- Hubert Walas
Chaos świata.
Europa od dwóch lat pogrążona jest w wojnie o skali największej od 80 lat, prowadzonej przez dwa największe terytorialnie kraje kontynentu. 7 października zapłonął Izrael i Strefa Gazy, a ryzyko że zapłonie cały Bliski Wschód istnieje. W Afryce padają kolejne rządy przejmowane przez puczystów wspieranych m.in. przez rosyjskie grupy proxy. W Ameryce Południowej - Wenezuela przymierza się do inwazji na wielokrotnie mniejszego sąsiada. A na to wszystko cień rzuca wizja wielkiej wojny na Pacyfiku w obronie Tajwanu z udziałem dwóch najpotężniejszych państw obecnej dekady - Stanów Zjednoczonych Ameryki oraz Chińskiej Republiki Ludowej. Jak to się stało, że z czasów relatywnie spokojnych, w których głównym problemem było odnalezienie słomianej chaty, gdzie ukrywa się przywódca danej grupy terrorystycznej, po kilkunastu latach znaleźliśmy się w sytuacji międzynarodowego chaosu, z wieloma peryferyjnymi wojnami i realną perspektywą wojny światowej? Jaki jest stan świata anno domini 2024 i dlaczego jest taki, a nie inny?
Wojna - stały element krajobrazu człowieka
Wojna. Nieodłączny element ludzkości. Niewiele informacji zachowało się o cywilizacji Sumerów, ale z inskrypcji wiemy, że miasto Kisz prowadziło liczne wojny z ośrodkiem Uruk. Nie inaczej było później z cywilizacją egipską, wojnami peloponeskimi u Greków, ekspansją cesarstwa rzymskiego, jak i czasami nam zdecydowanie bliższymi - choćby drugą wojną światową. Tymczasem powoli umiera ostatnie pokolenie, które pamięta horror lat czterdziestych ubiegłego stulecia. Można obejrzeć wiele filmów dokumentalnych, i odwiedzić miejsca walk, czy masowych eksterminacji - niemniej od 80 lat odbywa się to w komforcie międzynarodowego pokoju, w którym zdecydowana większość ludzkości obecnie żyje. Z tego powodu dla wielu, szczególnie młodszego pokolenia, ostatnia wielka wojna staje się wspomnieniem równie abstrakcyjnym, co wojny Spartan z Ateńczykami. To nie przypadek.
Ład międzynarodowy, który powstał po Drugiej Wojnie Światowej był wydarzeniem bez precedensu. Dominujący nad resztą świata region - Europa, w ciągu kilku lat dokonała samozagłady. Wszystkie niegdyś potężne mocarstwa - Niemcy, Francja, Hiszpania, Holandia czy nawet Wielka Brytania były cieniem dawnej potęgi. Na ich zgliszczach wyłoniły się dwie siły, które miały zdominować świat w kolejnych kilkudziesięciu latach. Skala militarnej oraz przemysłowej przewagi Stanów Zjednoczonych Ameryki i Związku Radzieckiego nad resztą świata była przygniatająca. W przypadku Amerykanów dochodziła jeszcze ekonomia, która wystrzeliła na kanwie arcydzieła amerykańskich planistów, czego efektem był m.in. system Bretton Woods, później miała całkowicie zdominować resztę gospodarek globu. Światowy dualizm spotęgowało jeszcze jedno wydarzenie - odkrycie bomby atomowej.
Zatem, niemal z dnia na dzień, przeszliśmy od sytuacji, w której od zarania dziejów mieliśmy setki, a nawet tysiące małych ośrodków, które poprzez wojnę weryfikowały swoją własną pozycję, do momentu, w którym poprzez drogę eliminacji oraz przez rozwój technologiczny, dwa supermocarstwa zdominowały układ sił planety Ziemia. Wszystkie mniejsze ośrodki siły, zamiast drogi bezpośredniej konfrontacji, były zmuszone udawać się do dwóch dominatorów swojej odpowiedniej strefy wpływu - bowiem te pełniły rolę swoistego najwyższego arbitra. Tymczasem arbitrzy, sami między sobą nie mając rozjemcy, weszli „strategiczny klincz”.
