Atak atomowy. Rezultat i konsekwencje.

Rosja przegrywa. Nie od dzisiaj, nie od tygodnia, lecz od co najmniej 6 miesięcy, czyli od kwietniowego odwrotu sił Kremla spod Kijowa. Moskwa od tego czasu stale eskaluje konflikt, i sygnalizuje możliwość zastosowania instrumentu z najwyższego stopnia drabiny eskalacyjnej - czyli ataku przy użyciu broni atomowej. Gdzie taki atak mógłby zostać przeprowadzony i jak taki scenariusz mógłby wyglądać? Jakie konsekwencje mogłyby spotkać Rosję? Czy powinniśmy szykować się na atomową apokalipsę?

W stosunkach między państwami wszystko jest płynne. Akcja jednego pociąga reakcję drugiego. Jeśli oba ośrodki mają rosnące, sprzeczne interesy ta korelacja zaczyna eskalować. Niektórzy ten mechanizm nazywają drabiną eskalacyjną. Ta drabina ma zastosowanie również w czasie pokoju, gdzie niekiedy słyszymy o odwołaniach dyplomatów, nałożonych embargach, czy sankcjach. Z czasem jeśli środki dyplomatyczno-ekonomiczne okazują się niewystarczające do osiągnięcia wcześniej postawionego przez kierownictwo państwa celu politycznego, drabina eskalacyjna wkracza w fazę kinetyczną. Z tym mechanizmem mieliśmy do czynienia od momentu kiedy Kijów zaczął wyrywać się spod moskiewskiego buta. Pomarańczowa rewolucja, Majdan, Krym, Donbas - z każdym kolejnym wydarzeniem powoli posuwaliśmy się w górę. Po kilku latach pobłażania, bez twardej odpowiedzi Zachodu, Rosjanie poczuli się na tyle mocni by wejść na kolejne szczeble drabiny. W 2021 jawnie eksponowali zgrupowanie swoich sił przy granicach Ukrainy, w grudniu postawili NATO ultimatum, po czym w lutym de facto wypowiedzieli wojnę kinetyczną. Do tego momentu rosyjska eskalacja za każdym razem zasadniczo okazywała się skuteczna. Moskwa testowała Zachód i po niewielkich kosztach otrzymywała to co chciała.

Podobnie było 24 lutego. Rosja również sprawdzała blef Zachodu, który deklaratywnie opowiadał się po stronie Kijowa. Ale tym razem, to Rosja została sprawdzona.

Po rozpoczęciu konfliktu zbrojnego nie osiągnęliśmy szczytu naszej drabiny, lecz wkroczyliśmy jedynie w jej nowy pułap. Wg modelu drabiny eskalacyjnej Hermanna Kahna zawierającej 44 stopnie, Rosjanie weszli wtedy dopiero na jej 12 szczebel. Kreml wyeskalował sytuację gwałtownie - bo tylko tak można określić pełnoskalowy atak militarny, lecz przynajmniej w teorii, na początku chciał zająć ukraińskie terytoria bez nadmiarowych strat w ludziach i infrastrukturze, które przecież miał przejąć. Dopiero w wyniku oporu ukraińskich żołnierzy i cywili, czego z resztą Rosjanie doświadczyli od razu, zorientowali się że nie są tu mile widziani. W efekcie rosyjskie dowództwo, dalej eskalowało sytuację zezwalając na zapoczątkowanie zorganizowanego terroru przeciwko ludności cywilnej.

Równolegle na szczeblach drabiny eskalacyjnej operowały państwa Zachodu. Rosjanie werbalnie straszyli Zachód by ten nie ważył się ingerować w konflikt. Ostrożność z jaką państwa Zachodu podchodziły do wojny był blisko powiązany ze stopniem konfliktu interesów, które dane państwo miało względem Rosji i Ukrainy. I tak mogliśmy zobaczyć Polskę, która oddała Ukrainie 300 czołgów, jako że tożsamość interesów między Warszawą i Kijowem była żelazna. A z drugiej strony wielomiesięczne debaty nad wysyłką sprzętu wojskowego w Paryżu i Berlinie, które europejską architekturę bezpieczeństwa i własną konkurencyjność od lat wiązały z obecnością Federacji Rosyjskiej.

