Wielkie Węgry.

Federacja Rosyjska, Chińska Republika Ludowa czy Republika Turecka - wszystkie te trzy kraje mniej lub bardziej zdradzają swoje cele zmiany obecnego porządku międzynarodowego, co obejmuje dążenie do zmiany granic i włączenie terytorium obcego państwa. Moskwa prowadzi kampanię podboju Ukrainy, Pekin nie kryje się z podobnymi planami względem Tajwanu. Ankara natomiast zgłasza m.in. roszczenia do greckich wysp na Morzu Egejskim, które Ateny otrzymały na kanwie Traktatu w Lozannie.

Nie przypadkiem w bliskich, wręcz przyjacielskich relacjach, z wymienioną trójką pozostają również Węgry Viktora Orbana. Sam ten fakt nie sprawia bynajmniej, że również Budapeszt a priori jest także ośrodkiem rewizji światowego ładu. Jednak „węgierski irredentyzm” nie jest zjawiskiem całkowicie wyssanym z palca. Trauma traktatu z Trianon, która pozbawiła Węgry ponad 60% przynależnych im wcześniej terytoriów, pozostaje głęboko zakorzeniona w mentalności wielu Węgrów. Wliczając w to także najwyższych przedstawicieli państwa. Czy Węgry to kraj rewizjonistyczny?

Pogrzeb Węgier

„My, członkowie narodu węgierskiego przyrzekamy chronić i zachować duchową jedność naszego narodu, która w wichrach minionego stulecia rozerwana została na części” - to jedno z pierwszych zdań węgierskiej konstytucji. Jest to dość specyficzny zapis, który jasno wskazuje na konkretne wydarzenie.

Grand Trianon. To w tym pałacu należącym do kompleksu wersalskiego, 4 czerwca 1920 roku, odbył się „pogrzeb Węgier”. Tak często mówi się o traktacie wówczas tam zawartym. Państwa Ententy, które wygrały I Wojnę Światową, w tym m.in. Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, czy Francja uznały, że Królestwo Węgier, jako część Cesarstwa Austro-Węgier, musiało ponieść konsekwencje przegranej wojny.

Mimo, że od tego wydarzenia minęło ponad 100 lat, dyskusji na temat współczesnych Węgier i potencjalnego rewizjonizmu Budapesztu nie da się rozpocząć inaczej, niż od „Dyktatu Trianon” - jak ustalenia z Wersalu są dzisiaj nazywane przez Węgrów. Nie jest to określenie całkowicie nieuzasadnione - bowiem te, zostały one Węgrom narzucone, bez negocjacji.

Reperkusje przegranej wojny były zaiste drakońskie. Terytorium Węgier zmniejszyło się o ⅔ - z ponad 300 tysięcy km2, do niespełna stu. O więcej niż połowę zmniejszyła się liczba ludności - z ok. 20 milionów, do niecałych 8. Wśród tych 12 milionów osób, ponad 3 miliony stanowili etniczni Węgrzy.

Jak wylicza Dominik Hejj w swojej książce „Węgry na nowo”, która swoją drogą stanowiła fundament dla tego materiału, Węgry straciły ponad 100 000km2 i ponad 5mln mieszkańców na rzecz Rumunii - przede wszystkim historyczny Siedmiogród, a także części Banatu, Kriszany i Marmaroszu.

Ponad 60 000 km2 i ponad 4 miliony mieszkańców przypadły nowo powołanemu królestwu Serbów, Chorwatów i Słoweńców.

Tereny o podobnej powierzchni - nazywane przez Węgrów „Górnymi Węgrami”, czyli Słowacja i Ruś Zakarpacka, przypadły Czechosłowacji. Znacznie mniejsze części przypadły też Austrii, Polsce i Włochom. Włoski kawałek był jednak o tyle istotny że we Fiume (dzisiaj chorwacka Rijeka) znajdował się port, w którym stacjonowała węgierska królewska marynarka wojenna.

Zatem kraj, z niegdyś jednego z większych, mocarstw europejskich, stał się niewiele znaczącym mikrusem, bez dostępu do morza. Węgry straciły wiele terenów bogatych w surowce, modernizujące się miasta i ośrodki przemysłowe.

Poza granicami kraju znalazło się m.in. 89% produkcji rudy żelaza, 84% lasów, ⅓ wydobycia węgla brunatnego, rudy miedzy i soli. Budapeszt musiał też przez jakiś czas płacić reparacje wojenne.

Węgrzy nigdy na dobre nie pogodzili się z ustaleniami Trianon. Tym bardziej, że w ostatnich 30 latach temat poniekąd odżył na nowo. W czasach komunistycznych kwestia ta była odgórnie normalizowana przez Związek Sowiecki - gwaranta ówczesnego systemu. Moskwa nie chciała niesnasek między, bratnimi przecież, narodami.

Dopiero po upadku Sowietów dawne zadry odżyły na nowo i zaczęły coraz bardziej wpływać na codzienną rzeczywistość Węgier.