Klinczowali, ponieważ nie mogli rozwiązać bijatyki w sposób konwencjonalny. Środki masowej zagłady - broń atomowa, w której posiadaniu kilka lat po wojnie byli już Amerykanie, jak i Sowieci wymuszała na obu mocarstwach wielką powściągliwość. Gdyby nie broń jądrowa z dużym prawdopodobieństwem w Europie doszłoby do wojennej dogrywki. ZSRR, z nowymi terytoriami, milionami żołnierzy od poświęcenia, z wybudowanymi przez Amerykanów fabrykami - najpewniej ruszyłoby na wyniszczoną Europę. USA, jeszcze potężniejsze ekonomicznie i przemysłowo, byłoby zmuszone ponownie ruszyć na odsiecz, nie chcąc by Eurazja stała się komunistycznym superkontynentem rządzonym z Moskwy. Przed tą straszną wizją paradoksalnie uchroniła nas najstraszniejsza broń stworzona przez człowieka.
Zatem Moskwa i Waszyngton musiały być bardzo delikatne w swoich ruchach, ponieważ w kalkulacji strategicznej pojawiła się nowa zmienna - masowa, obustronna destrukcja w przypadku pełnoskalowej wojny. Okres, który dzisiaj znamy pod nazwą Zimnej Wojny cechował się zatem dużą niepewnością i strachem przed anihilacją nuklearną - czego przejawem był choćby kryzys kubański, lecz historycznie był to jeden z najspokojniejszych okresów w historii świata. Oczywiście dalej byliśmy świadkami wojen - można by choćby wspomnieć wojnę w Korei, czy Wietnamie, ale zazwyczaj były one prowadzone w sposób kontrolowany i ograniczony, często przez proxy, bez ryzyka rozlania się na cały świat, a udział brał w nich jedynie ułamek ludzkiej populacji.
Konwencjonalna wojna zniknęła z codzienności milionów ludzi na całym świecie na całe dziesięciolecia. Przy klinczu militarnym rywalizacja powoli dokonywała się na poziomie systemów. Po 45 latach konfrontacji komunizm w starciu z kapitalistycznymi gospodarkami rynkowymi wyzionął ducha - objawiło się to najpierw w postaci ruchów wyzwoleńczych w państwach satelickich - Solidarność w Polsce, czy upadek Muru Berlińskiego, a potem upadkiem całego Związku Sowieckiego. Świat dwóch supermocarstw, świat bipolarny, stał się światem jednego hegemona, unipolarnym czasem Stanów Zjednoczonych.
Mimo, że ekonomicznie zbiorczo Zachodnia Europa jeszcze mogła się równać z Amerykanami - był to co do zasady zlepek różnych, średnich państw. USA natomiast posiadało największą skonsolidowaną ekonomię na świecie, która w 2000 roku odpowiadała za 30% światowego PKB, opartą na światowym pieniądzu - dolarze, którego Waszyngton kontroluje. Jako jedyne mocarstwo posiadało atrybut hegemona - wschoceaniczą flotę, która stanowi ciało wykonawcze woli hegemona. Posiadało w końcu liberalny system oparty na zasadach prawa międzynarodowego, szyty na miarę przez Amerykanów.
Wielkie wojny stały się zatem reliktem przeszłości, ponieważ potęga, którą wokół siebie zbudowali Amerykanie stawiała ich w roli ostatecznego sędziego, każdego międzynarodowego sporu. A jeśli ktoś sędziemu najwyższemu się nie podporządkował musiał stawić czoła amerykańskiej potędze militarnej. Nie były to często wojny dla Amerykanów wygrane - o tym za chwilę, ale na pewno były przegrane dla aktorów, którzy ją wywołali. Nie ważne czy był to Husajn, Milosevic czy Kaddafi. Wojna znowu - pojawiała się, ale tylko na peryferiach systemu - wywołana niekoniecznie przez trzeszczący światowy układ sił - ten był wykuty w żelazie przez Amerykanów, ale przez fanaberię autokratów. Były od tej sytuacji wyjątki - np. Federacja Rosyjska jako spadkobierca sowieckich bomb jądrowych (Amerykanie nie ingerowali w rzeź jakiej Kreml dokonywał w Czeczenii). Jednak jej potęga tak szybko zapadła się, że Amerykanie bardziej niż rosyjskiego potencjału, zaczęli obawiać się niekontrolowanego rozpadu.