Być może jeszcze lepszą wizualizacją od pojedynczej drabiny, po której wspinają się dwie strony, byłyby dwie lub nawet trzy drabiny, postawione obok siebie. Drabina rosyjska jest pokaźna, niemniej jak się okazało Rosjanie zręczniej poruszali się po niej w fazie przedkinetycznej. Konflikt zbrojny obnażył jest kolejne stopnie, w praktyce zostawiając Moskwę jedynie z kilkoma dodatkowymi szczeblami. Druga drabina jest ukraińska. Postawiona obok rosyjskiej jest znacznie uboższa i niższa, niemniej Ukraińcy, głównie za aprobatą Amerykanów, mają możliwość przeskoczenia na trzecią drabinę - nazwijmy ją „zachodnią”. Ta jest najbardziej okazała, ma najwięcej szebelków, z których większość jest dalej niewykorzystana. Niemniej należy pamiętać, że zarówno drabina rosyjska, jak i zachodnia mają równą wysokość. Jej ostatnim piętrem jest nuklearna anihilacja.

Dlatego też, Kreml paląc wszystkie poprzednie szczeble i mając ich niewiele przed sobą, werbalnie deklaruje możliwość wyeskalowania wojny do poziomu atomowego. Słyszymy to nie tylko z ust popularnych, rosyjskich podżegaczy wojennych, lecz w ostatnim czasie również od czołowych rosyjskich polityków. Władimir Putin deklaruje, że „to nie blef”. Natomiast szef rosyjskiego MSZ Siergiej Lavrov ostrzegł, że mimo że „Rosja stara się unikać za wszelką cenę wojny nuklearnej z NATO, tak zagrożenie jest poważne i nie powinniśmy go lekceważyć”. To typowa dla Lavrova hipokryzja. Stara się on przedstawić Rosję jako odpowiedzialnego aktora, mimo że Rosja to jedyny aktor, który rozważa użycie broni jądrowej w tym konflikcie.

Mierzenie się z rzeczywistością wymaga od nas wizualizacji najgorszego, możliwego scenariusza. Zatem zmierzmy się z mrokiem scenariusza nuklearnego. Co stałoby się gdyby Rosjanie faktycznie użyliby broni atomowej?

Zacznijmy od tego, że Rosja dopuszcza użycie broni atomowej w przypadku wykrycia przez Rosję pocisków balistycznych zmierzających w kierunku Rosji lub jej sojuszników, w odpowiedzi na użycie broni jądrowej lub broni masowego rażenia przeciwko Rosji lub ataki na rosyjskie dowództwo i kontrolę nad bronią jądrową, a także w celu powstrzymania agresji środkami konwencjonalnymi, która mogłaby zagrozić „samemu istnieniu państwa”. Oczywiście samo zagrożenie dla istnienia Rosji jest pojęciem, które można definiować różnie. Dla Władimira Putina, jak dla każdego autokraty, jego reżim jest tożsamy, z państwem rosyjskim jako takim, zatem zagrożenie jego obaleniem może zostać uznane jako zagrożenie egzystencjalne dla samej Rosji.

Jeśli Federacja Rosyjska zdecydowałaby się na użycie broni jądrowej niemal na pewno byłaby to broń o charakterze niestrategicznym, inaczej nazywana taktyczną. Nie wgłębiając się w różne definicje, można przyjąć że chodzi o ładunek o mniejszej mocy i krótszym zasięgu. Najpotężniejszy użyty dotychczas ładunek konwencjonalny miał moc 11 ton trotylu. Natomiast taktyczny ładunek atomowy może posiadać moc o frakcji kilotony do 50 kiloton i zasięg kilkuset kilometrów. Dla porównania broń strategiczna może zostać wymierzona w cel oddalony o tysiące kilometrów, a jej ładunek oscyluje od 100 kiloton do nawet dziesiątek megaton. Sowiecka Car Bomba miała moc przekraczającą 50 megaton.

Tu w trzeba poczynić jednak pewne zastrzeżenie. Jak w swoim twitterowym wątku zauważa fiński badacz broni nuklearnej Janne Korhonen, broń atomowa, nawet taktyczna, jest zasadniczo bezużyteczna za wyjątkiem dwóch sytuacji: po pierwsze zabicia wielu ludzi, po drugie groźby zabicia wielu ludzi. Nie jest to wunderwaffe, którą Putin mógłby magicznie wymazać armię ukraińską.

