Pełna pula.

Wstrzymana operacja - tak można najkrócej opisać to co się dzieje na polu walki w ostatnich kilku, czy nawet kilkunastu dniach. Charakter walk bardziej niż wojnę manewrową, na której zależało Rosjanom, coraz bardziej przypomina wojnę pozycyjną. Z rosyjskiego punktu widzenia jedynym rozwiązaniem, które mogłoby ruszyć całą wojenną kampanię do przodu jest powszechna mobilizacja. Czy Kreml ucieknie się do tego ostatecznego ruchu?

Główna koncentracja wojsk i wysiłków rosyjskiego wojska pozostaje taka sama - jest to południowy-wschód kraju i linia Izyum, Wołnowacha, Mariupol, Chersoń i Mikołajów. W rejonie Donbasu Ukraińcom grozi okrążenie. Wysłanie posiłków do obrony Mariupola jest prawdopodobnie niemożliwe. Najbliższe siły ukraińskie oddalone są o 100km, zatem odsiecz miasta wiązałaby się z wielkim wysiłkiem. Natomiast po 6 udanym ataku na lotnisko w Czarnobabjiwce pod Chersoniem, siły rosyjskie rozpoczęły odwrót od Mikołajewa w stronę Chersonia. W wyniku ataku zginął 6 rosyjski generał, jednak tym razem najwyżyszy rangą - generał 6 armii Andriej Mordwiczew. Rosjanie tracą na tej wojnie bardzo wielu wysokich rangą dowódców. Wynika to z przewagi Ukraińców w rozpoznaniu w czasie rzeczywistym, do czego przyczynia się efektywnie wykorzystanie floty bezzałogowych dronów i wsparcie NATO, którego samoloty rozpoznawcze patrolują zachód i południe Ukrainy.

Toczą się lokalne bitwy taktyczne na wszystkich odcinkach, a Rosjanie skupiają się przede wszystkim na wzmocnieniu własnych pozycji i uzupełnianiu strat, jednak konwoje zaopatrzeniowe są dalej skutecznie atakowane przez siły ukraińskie.

Wielu niezależnych ekspertów skłania się do opinii, że w wyniku bardzo dużych strat ludzkich oraz sprzętowych siły rosyjskie utraciły zdolności ofensywne. Rosjanie nie są w stanie efektywnie przeć do przodu, a ‘pauza strategiczna’ trwa już kolejny dzień z rzędu. Uzupełnianie strat jest bardzo dużym problemem dla Rosjan, dlatego też powstają karkołomne pomysły, takie jak ściąganie syryjskich najemników. Poza tym Rosjanie rekrutują między innymi na portalach przypominających nasz olx, gdzie proponują atrakcyjne wynagrodzenie za udział w ćwiczeniach wojskowych. Biedacy, którzy nie zrozumieją powagi sytuacji, zostaną wysłani na front jako mięso armatnie. Dalej do walk nie włączyły się siły białoruskie. Choć prawdopodobieństwo ich zaangażowania na kierunku pińskim lub kijowskim rośnie. Nie brakuje jednak opinii, że taki ruch byłby początkiem końca reżimu w Mińsku. Zmuszone do walki, słabo wyszkolone białoruskie oddziały ponosiłyby duże straty i miałyby tendencje do dezercji, czy nawet przechodzenia na stronę wroga. Tym samym w siłę rosłyby białoruskie legiony, które potem mogłyby stanowić zbrojny element , konieczny do obalenia Łukaszenki.

Wyczerpanie się rosyjskiej siły natarcia jest konsekwencją fundamentalnego błędu w kalkulacji i planowaniu. Rosja rozpoczęła tę wojnę z niekorzystnym stosunkiem liczby żołnierzy atakujących do broniących się. Wg klasycznej sztuki wojskowej, by atak miał jak największe szanse powodzenia, na jednego żołnierza sił obrony, musi przypadać minimum trzech atakujących. Tymczasem w tym przypadku nie dość, że Rosja nie jest nawet bliska takiego współczynnika, to w praktyce w momencie ataku Rosjanie dysponowali mniej licznymi siłami od ukraińskich. W przybliżeniu można powiedzieć, że na 200 000 atakujących Rosjan czekało 300 000 Ukraińców.