Przewaga Amerykanów, i stabilność międzynarodowego systemu, była tak znacząca, że wspomnienia o drugiej wojnie światowej jawiły się jak rozgrywka barbarzyńców. Nikt nie mógł sobie wyobrazić, że podobne okropieństwa będą możliwe w XXI wieku. Nawet chwilę przed 24 lutego 2022 roku, termin „wojna w okopach” brzmiał jak nieśmieszny żart. W rzeczy samej - mimo, że unipolarny moment Waszyngtonu już od dłuższego irytował wielu aktorów międzynarodowych, szczególnie tych z rewizjonistycznymi tendencjami - sama w sobie taka konstrukcja systemu międzynarodowego gwarantuje najwyższą stabilność i zapobiega przed wielkimi wojnami. I nie chodzi tu o samych Amerykanów. Ta prawidłowość ma miejsce niezależnie od dominującego mocarstwa. Nie inaczej byłoby, gdyby to komuniści, a nie kapitaliści wygrali światową rywalizację - również wtedy byłoby względnie spokojnie. Inne byłby jednak wartości, podług których bylibyśmy zarządzani.
W taki oto sposób pojawił się motyw „końca historii”. Miało nie być wojen, wszelkie spory rozstrzygane miały być na forum międzynarodowym, a jeśli komuś się to nie podobało to czekała go wizyta US Navy.
Dzisiaj świat wygląda zupełnie inaczej. Dlaczego?
Hegemon i pretendent
Powodów jest wiele, ale najważniejszy jest jeden - bezprecedensowy wzrost Chin. Odblokowanie chińskiego potencjału demograficznego, którego w latach 70 dokonał Deng Xiaoping było momentem zwrotnym w dziejach świata, choć oczywiście ówcześnie nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Zimna Wojna między USA, a ZSRR trwała w najlepsze, a Amerykanie chcąc osłabić komunistyczny blok dokonali odmrożenia relacji z Pekinem. Richard Nixon przyleciał wtedy do Chin spotkać się z Zhou Enlai, a jednym z autorów odwrócenia relacji w tym kształcie był zmarły niedawno Henry Kissinger.
Chiny zaczęły rosnąć. W ciągu dwóch pokoleń, z kraju wybitnie biednego, zacofanego, okaleczonego polityką Mao stały się drugim największym supermocarstwem świata, osiągając przez długie dekady 10% wzrost PKB rdr. Pekin wyciągnął setki milionów własnych obywateli ze skrajnej biedy, i jednocześnie przywdział atrybuty pretendenta do światowego przywództwa.
Wymienić można choćby: w dalszym ciągu wielką przewagę demograficzna nad hegemonem, niesamowity wzrost rodzimego przemysłu i zaawansowanych technologii w tym AI, rosnącą potęgę militarną, a także dyplomatyczną i ekonomiczną obecność w wielu miejscach globu, która przewyższa wpływ Amerykanów.
Pojawienie się rywala o takim profilu, o takiej skali, zasobach i ambicjach z każdym rokiem osłabiało porządek stworzony i oparty na Amerykanach, a już szczególnie po roku 2001, czyli roku przyjęcia Chin do Światowej Organizacji Handlu. Mimo, że Chińczycy w zgodzie ze swoją doktryną 24 znaków, która m.in. głosi „ukrywajcie swoje możliwości” faktycznie je chowali - nie trudno było zauważyć, że Pekin nie jest zainteresowany utrzymywaniem porządku międzynarodowego, w którym to Amerykanie mają zawsze ostatnie zdanie. Wszak Chińczycy, którzy na swoją historię patrzą w wiekach, a nawet milleniach - uważają się za „Zhong Guo”, czyli Państwo Środka, Państwo Centralne - a zatem naturalną koleją rzeczy jest to, że to Chiny prędzej, czy później będą centrum świata. Znowu.
Pojawienie się potężnych Chin zmieniło kalkulacje strategiczne w wielu ośrodkach siły na całym świecie. Nagle na światowej wadze, która była dociśnięta z jednej strony potencjałem amerykańskim, na drugiej szali pojawił się ciężarek chiński, który z każdym rokiem obniżał się, wyrównując balans wagi.