Z militarnego punktu widzenia, broń atomowa to zwyczajnie źródło potężnych wybuchów. Jeśli może zostać dostarczona tam, gdzie zaboli, wtedy oczywiście będzie przydatna. Ale nie jest to proste. O ile nie jest to cel stacjonarny, to od czasu podjęcia decyzji o ataku, ma on możliwość przemieszczenia się.

Ładunek o mocy od 1 do 100 kiloton może zniszczyć centrum zaopatrzeniowe, most, czy stację kolejową lub wyeliminowałby z pola walki batalion tj. 800 ludzi i ok. 30-40 wozów opancerzonych. Jak zauważa Korhonen to oczywiście duże straty, ale powinniśmy zastrzec, że dalekie od masowej anihilacji. Podobne straty można zadać artyleryjską salwą broni konwencjonalnej. Grafika po lewej pokazuje ilość pocisków artyleryjskich potrzebnych do anihilacji żołnierzy pozostających na otwartej przestrzeni, równej do tej wywołanej użyciem taktycznej broni atomowej o mocy ładunku równym 1 kilotonie. Przy czym należy zaznaczyć, że grafika pochodzi z 1977 roku. Od tego czasu technologie artyleryjskie znacznie poszły do przodu.

W kwestii lokalizacji ataku pierwszym krokiem rosyjskiej demonstracji użycia broni jądrowej mogłaby być detonacja na niezamieszkałym terytorium lub np. na Morzu Czarnym. Gdyby to nie przyniosło pożądanych rezultatów politycznych Rosjanie idąc znacząco w górę drabiny eskalacyjnej mogliby zaatakować obiekt o charakterze wojskowym. Atak na ludzkie osady lub miasto jako cel dla uderzenia atomowego jest mniej prawdopodobny, jednak zważając na rosyjskie zbrodnie podczas tej wojny nie można wykluczać również tej opcji.

Reasumując jednostkowe użycie taktycznej broni atomowej nie zmieniłoby wiele na polu walki. By odnieść znaczący efekt Rosjanie musieliby zdetonować dziesiątki takich ładunków na terenie Ukrainy. Jednakże niezależnie jaki byłby to atak, spotkałby się z reakcją Zachodu. Zatem jak, biorąc te zależności pod uwagę, mogłaby wyglądać odpowiedź Zachodu?

Jeffrey Edmonds, ekspert CNA Russia Studies, w swoim artykule dla Bulletin of the Atomic Scientists zauważa, że po rosyjskim ataku niewątpliwie mielibyśmy do czynienia z potężnym chaosem. Po obu stronach barykady kipiałyby emocje, w której jedna strona domagałaby się symetrycznego odwetu NATO, natomiast druga wzywałaby do wygaszenia zagrożenia za wszleką cenę przez pójście na ustępstwa. Jak zauważa Edmonds, NATO i Stany Zjednoczone mają w takiej sytuacji zasadniczo cztery scenariusze reakcji na rosyjski atak nuklearny.

Pierwsza to odpowiedź symetryczna, w której NATO odpowiada również niestrategiczną bronią jądrową. Można założyć, że rosyjski atak zostałby dokonany na terytorium Ukrainy. W teorii NATO również mogłoby odpowiedzieć atakiem jądrowym na rosyjską bazę na terytoriach okupowanych, jednak taka droga niebezpiecznie prowadzi w stronę utworzenia z Ukrainy atomowego poligonu. Natomiast użycie broni atomowej przeciwko Rosji, na jej terytorium, jest automatycznym wypowiedzeniem przez NATO i Stany Zjednoczone wojny Federacji Rosyjskiej. Zważywszy na potencjał nuklearny Federacji Rosyjskiej i prostą drogę do wzajemnej anihilacji, nie jest prawdopodobne by amerykańskie kierownictwo zdecydowało się na ten krok. Co więcej, jak zauważa autor, taki odwet dalej legitymizowałby używanie broni atomowej w warunkach wojennych.