Niemniej rozważania na temat Trianon nigdy nie były w centrum publicznej debaty, podobnie jak nie są teraz. Gdyby tak było po upadku Sowietów Budapeszt nie związałby się z Zachodem, a zatem krajami „status quo”. Węgry weszły w struktury NATO oraz Unii Europejskiej - co stanowiło polityczną akceptację rzeczywistości w takiej formie jaka ona była. Trianon pozostawało tylko pobrzmiewającą gdzieś w tle, pieśnią utraconej tożsamości.

Ta pieśń miała jeszcze jednak rozbrzmieć wewnątrz pięknego budynku parlamentarnego w Budapeszcie.

Lider na niespokojne czasy

Węgry od czasu wyrwania się ze strefy wpływów Moskwy, jeszcze przez dłuższy czas - podobnie jak inne postkomunistyczne państwa - doświadczały chaosu zerwania z niedawnym patronem. W latach 90 komunistyczni dygnitarze zorganizowali sobie miękkie lądowanie w nowym systemie, a kraj przeżywał trudne zderzenie z kapitalistyczną gospodarką. Wysoka inflacja i bezrobocie są niezmiennie kojarzone z tym okresem.

Jednak, kiedy Węgry otrząsnęły się z postkomunistycznego letargu, gospodarka wystrzeliła w górę. Przypadło to na pierwszą kadencję rządów Fideszu, a w kolejnych latach na rządy lewicowo-liberalnej koalicji Węgierskiej Partii Socjalistycznej i Związku Wolnych Demokratów. Gospodarka rosła w świetnym tempie, nawet 5% rdr, czemu służyło wejście w struktury unijne w 2004 roku. Ale do czasu.

Kryzys finansowy roku 2008, a nawet dwa lata go poprzedzające to masowa zapaść węgierskiej gospodarki. Gospodarka skurczyła się o blisko 8%, PKB per capita spadł o 6.5%, rósł dług publiczny, załamała się giełda. Węgrom realnie groziło bankructwo i ratowało ich wsparcie z MFW.

Na to nakładał się skandal z 2006 roku z udziałem ówczesnego premiera Ferenca Gyurcsány. Wówczas na taśmach zarejestrowano, gdy mówi „kłamaliśmy rano, w nocy i wieczorem”, co wywołało w kraju potężne zamieszki. W kolejnych 3 latach Węgry tkwiły w politycznym i ekonomicznym marazmie.

Remedium na ten marazm miał przynieść ze sobą jeden człowiek - Viktor Orban.

Orban, niegdyś liberał, w młodości odbył stypendium w Oksfordzie, finansowane ze środków Georga Sorosa. To dobrze oddaje przemianę jaką przeszedł Orban. Ten sam Soros - amerykański finansista - dzisiaj jest symbolem wszystkiego co złe, perwersji ekonomiczno-moralnej Zachodu, z którą walczą Węgry Orbana. Orban z resztą jak jego partia Fidesz, przeszedł transformację od partii radykalnie liberalnej, do konserwatywno-narodowej.

Orban i Fidesz, już podczas swoich pierwszych rządów w latach 1998-2002, rozpoczęli układanie kraju według swojej wizji. Na agendzie było między innymi wygaszanie wpływu komunistów w kraju oraz kontynuacja procesu integracji z Unią Europejską, bowiem mimo dzisiejszego sporu, Orban był zwolennikiem integracji z Brukselą, a za jego rządów trwały najważniejsze zakulisowe ustalenia. Podobnie było z resztą z akcesją do NATO, która odbyła się w roku 2000, w tysiąclecie chrztu Węgier.

Za pierwszej kadencji Fideszu podniesiono również inną ważną kwestię, która za kolejnych rządów stanowiła bardzo istotny element budowania węgierskiego archetypu - mianowicie wspieranie węgierskiej mniejszości poza granicami kraju. Poniekąd ucieleśnieniem tego nowego podejścia była zmiana flagi na wariant eksponujący godło. Gdy się mu przyjrzymy zobaczymy, że prawą stronę węgierskiego godła zdobią trzy zielone wzgórza. Symbolizują one historyczne pasma górskie Królestwa Węgier - Tatry, Fatrę i Matrę. Na skutek Trianon Węgrzy nie mają już w swoich granicach dwóch pierwszych wzgórz.

Na budynkach rządowych, oprócz nowego wariantu flagi, pojawiły się także flagi Seklerszczyzny - a zatem krainy zdominowanej przez społeczność węgierskojęzyczną, która dzisiaj znajduje się poza jej granicami - w Rumunii.

Niemniej rząd premiera Orbana utrzymał się tylko jedną kadencję, po czym do władzy wróciła lewica i liberałowie. Orban był wściekły, lecz lekcje odrobił. Za jedną z przyczyn porażki wskazał brak własnych mediów. Przy kolejnym dojściu do władzy w 2010 węgierski polityk zadbał już o to, by “czwarta władza” była po jego stronie.