Chiny nie tylko stały się bezpośrednim rywalem USA, lecz stały się ośrodkiem siły który zaczął wzmacniać wszelkie inicjatywy osłabiające hegemoniczną dominację USA w wielu miejscach na świecie. Każdy mniejszy, czy większy autokrata otrzymał nagle bilet na spieniężenie zasobów jakimi by nie dysponował, po których spieniężeniu, mógł wyruszyć na zbrojne zakupy na Kreml. Jako że Chińczyków nic nie interesuje mniej, niż demokracja, czy prawa człowieka, była to sytuacja win-win dla obu stron. Chiny podkopywały obecny porządek nie tylko wspierając pośrednio lub bezpośrednio ośrodki antyamerykańskie, lecz zwyczajnie będąc alternatywnym biegunem ekonomicznym i przemysłowym do Amerykanów, czy Europy. Pekin w sposób naturalny stanowił lewar, którym mógł zagrać każdy decydent, polityk, czy przedsiębiorca, często o wiele bardziej konkurencyjny lewar.
Chiński wzrost z każdym rokiem coraz mocniej podmywał amerykańską wszechmoc, lecz nie był to jedyny powód, dla którego ów słabła. Od Upadku Sowietów, Waszyngton był tak przekonany o nieskończoności własnych zasobów, oraz konieczności roztaczania kontroli nawet nad strefami peryferyjnymi z definicji, takimi jak Afganistan, czy Irak, że doprowadziło to do kilku potężnych błędów strategicznych. USA uwikłało się w kilka bezsensownych wojen, które nie dość, że pochłonęły życie kilku tysięcy Amerykanów i kosztowały jakieś 4 biliony, a zatem cztery tysiące miliardów dolarów, to w dodatku pozostawiły po sobie jeszcze większy bałagan, na którym swoje potęgi zaczęli odtwarzać dwaj główni adwersarze USA, nie licząc Chin tj. Rosja i Iran. Innymi słowy przyczyniły się do szybszego łamania się ładu Pax Americana. Dzisiaj ocenić możemy, że Amerykanie te wojny przegrali również narracyjnie. Dzisiaj Globalne Południe narracyjnie nastawione jest w opozycji do ofiary rosyjskiej agresji - Ukrainy, bo ta wspierana jest przez Amerykanów, którzy jak utrzymuje owa narracja, sami dokonywali inwazji, zatem ich proxy - Kijów, nie zasługuje na wsparcie.
Do tego całego procesu przyczyniło się jeszcze zjawisko - światowego wzrostu zamożności, postępu technologicznego i masowego dostępu do środków egzekwowania siły. Po drugiej wojnie światowej jedynie kilka państw, a w wymaganej skali tylko dwa, dysponowały technologią, oraz środkami zbrojnymi pozwalającymi na skuteczną projekcję siły. Jednak po 70 latach względnego spokoju i wzrostu dobrobytu wiele mniejszych ośrodków dysponuje dzisiaj własnymi, skutecznymi siłami zbrojnymi - w tym najnowocześniejszym lotnictwem, flotą, siłami lądowymi, czy nawet rakietami balistycznymi. I pamiętajmy - dysponują tym potencjałem w obrębie własnej geografii, co jest dla nich pozytywnym multiplikatorem. Amerykanie chcąc dokonać własnej projekcji siły muszą najpierw zmierzyć się z geografią, co swoją drogą jest ich największym wyzwaniem w potencjalnej wojnie z Chinami.
Zatem wzrost Chin, złe wybory hegemona i rozwój technologiczny - tak w skrócie możemy podsumować przyczyny załamania się porządku unipolarnego i jak w soczewce możemy zebrać te motywy i ubrać w nie jednego aktora - Federację Rosyjską. Rosja opierając się o Chiny, oraz nawiązując bliską współpracę ekonomiczną z zachodem Europy - co odbyło się za aprobatą Waszyngtonu, przez dwie dekady XXI wieku dokonała gruntownej modernizacji swojej armii. Jej poligonem doświadczalnym był Bliski Wschód, a raczej jego zgliszcza po kilku amerykańskich interwencjach, który z czasem stał się lubionym teatrem działań dla Kremla. Ponadto brak decyzji o gruntownym ukaraniu Kremla, po bezczelnej inwazji na Donbas i aneksji Krymu, zostało odczytane jako słabość i popchnęło Rosjan do próby całkowitego wypchnięcia wpływu Amerykanów z Europy Środkowej. Dla przypomnienia - to było ultimatum z grudnia 2021, które poprzedziło wojnę z Ukrainą.
Koniec Pax Americana?