O wiele bardziej zdeterminowanych i gotowych na obronę swojego kraju. Co więcej niekorzystna dla Rosjan dysproporcja w liczbie żołnierzy zwiększa się w czasie rzeczywistym - abstrahując od ilości strat, Ukraińcy wcielają w swoje szeregi kolejnych rezerwistów, a także żołnierzy Legionu Cudzoziemskiego. Dla niektórych z nich to nie tylko walka w obronie wolności Ukrainy, ale potencjalnie także walka o wolność ich kraju ojczystego. Tak jest na przykład w przypadku oddziałów białoruskich.

Początkowe natarcie Rosjan z uwagi na element zaskoczenia, przewagi siły ognia i ogólnego naporu zepchnęło Ukraińców w pierwszych dniach wojny, jednak po 2 tygodniach początkowa przewaga Rosjan się wyczerpała. A jeśli wojsko nie jest w stanie utrzymać natarcia, musi przejść do defensywy, jednocześnie zachowując otwarte linie logistyczne. Logistyka jak zaznaczaliśmy w poprzednich materiałach, pozostaje królową pola walki. Kto najlepiej zabezpieczy własne linie i będzie nękał linie dostaw przeciwnika - wygra.

Trent Telenko, wcześniej już cytowany ekspert od logistyki pola walki, stawia wręcz hipotezę, że na przełomie kwietnia i maja armia ukraińska będzie zdolna do kontrataku na każdym kierunku operacyjnym, bo rosyjska flota ciężarówek zaopatrzeniowych stanie się niezdolna do działania - nie tylko w wyniku ataków Ukraińców, ale być może przede wszystkim w wyniku jej tragicznego stanu technicznego. Ukraińcy oczywiście również cierpią z tego powodu, jednak jest im o tyle łatwiej, że operują na krótszych liniach komunikacyjnych i na własnym terenie, a lokalna ludność jest im pomocna.

Otwarty jest temat misji pokojowej NATO na zachodzie Ukrainy. Temat, który został podniesiony przez polską delegację podczas jedynej jak dotąd zagranicznej wizyty dyplomatycznej w ogarniętym wojną Kijowie. Polska oficjalnie zaproponuje to rozwiązanie podczas spotkania NATO w czwartek w Brukseli. Nieoficjalne doniesienia mówią, że 7 krajów NATO - Polska, Słowenia, Czechy, Łotwa, Litwa, Estonia i Dania wstępnie wyraziło wsparcie dla tej idei. Oczywiście najważniejsze będzie stanowisko USA, które jako jedyne ma wystarczające zdolności by zapewnić kompleksową ochronę antydostępową zachodniej Ukrainie. Niemniej byłoby to odczytane jako eskalacja, zatem podjęcie takiego ruchu wymagałoby silnej woli politycznej w Waszyngtonie.

Na tle wydarzeń na froncie powraca temat negocjacji pokojowych. W ostatnich dniach doszły do nas informacje na temat potencjalnego „przełomu”, do jakiego jakoby zbliżyły się obie strony. Niemniej nic na to nie wskazuje. Wszystkie ruchy, które wykonuje Rosja stoją w sprzeczności do domniemanego przełomu. Łagodne podejście Moskwy do rozmów pokojowych ma na celu przede wszystkim zahamowanie zachodnich sankcji.

Cele polityczne Moskwy, z uwagi na delikatnie mówiąc, przeciętny efekt kampanii wojennej muszą ulegać zmianie - z początkowego planu zajęcia Kijowa i całkowitego podporządkowania sobie Ukrainy, na być może aneksję południowo-wschodniej części kraju lub wręcz jedynie uznanie przez Kijów Krymu i separatystycznych republik jako część Federacji Rosyjskiej oraz pewne koncesje polityczne.

Jednak mało wiadomo jak dokładnie negocjują Ukraińcy. Czy chodzi o przerwanie działań wojennych za wszelką cenę i kosztowne koncesje na rzecz Rosji? Coraz więcej wskazuje na to, że tak nie jest i Kijów gra o pełną stawkę. Sugerować to mogą dwie wypowiedzi, jednej osoby - Oleksiy’ja Arestovicha. Doradcy prezydenta Volodymyra Zelenskiego. Pierwsza wypowiedź jest sprzed prawie dwóch lat i warta jest posłuchania w całości, z uwagi na proroctwo które niesie.