Fidesz wygrał wybory w 2010. Podobnie jak w 2014, 2018 i 2022. Blisko 14 lat rządów. Czy to oznacza, że Fidesz jest najlepszym wewnętrzym zarządcą, któremu na tej podstawie przysługuje niepodważalny mandat społeczny?

Owszem Węgry radziły sobie w ostatniej dekadzie dobrze - skumulowany wzrost PKB wyniósł ponad 30%. Węgrzy bogacili się, a dług publiczny pozostał na podobnym poziomie. Jednak ogólnie była to wspólna charakterystyka dla całego regionu.

Za mandatem niebos dla Fideszu nie stoją jednak wyniki ekonomiczne lecz fakt, że Fidesz i Orban potrafili stworzyć system, który służy nie tyle Węgrom, ile partii rządzącej wygrywać kolejne wybory.

„Stworzono własną metodę sprawowania władzy, która sama w sobie służy stabilizowaniu i umacnianiu pozycji sojuszu Fidesz-KDNP. Dla zapewnienia tego celu zmieniono charakter węgierskiego systemu politycznego. Zarówno w sposobie sprawowania władzy, jak i w relacjach państwo-obywatel pojawił się element autorytaryzmu. W 2011 roku nie odbyło się referendum przyjęcia nowej konstytucji, ponieważ premier uznał swój mandat za tak silny, że Węgrzy po prostu przyjmą to, co im zaproponował” - pisze w swojej książce, Dominik Hejj.

Orban stworzył nowe elity. Uosabia je Lorinc Meszaros - ten burmistrz prowincjonalnego miasteczka Felcsút, a wcześniej inkasent gazowy, w ciągu niespełna dekady został najbogatszym Węgrem. Jak tego dokonał? Będąc lojalnym oddanym Viktora Orbana. Nowi węgierscy oligarchowie wnosili do systemu kapitał i możliwości, w zamian otrzymując intratne kontrakty i dostęp do władzy.

Do tego doszło szykanowanie i przejmowanie mediów. Serwis Origo po tym jak w 2014 roku napisał o podróżach do Londynu szefa kancelarii premiera Orbana, Janosa Lazara,, został przejęty przez siły lojalne Orbanowi. Sam serwis z neutralnego i wyważonego, z dnia na dzień, stał się prorządowy. Gdy gazeta „Nepszabadsag” opisała luksusowe podróże tzw. “ministra propagandy” Anatala Rogana, dziennik chwilę później zamknięto.

Węgry demokratyczne, nieliberalne

Mandatem, którym Orban posługuje się do tworzenia Węgier na nowo jest tzw. NER - Narodowy System Współdziałania. NER to program nowej umowy społecznej, de facto program polityczny Fideszu, który partia wpisała do prawodawstwa zaraz po przejęciu władzy. Ustawa została uchwalona na jednym z pierwszych posiedzeń parlamentu nowej kadencji. Dokument obligował wszystkie instytucje państwowe, a także wszystkich urzędników najwyższych szczebli do funkcjonowania wedle zaleceń NERu. Prezydent, prezes Najwyższej Izby Kontroli, Banku Centralnego, sędziowie, czy prokuratorzy wszyscy podlegali woli politycznej Viktora Orbana.

Działanie przeciwko NERowi, wizji Węgier Orbana stało się niezgodne z prawem. Każdy przeciwnik NERu stawał się jednocześnie przeciwnikiem państwa, a sam NER zapewniał mandat nieograniczony - m.in. na jego legitymacji Fidesz zmienił konstytucję.

Zabezpieczenie prawne, które Fidesz przez lata budował zatwierdzając tysiące, przychylnych sobie ustaw, interpretując prawo w dowolny sposób, a także zmieniając ordynację wyborczą i konstytucję, dało Orbanowi swobodę władzy i tworzenia Węgier na nowo. Swoistym manifestem tego sposobu sprawowania władzy było przemówienie Orbana z Băile Tuşnad, małego miasteczka w dzisiejszej Rumunii, później ochrzczone jako hołd dla „demokracji nieliberlanej”.

„Musieliśmy stwierdzić, że demokracja niekoniecznie jest liberalna. Tylko dlatego, że coś nie jest liberalne, wciąż może być demokracją. [...] chcemy zorganizować państwo, które weźmie na siebie odium wyrażania tego, że nie ma charakteru liberalnego.“ - mówił wówczas Orban. Ale o co właściwie chodzi? Co konstytuuje wartości liberalne, przeciw którym opowiada się Orban?

Liberalizm definiuje się m.in. przez wolność i prawa jednostki; państwo prawa i równość wobec prawa, rozdział władzy, gospodarkę rynkową, czy pluralizm polityczny. Orban stwierdza, że wartości liberalne nie sprawdzają się w obecnej erze, i że nie chronią interesów państwa, które dla Węgra są najwyższą wartością. Jak mówi, widać to na przykładzie Stanów Zjednoczonych:

„Siła amerykańskiej „soft poweri” pogarsza się, ponieważ liberalne wartości obejmują dziś korupcję, seks i przemoc, a wraz z tym liberalne wartości dyskredytują Amerykę i amerykańską modernizację.”