NATO, czyli nie oszukujmy się - Amerykanie, ultimatum odrzucili, ale jednocześnie nie postawili na politykę zdecydowanego odstraszania Kremla. Inaczej mówiąc - spisali Ukrainę na straty. Oczywiście dostarczyli Ukraińcom dużą liczbę broni przeciwczołgowej przed wojną, ale kuluarowo byli przekonani o jej rychłym upadku. Biały Dom mimo, że wiedział i był pewien, co najmniej pół roku wcześniej, że Rosjanie zaatakują, to jednak dawał Ukraińcom maksymalnie tydzień na przetrwanie, co przyznawał m.in. Jake Sullivan - doradca ds. bezpieczeństwa Białego Domu. Ukraina w jego opinii miała wytrzymać maksymalnie tydzień - co podkreśla Zbigniew Parafianowicz w książce “Polska na wojnie” cytując polskich dyplomatów, którzy rozmawiali z Sullivanem w owym czasie. To dlatego Stany przygotowywały się do ewakuacji z Ukrainy 40 000 ludzi. Zatem nie tylko obywateli amerykańskich, których na tamten moment było na Ukrainie mniej niż 20 000. Waszyngton chciał ewakuować cały ukraiński establishment, wszystkie ‘elity’ państwa. Słynne „potrzebuję amunicji, a nie podwózki” - dotyczyło nie tylko Zelenskiego, lecz wszystkich ukraińskich elit. Ukraińcy w wizji Amerykanów mieli kontynuować wojnę partyzancką.
O czym to świadczy? O tym, ze system Pax Americana, do którego Ukraińcy stawiając opór, postanowili dołączyć, okazał się silniejszy, niż wydawało się to głównemu interesariuszowi i gwarantowi tego systemu - Stanom Zjednoczonym. Ukraińcy wygrywali zachodnim orężem, a także słabością Federacji Rosyjskiej, która w zetknięciu z poważnym przeciwnikiem okazywała swoje strukturalne słabości.
Amerykanie mogli otwierać szampany. Szybko okazało się, że Rosja nie podbije Ukrainy. Moskwa, kluczowy partner Chińczyków w podważaniu amerykańskiego porządku, wykrwawiała się na ukraińskich stepach. Chiny nie mogły jej wprost wspierać, bowiem byłoby to dyplomatyczne samobójstwo. Jednocześnie Europa w końcu miała podjąć decyzje o zbrojeniach, a zatem pozwalając Amerykanom na swobodą dyslokację zasobów na Pacyfik, by stawić tam czoła Chinom w pełnej mocy. Joe Biden widząc wkraczających na Ukrainę Rosjan mógł ze smutkiem powiedzieć „umarła Pax Americana”, a niewiele po ponad miesiącu widząc wycofujących się kremlowskich żołnierzy i ofensywę Zachodu, mógł rzec: „niech żyje Pax Americana!”.
Jednak w geopolityce pewne jest jedno - że nic nie jest pewne. Kolejne półtora roku to pasmo ukraińskich sukcesów. Gdy Ukraińcy wyzwalali kolejne tysiące kilometrów kwadratowych swojego państwa, w oczach kurczyła się jednocześnie putinowska Rosja, a Amerykanie wracali do swojego domyślnej pozycji mocarstwa wszechmocy. Mimo, że wspierali Kijów materiałowo, to zarządzali wojną tak, by Rosja się wykrwawiała, lecz by nie kopnęła w kalendarz - tj. by całkowicie się nie rozpadła. Pomoc militarna była stale cedzona przez sito, a do czasu letniej kontrofensywy Ukraińcy nie zobaczyli wielu z kluczowych elementów pola walki m.in. nowoczesnych myśliwców, czy rakiet balistycznych o zasięgu dłuższym niż 150km, dostali też bardzo ograniczoną liczbę nowoczesnych czołgów.
W efekcie ukraińskie dowództwo nie chcąc posłać na zagładę własnej armii bardzo ostrożnie podeszło do zaporoskiej ofensywy, która natrafiając na dobrze przygotowane rosyjskie pozycje - załamała się. Załamała się także zachodnia agenda wsparcia dla Ukrainy, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. W obliczu mnożących się problemów wewnętrznych, oraz rywalizujących z Ukrainą o uwagę innych spraw międzynarodowych, kwestia dalszego wspierania Kijowa stoi pod znakiem zapytania.
