potrzeby”, co trudno interpretować jako stanowczy sprzeciw. Do rozważenia konceptu prezydenta Macrona, przyznają się przedstawiciele Kanady, Litwy, Estonii oraz Holandii. Można podejrzewać, że nieoficjalnie chętnych byłoby więcej, ale wszystko zależy od konkretnych okoliczności i stopnia zaangażowania.

Nie podano żadnych informacji o charakterze ewentualnej obecności zachodnich żołnierzy na Ukrainie, nie musi chodzić o zaangażowanie w walkę. Prawdopodobnym scenariuszem, gdyby takie decyzje zapadły byłoby wysłanie wojsk NATO na tereny nieobjęte wojną i ochronę granic, by zwolnić ukraińskie odwody, które zaangażowane są w jej ochronę. Ponadto z różnych źródeł wiadomo, że poszczególne grupy sił Zachodu przebywają na jej terenie od dawna. Niektórzy zajmują się doradztwem lub szkoleniami, inni rozminowaniem terenu. Są też ponoć tacy, którzy mają pomagać w kierowaniu pociskami Scalp i Storm Shadow, co ku niezadowoleniu partnerów zdradził kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Samo omawianie interwencji, poza techniczną stroną zagadnienia, należy na tym etapie traktować jako tzw. sygnalizację strategiczną dla Rosji. Nie będzie appeasementu i nie będzie załamania się wsparcia, na co liczy Putin.

Konkretne działania

Dla wzmocnienia przekazu, przy okazji paryskiej konferencji podjęto decyzję o zawiązaniu koalicji chętnych, która dostarczy Ukrainie środki rażenia średniego i dalekiego zasięgu. Co można rozumieć, jako pozwalające na prowadzenie ataków na terytorium Federacji Rosyjskiej. To także sygnał, wpisujący się w szeroki trend, w którym poszczególne państwa podjęły wzmożone działania zmierzające do przekazania kolejnych transz pomocy wojskowej Ukrainie na zasadzie bilateralnej, lub tworzonych ad hoc koalicji. Część tych pakietów to środki rażenia, które mogą być użyte na rosyjskim terytorium, co np. oficjalnie przyznała Finlandia mówiąc, że przekazywana przez nią pomoc nie jest objęta jakimikolwiek ograniczeniami.

Jedną z najbardziej obiecujących inicjatyw mogących szybko poprawić sytuację ukraińskich sił zbrojnych, jest ta prowadzona przez Czechów. Na początku lutego rząd w Pradze oświadczył, że wie skąd szybko pozyskać duże zasoby amunicji artyleryjskiej dla Ukrainy. Nie zdradzając zbyt wielu szczegółów wyjaśniono, że chodzi o 800 tys. sztuk pocisków składowanych w magazynach krajów pozaeuropejskich. Zachowanie tajemnicy było konieczne ze względu na prośbę tychże państw wolących pozostać w cieniu. Nie chciały aby ich zasoby trafiły bezpośrednio na Ukrainę, stąd Czechy zgodziły się wystąpić w roli pośrednika, ale potrzebowały ponad miliarda euro na sfinansowanie zakupów.

Spekulacje mediów wskazywały na składy w Korei Południowej i Republice Południowej Afryki, a w ogólnej liczbie znajdować się miało 500 tys. pocisków kalibrów 122 mm oraz 300 tys. pocisków kalibru 155mm. Do inicjatywy dość szybko zgłosiło się kilkanaście rządów, z których część oficjalnie zadeklarowała konkretne sumy. Wiadomo, że Kanada przekaże kwotę 26 mln USD, Holandia 150 mln USD, a Belgia 200 mln euro. Oficjalne wsparcie deklarowały też m.in. Francja i Polska. Ta pierwsza zgodziła się na cofnięcie sprzeciwu wobec używania funduszy europejskich do zakupu amunicji spoza wspólnoty. Prezydent Macron liczy na uruchomienie czeskiej inicjatywy już na początku marca.

W tym samym czasie dostawy 120 tys. pocisków kal. 122 mm zadeklarowały władze Bułgarii. Taką samą liczbę obiecali dostarczyć w 2024 roku Niemcy, choć lutowe dostawy zawierały jedynie 4 tys. pocisków kal. 155 mm. Wydaje się, że to dopiero początek ponieważ Bundestag przegłosował ustawę pozwalającą na przekazanie pomocy wojskowej o wartości 7.6 mld euro jeszcze w tym roku. Francja zamierza w tym samym czasie wydać do 3 mld euro, a Holandia 2 mld euro.