Odrzucając Zachód, Orban jako alternatywę przedstawia Węgry, które chronią instytucję rodziny, tradycyjny styl życia i węgierską diasporę. W tym modelu bardzo istotną rolę odgrywa Chrześcijaństwo, które stanowi istotne narzędzie legitymizujące rządy Fideszu.

Chrześcijańskie Węgry stanowią w narracji Budapesztu przedmurze przed Islamem nadciągającym z południa Europy, a także stoją w opozycji do amoralnego, proimigranckiego, multikulturowego, ześwieczczonego Zachodu. Na marginesie to paradoks, bo Węgry Orbana mówią o traumie Trianon, które w praktyce uczyniła Węgry monoetnicznymi. Wcześniej Węgry były mozaiką kultur, wyznań i narodowości - czyli tego czemu dzisiaj przeciwstawia się Orban.

Zatem jeśli Orban odrzuca Europę i Stany Zjednoczone, twierdząc że te są w stanie moralnego i ekonomicznego upadku, gdzie Węgry powinny szukać swojej przyszłości?

Otwarcie na wschód

Słowa oraz co ważniejsze - czyny, pokazują że dla orbanowskich Węgier zasadniczo są trzy takie miejsca. Pierwszym jest Federacja Rosyjska. Drugim Chińska Republika Ludowa. Trzecim Republika Turecka lub szerzej Organizacja Państw Tureckich.

Plan tzw. „Otwarcia na Wschód” hun. „Keleti Nyitas” Fidesz przedstawił już w pierwszym roku rządów w 2010 roku. Zakłada, że w związku z regresem świata zachodniego Węgry powinny szukać dróg rozwoju na wschodzie - w Moskwie, w Pekinie i Ankarze. Powstałe już za czasów Fideszu i finansowane z rządowych funduszy węgierskie think-tank często promują wizję tzw. „Ery Euroazjatyckiej”, która ma zastąpić „Erą Atlantycką”.

Zatem jak w praktyce wygląda otwarcie Węgier na wschód? Zacznijmy od Chin.

Budapeszt jest aktywnym promotorem formatu 16+1, który jest platformą współpracy krajów Europy Środkowo-Wschodniej i Chin. Sztandarowym projektem tego formatu jest linia kolejowa Belgrad-Budapeszt. Status tego projektu niejako odzwierciedla układ pomiędzy Chinami, a Węgrami.

Projekt zakłada 350 kilometrową linię kolei wysokich prędkości między węgierską i serbską stolicą, która w przyszłości połączyć ma Budapeszt z chińskim portem w greckim Pireusie. Inwestycję realizują firmy Lorinca Meszarosa - druha Orbana wspomnianego wcześniej. Jednak blisko po 10 latach budowa w dalszym ciągu jest „w lesie”. Ostatni rozdział niekończącej się sagi donosi, że Węgrzy postanowili część zasobów zagospodarowanych na ten projekt, przenieść na renowacje linii Budapeszt-Gyor. W odpowiedzi Chińczycy wstrzymali finansowanie, a ich robotnicy wstrzymali prace. Inwestycja o wysokości blisko 2 miliardów euro w 85% ma być pokryta z chińskich pożyczek, a w 15% ze środków węgierskich. Dzisiaj mówi się, że koszt inwestycji wzrósł o nawet 40% z powodu inflacji. Optymistyczne prognozy mówią, że budowa ma się zakończyć w 2025 roku, jednak jest to mało prawdopodobne.

Najciekawsze są jednak analizy opłacalności. Wg analiz niezależnych, węgierskich ekspertów rynku kolejowego linia ma się zwrócić po uwaga 2400 latach.

Innym pomysłem wyjścia Węgier na wschód i współpracy z chińskim smokiem była idea założenia filii szanghajskiego uniwersytetu Fudan w Budapeszcie. Ten znowu - miałby kosztować blisko 2 miliardy dolarów, z czego 80% finansowane byłoby z chińskich pożyczek. Ośrodek, który najpewniej pełniłby funkcję skrytej siedziby chińskiego wywiadu w Europie, został jednak szybko oprotestowany przez Budapesztańczyków - stojących w większości w opozycji do Fideszu. Skala protestów była na tyle duża, że póki co Orban wycofał się z pomysłu.

Głównym partnerem Węgier przy rozbudowie sieci 5G pozostaje firma Huawei, mimo że podejrzenia co do sposobu działania technologii tej firmy są szeroko kwestionowane na Zachodzie. Sama firma z tego powodu została wykluczona z wyścigu o rozbudowę infrastruktury 5G w wielu krajach europejskich.

Jednakże, można powiedzieć, że Xi Jinping w końcu nagrodził Orbana za jego wierne przywiązanie do promocji chińskiej wizji świata. W 2022 roku Chińczycy z CATL ogłosili inwestycję budowy baterii do samochodów elektrycznych pod węgierskim Debreczynem. Wartość projektu to bagatela 7.3 miliarda euro - trzy razy więcej od poprzedniej największej inwestycji na Węgrzech.