Jeśli Ukraina tego wsparcia nie dostanie, wysoce prawdopodobne jest, że pod znakiem zapytania stanie też ukraińska państwowość, lub w najlepszym razie konflikt zostanie zamrożony. Taki scenariusz w ciągu kilku lat doprowadzi do powtórki z ultimatum z grudnia 2021, tylko tym razem rosyjskie wojsko stało będzie nie na granicy z Ukrainą, a z państwem NATO - najpewniej Estonią, Łotwą i Litwą, bowiem to jest geograficznie najłatwiejszy do złamania punkt spoistości NATO.
Jak mówiliśmy w naszym niedawnym materiale, do którego odsyłamy: „Za 3 lata Kreml może zgromadzić pod granicami NATO zasoby, które postawią przed sojuszem pytania egzystencjalne. Wtedy to amerykańscy Marines będą musieli pojawić się w Estonii, na Litwie i Łotwie, mierząc się z realną perspektywą utraty życia. A jeśli tego nie zrobią koncept NATO najpewniej będzie przeszłością.”
I w taki oto sposób znaleźliśmy się na przełomie 2023 i 2024 roku. Unipolarny moment jaki znaliśmy z początku stulecia jest już za nami, lecz czy możemy nazwać go już w pełni światem multipolarnym? Rosjanie stawiają na szali całe swoje państwo, które w razie niepowodzenia ma szanse się załamać, by udowodnić że Pax Americana dobiegło końca, a wszechmoc Waszyngtonu ma swoje fizyczne bariery.
Kluczowy moment dla losów świata
Realizm mówi nam jedno - to jak będzie wyglądał światowy ład w najbliższym roku, latach i dekadach rozstrzygnie się za sprawą decyzji, które zostaną podjęte w dwóch miejscach świata - w Waszyngtonie i w Pekinie. Natomiast to jak ten ład będzie wyglądał, można zredukować do dwóch zasadniczych pytań, po jednym dla każdego z mocarstw.
- Pytanie Amerykanów brzmi: „Czy kontynuujemy naszą strategię utrzymania globalnego porządku liberalnego opartego na prawie międzynarodowym, który stworzyliśmy po drugiej wojnie światowej, i który służył nam doprowadzając nasz kraj do bezwzględnej dominacji na świecie, i który to status straciliśmy w wyniku błędnych decyzji - niepotrzebne wojny oraz procesy dziejowe - wzrost Chin i masowy rozwój technologii?”
- Pytanie Chińczyków brzmi: „Czy podejmujemy się próby siłowej aneksji Tajwanu, która z dużym prawdopodobieństwem doprowadzi do wybuchu wojny światowej, której rezultat jest trudny do przewidzenia? A jeśli tak, to kiedy, po osiągnięciu jakich celów?”
Pytanie Chińczyków jest dość jednoznaczne, więc skupmy się na pytaniu Amerykanów. Tym bardziej, że wojna Rosji z Ukrainą jest polem odpowiedzi na te pytania - przede wszystkim dla Amerykanów, choć po części także dla Chińczyków.
Waszyngton ma zasadniczo trzy drogi do wyboru. Opcja numer 1 - może dalej wspierać Ukrainę, a a nawet zwiększyć to wsparcie. To jednoznacznie odpowiedź „TAK”, na wyżej postawione pytanie. Opcja numer 2 - może przestać lub bardzo ograniczyć wspieranie Ukrainy i skupić się w pełni na Chinach - tu odpowiedź w oczach propagatorów takiej polityki w Waszyngtonie brzmi również „TAK”, jednak jak to omówimy za chwile - jest to myślenie życzeniowe. W końcu mamy twarde „NIE” - czyli amerykański izolacjonizm, wycofanie się z roli światowego policjanta i realizacja własnych interesów tylko tam gdzie to konieczne - to opcja numer 3.