Reasumując najbliższe środowisko prezydenta Zelenskiego, a przynajmniej jego część, zdawało sobie sprawę, że wielka wojna z Rosją jest nieuchronna i będzie to koszt, który Ukraina musi ponieść by zapewnić sobie niepodległość w najbliższych dekadach. Inaczej rosyjska aneksja jest tylko kwestią czasu. Należy zwrócić uwagę, że Arestovich z dużą pewnością i otwartością mówi, że wojna jest zdecydowanie lepszym rozwiązaniem, niż uległość i trzeba ją wygrać. To mówi nam dwie rzeczy - Kijów prawdopodobnie po cichu mocno przygotowywał się do tej wojny już od co najmniej 2 lat. To tłumaczyłoby poniekąd dlaczego armia ukraińska stawia tak silny opór, będąc w bardzo trudnym położeniu. Po drugie ta wypowiedź Arestowicza daje nam obraz tego o co walczą Ukraińcy - nie chodzi jedynie o przerwanie wojny, bez względu na koszty. Ona ma swoją wartość również dla Kijowa - chodzi o zerwanie się ze smyczy Kremla i o świetlaną przyszłość dla kolejnych pokoleń Ukraińców, być może na setki lat. To wojna, która ma być prawdziwym fundamentem założycielskim Ukrainy. Dlatego tej wojny nie można jedynie nie przegrać, trzeba ją wygrać na własnych warunkach. I mimo ogromnego kosztu, który ponosi społeczeństwo ukraińskie, wydaje się że jest ponadnarodowa zgoda dla takiego kierunku negocjacji.

I tu potwierdzeniem tego spojrzenia może być druga wypowiedź Arestowicza, tym razem z ostatnich dni, podczas codziennego briefingu walk.

Ukraińcy mogą być spokojni, bo państwo ukraińskie nie uzna warunków gorszych, niż te sprzed 24 lutego. Kijów chce uznania granic z 1991 roku, a zatem razem z Krymem, Donbasem i Ługańskiem. I na pewno nie zgodzi się na żadną formę zależności od Moskwy. Jednym słowem Ukraina walczy o wszystko.

Dlatego też, biorąc pod uwagę stagnację na polu walki, grubą skórę Ukraińców co do ponoszonych strat i mocno rozmijające się oczekiwaniami obu stron, szybki pokój jest mało prawdopodobny. Jedynym scenariuszem, który to w tym momencie umożliwia jest natychmiastowy przewrót władzy na Kremlu i odcięcie się od obecnych decyzji politycznych.

Tymczasem coraz bardziej zuchwałe ataki na cele cywilne - takie jak na teatr w Mariupolu, czy przede wszystkim centralnie zorganizowana akcja poparcia dla wojny na Łużnikach w Moskwie świadczy, o tym że Rosjanie grają na czas i mobilizują się wewnętrznie. Być może przygotowują grunt pod powszechną mobilizację.

Jak zostałaby odebrana? Na pewno nie jednogłośnie pozytywnie. Nie ulega wątpliwości, że obecnie w Rosji duża część społeczeństwa popiera wojnę z Ukrainą i czynnie angażuje się w propagandę Kremla. Jednak z drugiej strony należy pamiętać, że przedwojenne sondaże Levady wskazywały, że 62% społeczeństwa Rosji boi się wojny. Inaczej wspiera się wojnę, gdy widzimy ją tylko w telewizji, a inaczej gdy sięga ona po naszego ojca, brata, wujka, czy syna. Do tego dochodzą już groteskowe sceny z rosyjskich miast, w których miejscowa ludność niemal walczy o podstawowe dobra takie jak cukier. Coś co może być powrotem do lat młodości dla starszego pokolenia Rosjan, dla młodszego pokolenia z pewnością jest szokiem. Faktem jest bowiem, że inwazją na Ukrainę rosyjskie dowództwo do kosza wyrzuciło życiowe plany całego następnego, młodego pokolenia Rosjan. I nie zmieni tego nawet natychmiastowe wytrzymanie działań wojennych, ponieważ zaufanie międzynarodowych korporacji i zachodnich rządów do Federacji Rosyjskiej sięgnęło dna i zanim znowu na powrót odzyskają one zaufanie do Moskwy i zechcą zainwestować swoje pieniądze na rosyjskiej ziemi minie kolejne 20 lub 30 lat.