Potomkowie Atylli

Inaczej wygląda podejście Węgier Orbana, do Turcji. W relacji z Ankarą Budapeszt bowiem niekoniecznie szuka wsparcia inwestycyjnego - wszak Turcy pogrążeni są we własnych problemach ekonomicznych. Orban w Turcji, lub raczej Turanizmie, szuka korzeni węgierskiej potęgi. Turanizm - ta w wielu aspektach paranaukowa teoria, obraca się wokół powiązania narodu węgierskiego z ludami tureckimi Azji Środkowej.

„Lud tylko wtedy może być silny, gdy jest dumny ze swojego pochodzenia” - powiedział Orban w 2018 roku w Kirgistanie. Trzy lata wcześniej w Kazachstanie powiedział z kolei: „W Kazachstanie czujemy się jak w domu, w przeciwieństwie do Unii Europejskiej, gdzie czujemy się jak obcy. W Kazachstanie mamy krewnych, w Brukseli nie”. Podchody Orbana przyniosły skutek, bowiem Węgry od 2018 roku pełnią rolę stałego obserwatora przy Radzie Współpracy Organizacji Państw Tureckich, która jest de facto turecką platformą rozszerzenia wpływu wgłąb Azji Centralnej, choć jak widać także Europy.

Turanizm, jak pisze Dominik Hejj, służy kreowaniu „nowej węgierskiej tożsamości” i ma wiązać Węgry ze wschodem. Niechybnie nie bez znaczenia jest tu również agresywna polityka Ankary, i autorytarne zapędy Recepa Erdogana, które wpisują się w standardy demokracji nieliberalnej, które Viktor Orban niechybnie podziwia. Budapeszt przykładowo dalej kopiuje ruchy Ankary mające na celu blokowanie akcesji Szwecji do NATO, co umotywowane jest w zasadzie, niczym poza pokazaniem swojego prawa weta wewnątrz sojuszu.

„Turanizm zapewnił wygodną ideologiczną podstawę do odwrócenia się od UE i promowania bliższych więzi z autorytarnymi reżimami w Azji Środkowej i z Turcją.” pisze Katia Patin dla magazynu coda.

Na marginesie Fidesz, jak i Orban, nie widzą dysonansu w zbliżeniu Węgier - przypomnijmy obrońcy chrześcijaństwa - z Turcją, która chce być liderem świata muzułmańskiego.

Jednak kontrowersje, które budzą rosnące więzi Budapesztu z Ankarą, czy nawet z Pekinem, nie mogą równać się z polityką Węgrów względem Moskwy.

Rosyjski przyczółek

„NATO rozszerza się na wschód, a Rosja czuje się z tym coraz mniej komfortowo. Rosjanie wysunęli dwa żądania: aby Ukraina ogłosiła swoją neutralność i aby NATO nie przyjęło Ukrainy. Rosjanie nie otrzymali tych gwarancji bezpieczeństwa, więc zdecydowali się je przejąć siłą. Wizja polityki bezpieczeństwa Rosji jest taka, że aby czuć się bezpiecznie, musi być otoczona strefą neutralną.”

Czy jest to cytat z RIA Novosti? Nie, to wypowiedź Viktora Orbana dla portalu mandiner z 3 marca 2022. Równo tydzień od napaści Rosjan na Ukrainę.

Podejście orbanowskich Węgier do wojny na Ukrainie od samego początku budziło zażenowanie i de facto było powielaniem kremlowskiej narracji, usprawiedliwiającej napaść na Ukrainę. Węgierscy politycy i rodzime media wielokrotnie powielały kremlowską propagandę i obwiniały za wojnę Zachód. Z resztą to zachowanie nie zaczęło się w lutym 2022r.

“Rosja nie postąpiła tak, jak wielu przewidywało, i nie zaatakowała Ukrainy, ale weszła na tereny nowo powstałych republik ludowych na ich prośbę, by prowadzić działania pokojowe” - to wypowiedź węgierskiego ministra obrony Tibora Benko z 2014 roku.

Orban popierał wstrzymanie wysyłania pomocy militarnej Ukraińcom. Sprzeciwiał się nakładaniu obostrzeń na nawołującego do eksterminacji Ukraińców patriarchę Cyryla. Wszak kilka lat wcześniej przyznawał, że Węgry i Rosją należą do wspólnej cywilizacji chrześcijańskiej.

Wielokrotnie sprzeciwiał się także nakładaniu kolejnych tur sankcji ekonomicznych na Rosję, twierdząc że te bardziej szkodzą Zachodowi, niż Rosji. Mimo, że to kolejne powielanie kremlowskiego zakrzywiania rzeczywistości, węgierski premier miałby w tym trochę racji, gdyby utożsamiał Węgry z Zachodem. Bowiem fundamentalne uzależnienie Węgier od Rosji w rzeczy samej sprawia, że sankcje mogą szkodzić Węgrom.