Dlatego drugim, alternatywnym scenariuszem mogłaby być „konwencjonalna odpowiedź i eskalacja”. W tym wariancie w zależności od specyfiki pierwszego rosyjskiego uderzenia, odpowiedź NATO mogłaby być symetryczna np. pod kątem celu, lecz asymetryczna pod kątem ładunku. Np. po rosyjskim ataku taktyczną bronią atomową na ukraińską bazę, NATO odpowiada niszcząc rosyjską bazę ładunkiem konwencjonalnym. Innymi słowy, NATO niszczy rosyjskie zdolności militarne w stopniu równym, w jakim Moskwa przy użyciu broni jądrowej zniszczyła możliwości ukraińskie. Oczywiście z punktu widzenia NATO, taki ruch jest również eskalujący i naraża sojusz na możliwą odpowiedź Rosji na terytorium państw członkowskich, w tym USA - za pomocą łodzi podwodnych. Mimo, że odpowiedź konwencjonalna z ramienia NATO jest również krokiem eskalującym, to znajdującym się niżej, niż odpowiedź symetryczna. Niemniej Sojusz Północnoatlatycki w tej opcji zachowuje kontrolę nad eskalacją nuklearną i swoim ruchem nie pozostawia działania Moskwy bez kary. Taka odpowiedź delegitymizuje również broń atomową jako środek uzyskania celu.

Trzeci scenariusz autor nazwał „trzymaniem się kursu”. W tej opcji NATO i Amerykanie nie odpowiadają Rosji bezpośrednio, lecz utrzymują dostawy broni na Ukrainę. Rdzeniem tej odpowiedzi jest wiara, że atak jądrowy był jedynie aktem desperacji i próbą wymuszenia działania na Zachodzie i Ukraińcach, natomiast nie zmienia on ogólnego trendu wojny, który dla Rosji pozostaje negatywny. Autor nie wspomina o tym w swoim tekście, ale w tym scenariuszu można wyobrazić sobie amerykańską autoryzację dla dostaw na Ukrainę rakiet ATACMS i udzielenie zielonego światła na rażenie celów 300km w głąb Rosji. Zatem to Ukraińcy trzymaliby w rękach własną możliwość odpowiedzi konwencjonalnej. Niemniej trzecia odpowiedź niesie ze sobą ryzyko bardzo poważnych strat dla Ukraińców, narażonych na kolejne ataki niestrategiczną bronią atomową. Co więcej, ta opcja również legitymizuje używanie broni atomowej na współczesnym polu walki. Dlatego scenariusz nr 3 w opinii autora także ma tendencję do eskalacji w stronę wojny Rosja-NATO, jedynie byłby to scenariusz odroczony. Sojusz w dłuższej perspektywie nie mogłoby pozwolić na atomową anihilację Ukrainy i przyzwolić na bezkarne używanie taktycznej broni atomowej względem związanego z Zachodem państwa.

Czwarty i ostatni scenariusz to „dążenie do ugody”. W tej sytuacji, po użyciu przez Moskwę broni atomowej, Zachodni liderzy w dążeniu by wojna nie eskalowała poza Ukrainę oferują Kremlowi drogę wyjścia z konfliktu „z twarzą”.

W tej sytuacji osią sporu byłyby warunki potencjalnego rozejmu. Jeśli Rosjanie utrzymaliby swoje żądania zatrzymania południowo-wschodniej Ukrainy, Kijów najpewniej odrzuciłby taką możliwość.

Dążenie do ugody, mimo że jest opcją pozornie pokojową, pociąga za sobą mnóstwo problemów. W przypadku odmowy Kijowa, w tym scenariuszu alianci by zmusić Ukrainę do negocjacji musieliby szantażować Kijów zawieszeniem wsparcia. Co więcej Zachód pokazałby Rosji, że nuklearny szantaż jest skuteczny. Taka postawa stworzyłaby niezwykle niebezpieczny precedens skutkujący zmianą dotychczasowej polityki względem Ukrainy o 180 stopni. Niski koszt użycia broni jądrowej odbiłby się szerokim echem w całym środowisku międzynarodowym i skutkowałby ponownym szantażem Rosji w niedalekiej przyszłości względem Państw Bałtyckich, Finlandii, Polski, czy ponownie Ukrainy. Jak również innych państw autokratycznych względem słabszych, niepokornych sąsiadów, lub tych którzy broni atomowej nie posiadają. To spirala prowadząca prosto w stronę gróźb i nawet wojen nuklearnych.