By zilustrować czemu Ukraina jest de facto momentem wyboru dla Amerykanów pozwolę sobie zacytować własną polemikę z twittera z Elbridgem Colbym - zastępcą sekretarza obrony ds. strategii za administracji Donalda Trumpa, obecnie współtworzącego think tank Marathon Initiative. Colby jest proponentem opcji numer dwa. Nalega na całkowite skupienie uwagi i zasobów Waszyngtonu na kierunku zdecydowanie najważniejszym - wschodniej Azji. Chiny, tak jak mówiliśmy wcześniej, są najpoważniejszym wyzwaniem dla Amerykanów w całej 200 letniej historii. Co więcej rośnie cały region Azji Wschodniej, który już teraz jest ekonomicznym centrum świata. Stany jeśli chcą pozostać hegemonem muszą tam być pełnią swojej wszechmocy. Tymczasem zasoby są ograniczone, Amerykanie nie mogą być wszędzie - tak jak robili jeszcze 20 lat temu. Ergo konflikty nawet takie jak Ukraina, muszą być sklasyfikowane jako peryferyjne i odciągające uwagę USA od zagrożeń, z punktu widzenia amerykańskiego interesu, najważniejszych. To Europa powinna zająć się swoim bezpieczeństwem, uwalniając amerykańskie zasoby. Myślę, że uczciwie przedstawia to argumentację opcji numer 2 i Elbridge’a Colbiego, który należy to dodać, personalnie kibicuje walce Ukraińców.
To zasadna argumentacja, jednak jak zaznaczyliśmy wyżej - życzeniowa. Mieć ciastko i zjeść ciastko.
Rosja, w przypadku zawieszenia działań wojennych tj. zamrożenia konfliktu, w ciągu 3-6 lat odbuduje swój potencjał wojenny i postawi NATO ponowne ultimatum. Jego fizyczną manifestacją będzie postawienie własnego wojska na kierunku Pskowa, grążąc państwom bałtyckim - to wysoce prawdopodobne. Co nie jest prawdopodobne to to by „Europa” się w takiej sytuacji Rosjanom postawiła. Po pierwsze - nie istnieje format w jakim miałaby to zrobić, gwarantem NATO są Amerykanie. Europejscy członkowie NATO, którzy mówiąc wprost “boją się Rosji” i dysponują pewnym potencjałem militarnym tj. Finlandia, Szwecja, Polska, czy Rumunia, będą niechętne do obrony Bałtów, ponieważ czułyby nadchodzącą dużą wojnę i ich priorytetem będzie ochrona własnej populacji - ludność tych krajów będzie przeciwna interwencji, szczególnie w tak niekorzystnej geograficznie pozycji do obrony. Natomiast duzi europejscy członkowie NATO - Niemcy i Francja dalej operują z poczucia bezpieczeństwa głębi strategicznej, a jeśli nawet chcieliby bronić i ginąć za Estończyków - co jest scenariuszem abstrakcyjnym - ich lądowy potencjał obronny będzie niewystarczający do odstraszenia wojujących już wtedy od lat i żądnych rewanżu Rosjan. Oczy wszystkich sojuszników będą patrzeć na Amerykę, która przecież już będzie mocno skonsolidowana w Azji Wschodniej. Błagać o przyjazd Amerykanów będą zdesperowani politycy Estonii, Łotwy i Litwy. Innymi słowy - ten ciąg przyczynowo-skutkowy dość ordynarnie pokazuje, że jeśli Amerykanie porzucą Ukrainę, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że w przeciągu kilku lat NATO przestanie istnieć, a wraz z sojuszem Państwa Bałtyckie. Reputacja Amerykanów i zaufanie sojuszników, która stanowi fundament Pax Americana całkowicie się załamie. Całość można przyrównać do przygrywki jaką do II Wojny Światowej stanowił rozbiór Czechosłowacji. Alianci „poświęcą Bałtów w imię pokoju”. Jednak wielka wojna będzie tuż za rogiem. Wojna, której celem będzie ostateczna detronizacja Pax Americana. Reasumując efekt - koniec NATO, koniec Bałtów, koniec historycznych więzi Europy z USA, Rosja silniejsza niż nigdy - w pełni wspierająca Chiny przed nadchodzącą wielką wojną światową.
A teraz wyobraźmy sobie scenariusz opcji numer 1 - również z punktu widzenia amerykańskiego interesu, bowiem tym kierują się decydenci w Waszyngtonie. USA decyduje się na kontynuowanie wsparcia Ukrainy. Ukraińcy stale wiążą rosyjskie możliwości odbudowy potencjału i tym samym hamują zagrożenie, które Moskwa stawia NATO. Kupują Europejczykom czas. Co więcej, gdyby Amerykanie przestali się obawiać pełnego zwycięstwa Ukrainy, które z wysokim prawdopodobieństwem oznaczałoby upadek władzy na Kremlu, zachodzi dodatkowy, z punktu widzenia USA, bonus.