Wszystkie wymienione kraje podpisały z Ukrainą szereg umów w zakresie współpracy wojskowej, przemysłowej i politycznej, stanowiących bilateralne ramy współpracy międzypaństwowej w kolejnych latach i obietnicę kontynuowania wsparcia Kijowa w wojnie przeciwko Rosji. Podobnie postąpiła wcześniej Wielka Brytania zapowiadająca pakiet o równowartości 2.9 mld euro. To daje w sumie kwotę 15.5 mld euro zadeklarowanej pomocy wojskowej od samych tylko Brytyjczyków, Francuzów, Niemców i Holendrów.

A przecież nie mniej aktywne są mniejsze państwa. Tylko w lutym pomoc wojskowa państw skandynawskich wyniosła ok 1.4 mld USD. Finlandia zadeklarowała kwotę ok. 206 mln USD, pakiet Danii miał wartość 247 mln USD, Norwegia przekazała sprzęt o wartości 325 mln USD, a Szwecja 682 mln USD. Ta ostatnio doczekała się w końcu ratyfikacji jej członkostwa w Sojuszu Północnoatlantyckim, najpierw przez parlament turecki (styczeń), a w końcu także węgierski (luty). To oznacza, że Morze Bałtyckie stało się dla Federacji Rosyjskiej „zamkniętym jeziorem” NATO.

Można bardzo ostrożnie założyć, że Europa w rzeczy samej, powoli przechodzi w tryby wojenne, ale proces ten zacznie przynosić owoce najwcześniej za kilka miesięcy. Najlepszym przykładem jest powstały w ubiegłym roku z inicjatywy Estonii, europejski program produkcji 1 mln pocisków artyleryjskich dla Ukrainy. Jak dotąd dostarczono jedynie 30% tej sumy (według słów prezydenta Zełenskiego). W niedawnym wywiadzie dla Bloomberga, minister Radosław Sikorski stwierdził, że roczna produkcja pocisków jest obecnie na poziomie ok. 850 tys. sztuk i nadal rośnie.

Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen wezwała do zwiększenia wydatków na europejski przemysł zbrojeniowy, po to właśnie aby kontynent posiadał swoje autonomiczne zdolności przemysłowe i nie musiał opierać się w tym zakresie na wsparciu Stanów Zjednoczonych. Aktualna amerykańska produkcja pocisków kal. 155 mm wynosi 40-50 tys. sztuk miesięcznie, a do końca 2025 roku ma zostać podwojona.

Aby nadać tym liczbom perspektywę, analitycy Michael Kofman i Franz-Stefan Gady szacują, że do większej kontrofensywy siły ukraińskie potrzebują przynajmniej 250 tys. pocisków miesięcznie, a do obrony między 70 a 90 tys. na miesiąc.

Powyższe informacje oznaczają, że jeszcze w marcu na Ukrainę zaczną docierać większe ilości amunicji zapewnione wyłącznie w toku działań państw europejskich. Wliczając w to czeską inicjatywę amunicyjną, dostawy te powinny wynieść w całym 2024 roku przynajmniej ok. 1.5 mln sztuk pocisków, co pomoże ustabilizować linię frontu. W dłuższym terminie, tj. do końca 2025 roku przybliżone szacunki mówią, że Europa osiągnie pułap produkcji 2mln sztuk amunicji artyleryjskiej 155mm, natomiast USA ok 1-1.5mln sztuk.

Gdyby Amerykanom udało się przełamać impas, do liczby tej moglibyśmy doliczyć być może nawet kilkaset tysięcy sztuk więcej co z kolei pozwoli przejść do kontrofensywy. To nie jest wykluczone, ponieważ poszczególni członkowie Kongresu pracują nad rozwiązaniami prawnymi pozwalającymi ominąć blokadę spikera Johnsona. Ponadto Pentagon przygotowuje się do uruchomienia przez prezydenta Bidena ostatnich środków przysługujących mu w ramach tzw. PDA (presidential drawndown authority), w kwocie ok. 4 mld USD.

Zacieśnianie pętli

Konsolidacja Zachodu postępuje, ale jej efekty nie będą błyskawiczne. Podczas gdy uruchamiany jest potencjał przemysłowy, a odtwarzany obronny, prowadzone są towarzyszące im działania polityczne. Trudności w Kongresie, nie ograniczają Waszyngtonu w stosowaniu polityki sankcyjnej, czy nakładaniu presji w celu ograniczenia sposobów ich obchodzenia.