Na koniec autor dzieli się swoją opinią, w której opowiada się za odrzuceniem dwóch ekstremów - opcji numer jeden i opcji numer cztery. NATO i USA nie mogą pozostawić rosyjskiego ataku bez odpowiedzi, natomiast powinna być ona jak najlepiej dopasowana do zaistniałej dynamiki. Opcje numer 2 i 3, niosą ze sobą wiele ryzyka i niepewności, jednak wchodząc na nuklearny szczebel drabiny eskalacyjnej nie sposób od nich uciec.

Te 4 scenariusze opisują jedynie odpowiedź kinetyczną. Jednak, jak dodatkowo zauważa Elliot A Cohen, na pewno mielibyśmy do czynienia z opcją atomową również na niwie ekonomicznej, która dalej nie została zastosowana. Mowa tu o definitywnej konfiskacie, znajdujących się na zachodzie, wcześniej rosyjskich, $300 miliardów. Czy największej dotychczas nieużytej broni ekonomicznej - nałożeniu nieograniczonych sankcji wtórnych na każdego, kto prowadzi interesy z Rosją.

Ponadto Cohen trzeźwo zauważa, że atomowa gra ma również zasadnicze znaczenie dla Chin. Gdy nuklearne tabu zostanie złamane, cała gama państw azjatyckich w tym: Korea Południowa, Japonia, Tajwan, Wietnam, czy Indonezja poczuje gwałtowną potrzebę posiadania głowic nuklearnych. Dla wielu z nich, technologicznie to żaden problem.

Dlatego Pekin zaczyna coraz głośnej o tym mówić. Chińscy oficjele na spotkaniu z europejskimi urzędnikami mieli stwierdzić, że „użycie broni jądrowej przez Rosję będzie postrzegane przez Pekin za całkowicie nieakceptowalne”.

Co więcej broń atomowa w przypadku rosyjskiego ataku mogłaby zostać rozmieszczona w wielu miejscach, gdzie Rosja sobie tego nie życzy - do Finlandii, Polski, czy nawet Państw Bałtyckich w ramach programu nuclear sharing. Już teraz, sam fakt stosowania przez Moskwę gróźb nuklearnych skłonił Warszawę do wystosowania oficjalnego zapytania w tej sprawie do Waszyngtonu.
Rosja tę wojnę przegrywa z kretesem i groźby nuklearne to najlepszy ku temu dowód. Nie można jednak ich ignorować, gdyż stawka jest zbyt wysoka. Niemniej należy podchodzić do nich ze spokojem i ustalonym wcześniej planem działania na ewentualność ich użycia. Trzeba się liczyć z tym, że w praktyce 3 z 4 scenariuszy prowadzą do wejścia do wojny przez NATO. To trudna perspektywa, lecz powinna być jasno zadeklarowana, bowiem sama w sobie stanowi instrument odstraszania względem Moskwy. I Waszyngton to robi. Wprawdzie nie ustami swojego prezydenta, ale przemyca ten przekaz m.in. przy pomocy swoich generałów. „Mówiąc hipotetycznie - odpowiedzielibyśmy prowadząc natowski, zbiorowy wysiłek, który zniszczyłyby każdą rosyjską siłę konwencjonalną, którą możemy zobaczyć i zidentyfikować na polu bitwy na Ukrainie, a także na Krymie oraz każdy okręt na Morzu Czarnym.”

Z półcienia z jasną deklaracją wychodzi także Pekin. Te sygnały są ważne nie tylko dla Władimira Putina, któremu w chwili próby walka o życie może przysłonić trzeźwość myślenia, lecz być może przede wszystkim dla reszty wpływowych osób zdolnych odsunąć go od władzy. To wszystko sprawia, że rosyjski atak nuklearny, choć jest najbliżej od dekad, dalej pozostaje krokiem fundamentalnie mało prawdopodobnym.

Rosja przegrywa. Owszem, po klęsce kampanii kijowskiej, Rosja odnotowywała sporadyczne, taktyczne sukcesy np. pod Siewierodonieckiem i Lysyczanskiem. Niemniej sukcesy strategiczne Ukraińców pod Charkowem i trwająca ofensywa pod Chersoniem całkowicie przyćmiły szczątkowe zdobycze Rosjan i prezentują realny trend wojny rosyjsko-ukraińskiej roku 2022.