Zbliżenie z Rosja nie zaczęło się od rządów Fideszu, ale odbywało się już od czasów władzy lewicowo-liberalnej. Wtedy to koalicja rządząca sprzedała 49% akcji nieistniejącej już państwowej linii lotniczej Malev rosyjskiemu bankowi Vneshekonomabank. Rosyjscy oligarchowie wykupili też ponad 20% udziałów w węgierskim konglomeracie paliwowym MOL.

Jednak dopiero od 2010 i początku krajowej dominacji Fideszu relacje z Rosją przyjęły wymiar wręcz instytucjonalny. Nawet pobieżna analiza rosyjskiej penetracji wewnątrz Węgier może jeżyć włos na głowie.

Bezpieczeństwo i niezależność energetyczna kraju to priorytet dla rządu każdego państwa. Tymczasem uzależnienie Węgier w tej sferze od Rosji jest wielowymiarowe i niemal całkowite. Sam Orban to uzależnienie miał szacować nawet na 85%.

Gaz? 85% uzależniania importu od Rosji. Ropa? 80% uzależniania importu od Rosji. Gaz w większości płynie przez TurkStream, a później przez serbski South-Stream. Część gazu miała też płynąć na Węgry przez Nord Stream 2, kolejny facylitator dla rosyjskiego ataku, którego budowę Budapeszt wspierał. Już po 24 lutego 2022 Budepeszt podpisał nowy kontrakt z Gazpromem zwiększający dostawy gazu na Węgry. Ropa natomiast płynie głównie przez ropociąg Przyjaźń, który ciągnie przez Ukrainę.

Atom? Również Rosja. W 2014 roku, już po pierwszym akcie rosyjskiej agresji na Ukrainę, Węgry zleciły rosyjskiemu Rosatomowi budowę dwóch nowych bloków elektrowni jądrowej w Paks, w rosyjskiej technologii VVER, bez ogłaszania przetargu publicznego. Swoją drogą - kto jest jednym z podwykonawców inwestycji? Zgadliście - wszędobylski Lorinc Meszaros. Kto dostarcza paliwo nuklearne do węgierskich reaktorów? Również Rosja.

Ale rosyjska infiltracja Węgier dotyczy nie tylko sektora energetycznego. W 2019 roku Fidesz wpuścił na teren Węgier rosyjski Międzynarodowy Bank Inwestycyjny, relikt z czasów komunizmu, który niegdyś stanowił przykrywkę dla oficerów KGB. Ten otworzył nową siedzibę w Budapeszcie ze statusem dyplomatycznym dla swoich pracowników - oferując dostęp do strefy Schengen dla rosyjskich oficerów wywiadu. Dopiero pod groźbą amerykańskich sankcji Budapeszt zdecydował się zawiesić działania banku. Węgry są jednym z głównym hubów dla rosyjskiego wywiadu w Europie.

Zasługi rządu Fideszu dla Rosji są tak duże, że Kreml czuł się w obowiązku odznaczyć jej najważniejszych dygnitarzy. I tak dokładnie 57 dni przed wjazdem rosyjskich czołgów w na Ukrainę 30 grudnia 2021 roku rosyjski minister obrony uhonorował swojego węgierskiego odpowiednika Petera Szijjarto Rosyjskim Orderem Przyjaźni, który ten z dumą przyjął.

Kampania informacyjna Fideszu przynosi skutki bowiem aż 62% Węgrów uważa, że Rosja nie stanowi zagrożenia lub jeśli już to małe. Aż 92% Węgrów uważa, że sankcje na Rosję nie powinny być zwiększane.

Oczywiście Węgry pod naciskiem innych w końcu zmuszone były w wielu momentach ustąpić - jak w przypadku banku, czy sankcji. Sami Węgrzy przyjęli też wielu ukraińskich emigrantów uciekających przed wojną. Lecz gdy oceniamy same ruchy i działanie rządu centralnego należy stwierdzić, że polityka Budapesztu była zbieżna z wykładnią Moskwy i sprzyjała jej na tyle na ile geopolityczne ramy pozwalały obozowi Fideszu.

Sen o Wielkich Węgrzech

To wszystko nie stanowi odpowiedzi na pytanie postawione w tytule. Wymagane było jednak o tych wszystkich kwestiach wspomnieć, by poważnie rozważyć kwestię węgierskiego rewizjonizmu.

„Miejmy najpierw siłę, a potem rację, a nie odwrotnie. Na całym świecie jest nas 15 milionów. “ - powiedział Viktor Orban w orędziu do narodu 15 marca 2022 roku.

W tym zdaniu może nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że populacja Węgier nie przekracza 10 milionów. Orban zatem pośrednio przyznaje, że jest liderem także Węgrów, którzy nie mieszkają na Węgrzech. W podobnym tonie wypowiadał się w 1990 roku ówczesny premier Jozsef Antall. Takie wypowiedzi niezmiennie będą kojarzone z węgierskim rewizjonizmem, widmem Trianon.