Chiny w przypadku pełnoskalowej wojny z USA, najpewniej znalazłyby się pod blokadą morską US Navy. A już na pewno Amerykanie zablokowaliby Cieśninę Ormuz. Chińczycy znaleźliby się pod wielką presją paliwową. W przypadku silnej Rosji - tej z opcji numer dwa - zaspokoją tę presję otrzymując stały dopływ węglowodorów z rosyjskiej Syberii, omijając blokadę morską. Bez tego dopływu, do którego nowe, pokonane władze na Kremlu można byłby przymusić, Amerykanie mieliby szansę szybko zagłodzić Pekin i wygrać wojnę przez surowcowe odcięcie. W opcji numer dwa w teorii istnieje wyłom. Rosja może zostać odwrócona już w obecnym, putinowskim kształcie - czyli powtórzony może zostać manewr Kissingera, tym razem jednak przeciw Chinom. Jednak Amerykanie musieliby zaufać Rosjanom, że Ci faktycznie porzucą przychylnym im Chińczyków - ponownie, myślenie mocno życzeniowe. A zatem opcję numer 1 możemy opisać jako pośrednie osłabianie Chińczyków poprzez zredukowanie potencjału ich kluczowego sojusznika w przypadku wojny, rękami Ukraińców. Jest jeszcze jedny bardzo ważny aspekt takiej polityki. Jej koszt jest mniejszy o setki, a nawet tysiące rzędów wielkości. Sprowadzenie Rosjan do kolan poprzez Ukraińców, kosztowało Amerykanów kilkadziesiąt miliardów dolarów. Wojna z Chinami, która będzie długa za sprawą dostaw ropy z Rosji, pochłonie biliony dolarów.
A opcja numer 3, amerykański izolacjonizm - to brak wojny światowej, ale i pełna abdykacja. Niewykluczone, że okazałaby się dla Amerykanów korzystna, szczególnie w krótkiej perspektywie. Niemniej z pewnością oznacza porzucenie wszystkich ciał międzynarodowego sprawstwa, które czynią Amerykę wielką, w tym omnipotencji amerykańskiego dolara. W takim scenariuszu prawdopodobne jest również postępujące zbliżenie Europy z Azją Wschodnią, dwóch najpotężniejszych regionów, najpotężniejszego superkontynentu. A zatem zjawisko konsolidacji Eurazji, które od zawsze było czarnym snem Amerykanów. Oba ośrodki nie czując przed sobą strachu z uwagi na dystans geograficzny, bez blokujących Amerykanów, najpewniej pogłębiałyby współpracę ekonomiczną. Ta dalej odbywałaby się głównie morzem, czego pilnowałaby oceaniczna flota europejska i oceaniczna flota chińska.
Ktoś mógłby rzec, że amerykańska walka o prymat jest bez sensu. Demograficzny potencjał Chin oraz geografia - która sprzyja Chińczykom militarnie i ekonomicznie, oznacza że Chiny prędzej czy później muszą przejąć status największego hegemona. Jednak chiński system ingerencji w sprawy tak fundamentalne - jak sztuczne formowanie rodziny, czyli „polityka jednego dziecka”, mógł sprawić że Chińczycy sami przybili gwoźdź do własnej trumny Najbardziej niekorzystne dla Pekinu prognozy wskazują, że Chińczyków w 2100 roku może być mniej, niż Amerykanów. Jest to zatem być może ostatni moment dla Chińczyków by wykorzystać to zbliżenie potencjałów - to niestety kolejny motyw, który uprawdopodabnia wojnę na Pacyfiku.
U zarania roku 2024 jesteśmy zatem w momencie podejmowania kluczowych decyzji dla losów świata. Na tych wyborach spoczywają losy miliardów ludzi w nadchodzących dekadach. Wojna na dobre wróciła na światowej codzienności i szybko z niej nie zniknie. Jesteśmy w trakcie wykuwania się nowego porządku światowego. Stary hegemon uważa, że jest dość silny by obecny ład utrzymać. Nowy pretendent, wsparty przez wianuszek państw pożądających nowego ładu, uważa że nie jest. Jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego i obie strony pozostaną przy takiej kalkulacji, jedyną weryfikacją pozostanie wojna. Na nowy rok życzę sobie i Państwu by do takiej weryfikacji w wymiarze światowym nie doszło.