Ogłoszony 23 lutego pakiet sankcji uderzył w kolejne rosyjskie podmioty, m.in. w największą firmę transportową Sovcomflot, 14 przewożących rosyjskie paliwo tankowców, producenta stali, a także firmy z Chin, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Turcji i Kazachstanu, które sprzedawały do Rosji zakazane towary. Swoje sankcje ogłosiły też m.in. Unia Europejska oraz Wielka Brytania.

Gdy to nie wystarcza, wywierany jest nacisk polityczny, np. taki jakiemu poddano Indie, drugiego obok Chin największego odbiorcę przecenionej rosyjskiej ropy. Według najnowszych danych, od grudnia 2023 roku import ten zaczął wyraźnie spadać. Nieoficjalnie wiadomo, że indyjskie rafinerie zostały zmuszone do pytania o pozwolenie Amerykanów. Spadek wolumenu jest też po części związany z utrzymującymi się niskimi cenami surowca na rynkach światowych. Wpływa na nie rosnące wydobycie w USA, oraz najniższy od 27 miesięcy pułap cenowy ustanowiony przez Arabię Saudyjską. To czyni rosyjską ropę mniej opłacalną, a w związku z tym indyjskie rafinerie chętniej kupują surowce z Bliskiego Wschodu.

Przy kosztach jakie Federacja Rosyjska ponosi każdego dnia na prowadzenie wojny, każdy ruch który doprowadza do uszczuplenia jej budżetu może wydatnie skrócić czas trwania konfliktu. To dlatego Moskwa wystąpiła do Pekinu o udzielenie pożyczki w juanach. Poza uderzeniem w rosyjską gospodarkę i zdolności produkcyjne, ważnym aspektem jest też zapewnienie wsparcia finansowego dla ukraińskiego budżetu. Póki co, na ten cel idą środki od m.in. Unii Europejskiej, G7, MFW i szeregu państw wspierających Ukrainę w kontaktach bilateralnych. Politycy chcieliby jednak, żeby koszty naprawy zniszczeń i trwającej wojny ponosiła sama Rosja.

Dlatego państwa G7 kontynuują prace nad znalezieniem legalnego sposobu na ich spożytkowanie do wsparcia Ukrainy. Wszyscy zgadzają się, że bez problemu można to zrobić z odsetkami, co miesiąc wytwarzanymi przez zawrotną sumę ok. 300 mld euro, ale nie ma zgody co do głównej kwoty. Amerykanie są za, ale Francuzi i Brytyjczycy przeciw. Główny problem to znalezienie mechanizmu, który nie doprowadzi do zachwiania wiary w zachodni system bankowy i bezpieczeństwo składowanych w nim środków. Takie propozycje mają być przedstawione na kolejnym szczycie grupy w czerwcu tego roku.

Łatwiej już było

Wszystkie opisane okoliczności świadczą o tym, że obraz beznadziei i rozpaczy, jaki stara się rysować kremlowska machina propagandowa, daleki jest od prawdy. Mimo amerykańskich kłopotów wsparcie dla Ukrainy jest nadal kontynuowane. Pustkę po hegemonie starają się wypełniać państwa, które indywidualnie posiadają mniejszy od niego potencjał, ale działając w grupie są w stanie równoważyć zagrożenia płynące ze strony Federacji Rosyjskiej. Największym dla nich wyzwaniem jest znalezienie dobrej formuły współpracy i odsunięcie dzielących je różnic na dalszy plan.

Należy zauważyć, że Europa dalej “prowadzi” tę wojnę w sposób niemal niezauważalny dla swoich obywateli. Rosja tymczasem już od dłuższego czasu funkcjonuje w trybie ekonomii wojennej. To wskazuje jaki duży potencjał nie został jeszcze uwolniony.

Nie oznacza to jednak, że Ukraina, czy Europa najgorsze ma już za sobą. Przeciwnie, minione dwa lata były czasem, w którym realne były szybkie i korzystne dla Europy rozstrzygnięcia, ale ten czas nie został w pełni wykorzystany. Stary kontynent czeka jeszcze wiele zagrożeń i trudnych decyzji, w tym przetasowania wśród liderów zachodniego świata. Jednakże tak trudne czasy jak dzisiejsze, są momentem politycznych narodzin dla ludzi twardych, mogących sprostać wyzwaniom. To oni będą musieli chwycić za ster wydarzeń, tak samo jak robili to ich XX-wieczni poprzednicy. Czy im się uda?

Tego nie wiemy, ale historia uczy, że połączony potencjał państw demokratycznych zawsze na końcu bierze górę nad ekspansją totalitaryzmów. Demokracja potrzebuje czasu, ale kiedy wszystkie jej tryby zostaną odpowiednio nastawione, ciężko ją zatrzymać.