Podejście prorosyjskie w kontekście agresji na Ukrainę umotywowane jest w dużym stopniu strachem przed konsekwencjami mocnego uzależnienia Węgier od Rosji, ale jego narracyjny wymiar stanowi kwestia węgierskiej mniejszości na tzw. Zakarpaciu. Jest to najbardziej na zachód wysunięty region Ukrainy. Przez 900 lat należał do Węgier, po I Wojnie Światowej i Trianon przypadł Czechosłowacji, potem ZSRR i na końcu Ukrainie. Dzisiaj mieszka tam pokaźna diaspora Węgrów. Niegdyś licząca 150 000 osób, dzisiaj najpewniej nieprzekraczająca 100 000. Spór Budapesztu z Kijowem opiera się o ukraińskie dyrektywy ograniczające swobodę nauczania w języku innym, niż ukraińskim. To prawo wprowadzone w 2017 roku, już po rosyjskiej napaści, nakierowane było głównie na język rosyjski, ale uderzyło też w mniejszość węgierską.

Znacznie większa, przekraczająca milion osób, jest węgierska diaspora na Seklerszczyźnie w dzisiejszej Rumunii. 6% całej rumuńskiej populacji. Tu sytuacja jest o tyle specyficzna, że węgierska mniejszość zlokalizowana jest w Siedmiogrodzie, praktycznie w centrum kraju. Symboli, że Budapeszt nie zapomniał o Seklerszczyźnie nie brakuje i stale powodują napięcia i oskarżenia Bukaresztu o węgierski irrydentyzm. Węgierscy politycy stale urządzają wycieczki do regionu. Natomiast prawdziwym katalizatorem napięć była ustawa z 2020 roku, która miała uczynić Seklerszczyznę regionem autonomicznym. Miałaby wówczas swojego prezydenta, węgierski byłby językiem urzędowym, a symbole państwowe byłby de facto węgierskie. Inicjatorem projektu była węgierska partia w Rumunii. Rumuński prezydent Klaus Iohannis ustawę nazwał spiskiem, którego celem jest przekazanie Transylwanii - jak ten region nazywają Rumuni -Węgrom.

Innym razem - podczas spotkania z młodzieżą na terenie Rumunii - Orban zasugerował, że Seklerszczyzna nigdy nie była „rumuńską jednostką terrytorialną”. Podczas tego samego festiwalu na cel Węgier wziął także Słowację, którą określił “oderwanym terytorium” i nazwał „Felvidek” - zatem tak jak zwykła się nazywać północna część Królestwa Węgier. Chociaż węgierska diaspora na Słowacji jest mniejsza, niż w Rumunii i wynosi niecałe pół miliona osób, to stanowi wyższy odsetek słowackiej ludności, bo ponad ośmioprocentowy. Blisko 200 000 Węgrów znajduje się także w Serbii, jednak relacje z państwem rządzonym, przez innego quasi autokratę - Aleksandara Vucica, pozostają dobre, a przez to rewizjonistyczne wycieczki słowne pozostają ograniczone.

Całość obejmuję wszechobecna rewizjonistyczna symbolika.

W 2020 roku Orban odsłonił pomnik w Kalwarii Węgierskiej w miasteczku Satoraljaujhely. Przedstawia on ptaka Turula - symbol kulturowy Węgier - patrzącego w stronę Słowacji i ukraińskiego Zakarpacia. „Proporzec na ogromnym postumencie ogłasza sąsiednim narodom, że Węgry raz jeszcze ponownie będą jednością” - mówi nam strona internetowa miasteczka. Orban na odsłonięciu pomnika mówił o węgierskiej nieugiętości i odosobnieniu. “Tylko państwo ma granice, lecz naród ich nie ma” - mówił. Całe miasteczko to skansen tęsknoty za Trianon ubrany w chrześcijańską symbolikę.

Orban bezpardonowo i stale otacza się symboliką Wielkich Węgier. Tak było choćby w listopadzie 2022 roku, kiedy założył szalik pokazujący terytorium Wielkich Węgier. Tak było w 2018 roku, kiedy prezentował mapę Wielkich Węgier polskiemu premierowi Mateuszowi Morawieckiemu. Nie inaczej w roku 2020 kiedy wrzucił na swojego facebooka globus przedstawiający historyczne granice Węgier - w stulecie zawarcia Traktatu Trianon.

Rewizjonistyczne Węgry

Węgry Orbana odrzucają status quo i porządek zachodni, a swojej przyszłości poszukują z państwami rewizjonistycznymi - Federacją Rosyjską, Chinami, czy Turcją. Co ważniejsze nie robią tego wyłącznie w słowie, ale te słowa przekuwają w czyn. Dzisiaj Budapeszt na własne życzenie jest energetycznym zakładnikiem Moskwy. W wymiarze ekonomicznym ten proces postępuje również z Pekinem.

Po dłuższym namyśle szczególnie intrygujące jest podejście Węgier Fideszu do sprawy ukraińskiej i Zakarpacia. Retoryka antyukraińska trwa na Węgrzech nie od dzisiaj, podobnie jak wykładnia prorosyjska. Zachowanie Węgrów jest szczególnie zastanawiające po 24 lutego 2022 roku. Wszystkie inne państwa struktur szeroko pojętego zachodu, które graniczą z Ukrainą lub z Rosją poczuły się głęboko zagrożone i mocno poparły Ukrainę, militarnie, ekonomicznie i werbalnie. Nawet Słowacja, gdzie rosyjskie wpływy również są niemałe. Węgry wyłamały się z tej linii.

Oczywiście można to uzasadniać już wtedy olbrzymim uzależnieniem od Moskwy, lecz gdyby Ukraina szybko padła - co przecież nie było scenariuszem nierealnym - rosyjskie wojska znalazłyby się również na granicy z Węgrami i egzekwowałyby cofanie wszystkich traktatów, które posunęły „świat atlantycki” na Wschód - a zatem na pewno NATO, a być może również traktat unijny. Czy Orban liczyłby, że Putin obszedłby się w takim wypadku łaskawie z Węgrami, jako że te wcześniej były lojalnym wasalem? A może wręcz podarowałby w dobrotliwym geście stracone Zakarpacie? A może szybko pozbawiłby Viktora Orbana wpływu na cokolwiek, a ten stałby się de facto marionetkowym rządem. Zważywszy, że macki Kremla już dziś sięgają w Budapeszcie głęboko, nie byłby to proces przesadnie długi. A może liczy na kolejny okres chaosu w Europie - bo ten jest jedyną opcją na odwrócenie postanowień Trianon?

Budapeszt pozostaje w strukturach świata Zachodniego - głównie NATO i Unii Europejskiej. Ale w retoryce i czynie coraz bardziej od nich odchodzi. Mija 20 lat odkąd do nich dołączył. Od tego czasu upłynęło w Dunaju wiele wody. Węgry blokują akcesję Szwecji do NATO, bez logicznego powodu. Natomiast z Unią pozostają w niekończącym się sporze, a samą organizację Orban przyrównał ostatnio do Związku Sowieckiego.

Polityka Węgier Orbana, wbrew temu co mówi węgierski lider, nie czyni Węgier bardziej niezależnymi i nie służy interesowi państwa. Wręcz przeciwnie wystawia kraj na łaskę mocarstw, których historia obchodzenia się niedużymi podmiotami politycznymi jak Węgry, jest jednoznacznie negatywna. Orban i Fidesz potępiają tłamszenie przez Moskwę powstania antykomunistycznego z 1956 roku, lecz wygodnie unikają powiązań między Sowietami, a dzisiejszą Rosją. Tego samego nie czyni Władimir Putin, jawnie przyznając że upadek ZSRR było największą tragedią w dziejach, a Rosja jest spadkobiercą Sowietów.

Niezależnie od tego, czy Viktorem Orbanem kierują motywy personalne i wizje autokratyczne, chęć przywrócenia Wielkich Węgier, czy prawdziwie przyświeca mu interes narodowy Węgier - polityka Fideszu na arenie międzynarodowej wystawia Węgry na niebezpieczeństwo. Wbrew temu co może wyobrażać sobie Viktor Orban decyzje o Węgrzech w okresie chaosu, podobnie jak w przypadku Trianon, znowu będą zapadać bez udziału Węgier. Bowiem tak zapadają decyzje w systemie, gdzie silniejszy decyduje o wszystkim, który tak bardzo imponuje liderowi Fideszu.

I nie byłby to pierwszy raz kiedy Węgry stają po złej stronie historii. Sprzymierzenie z putinowską Rosją i komunistycznymi Chinami przypomina lata międzywojnia, kiedy w poszukiwaniu rewanżu za Trianon Węgry podpisały traktat z faszystowskimi Włochami, później pakt antykominternowski i Pakt Trzech z Trzecią Rzeszą, a potem brały udział w II Wojnie Światowej po stronie hitlerlowskich Niemiec. W czasie wojny Węgry chwilowo odzyskały część straconego terytorium, ale skończyły ją z jeszcze mniejszym terytorium i jeszcze bardziej upokorzone.

W 1932 roku premier Węgier Gyuola Gombos był pierwszym liderem, który złożył wizytę gratulacyjną triumfującemu Adolfowi Hitlerowi. 17 października 2023 Viktor Orban był pierwszym unijnym liderem, który spotkał się z Władimirem Putinem od czasu wydania na niego nakazu aresztowania przez Międzynarodowy Trybunał Karny i drugim, po kanclerze Austrii, który spotkał się z nim od wybuchu wojny.

Czy zatem Węgry Orbana są państwem rewizjonistycznym? Bezpośrednie przyznanie takich dążeń byłoby publicznym samobójstwem. Niemniej uzasadnione jest stwierdzenie, że Budapeszt pośrednio wspiera rewizjonistyczny porządek świata, poprzez bliskie więzi z głównymi rewanżystycznymi mocarstwami obecnej dekady, oraz poprzez subtelne negowanie ładu ze swoimi sąsiadami.

Przy przygotowywaniu tego materiału często korzystałem z książki „Węgry na nowo” Dominika Hejja.