Dlatego obecnie trwa wielki exodus młodego, rosyjskiego pokolenia. Szacunki mówią, że może to być już nawet od 200 do 500tys ludzi. Jak zauważa Peter Zeihan, być może to niewiele na 140mln kraj, ale Ci ludzie są z reguły młodzi, zdrowi i wykwalifikowani. Natomiast Rosja to państwo ludzi starych, schorowanych i niewykwalifikowanych. W ten sposób Rosja traci swój być może najważniejszy zasób - siłę umysłową.

Oczywiście pozostaje jeszcze jeden kierunek dla ratowania sytuacji - Chiny. Gdyby nie Pekin, wiele osób w Waszyngtonie otwierałoby już szampany z okazji rozwiązania problemu rosyjskiego. Niemniej Chiny wiją się w obecnej sytuacji jak, nomen omen, podrażniony smok by nie przestać wspierania Moskwy, a z drugiej strony prezentować się Zachodowi jako państwo neutralne, wspierające pokój. W poprzednim materiale przedstawialiśmy analizę Chińczyka Hu Wei’a, która jakkolwiek logicznie prezentowała chiński dylemat i potencjalną drogę wyjścia, czytaj odcięcie się od Putina, tak jest niestety mało prawdopodobna w realizacji. Chinom bliższe jest spojrzenie, które przedstawił na Weibo chiński emerytowany lider opinii Hu Xijin, jak przedstawił go na Twitterze Han Yang, który jednocześnie przetłumaczył tekst Hu.

Po pierwsze Chiny i Rosja dzielą spojrzenie na sprawy Tajwanu, Xinjiangu, Tybetu i Hong Kongu. Rozwijając ten wątek, tu już nasza wstawka - można powiedzieć, że współdzielą również kwestie ideologiczne sprawowania władzy - a zatem rządy autorytarne, bez sentymentu dla pojedynczej jednostki.

Jak dalej pisze Hu, to Chiny są głównym konkurentem dla USA, nie Rosja. A wojna z Rosją daje Chinom czas by złapać oddech po brutalnej wojnie handlowej zainicjowanej przez Trumpa. W momencie gdy USA porachują się z Rosją, wrócą do zaciętej rywalizacji z Chinami. Dwie siły sprzeciwiające się hegemonii USA, są lepsze niż jedna.

Tu nasz komentarz - nie zależy mieć złudzeń, że w Pekinie, a nawet i w Moskwie, obecna wojna postrzegana jest jako wielka wojna zastępcza o porządek, który mamy na świecie. Konkretnie jest to wojna przeciwko Stanom Zjednoczonym, które są w praktyce jedynym gwarantem tego porządku. Powiedział to nawet sam Ławrow, cytat: „Tu nie chodzi o Ukrainę, ale o porządek świata. Obecny kryzys to fatalny, epokowy moment we współczesnej historii. Odzwierciedla on walkę o to, jak będzie wyglądał porządek świata”. To może być jedyne prawdziwe zdanie, które w ostatnich miesiącach powiedział Sergey Lavrov.

Na tej kanwie kontynuuje swoją wypowiedź Hu Xijin. Sojusz strategiczny między Rosją, a Chinami jest obustronnie korzystny i zapewnia odstraszanie względem Japonii i Korei. Jeśli USA zdoła wbić klin pomiędzy Moskwę i Pekin, wrócimy do dni, w którym byliśmy zarówno anty-amerykańscy, jak i anty-rosyjscy. Niektórzy pytają, czemu nie naprawić stosunków z USA. Celem Amerykanów jest utworzenie z nas państwa klientelistycznego, takiego jak Japonia, czy Korea. Tak byśmy byli źródłem tanich produktów. Chiny będą unikać bezpośredniego konfliktu z USA, ale będą używać siły do pokojowego współistnienia. Rosja jest najważniejszym partnerem by to osiągnąć, dlatego nie możemy porzucić Putina podczas tej wojny, to nasz długoterminowy interes narodowy. Koniec tekstu.

Tak w praktyce myślą Chiny, zatem przełomu w relacjach Moskwa-Pekin raczej nie należy się spodziewać. Jednocześnie Chińczycy będą wypuszczać sygnały świadczące o ich rzekomej neutralności, ale jest to zasadniczo przykrywka by ukryć swoje prawdziwe intencje, nie narazić się na sankcje i gniew państw demokratycznych - przede wszystkim Europy i USA. Dlatego też czasem słyszymy proukraińską wypowiedź pojedynczego chińskiego dyplomaty, lub bezstronną relację w jednym z rządowych mediów. Natomiast na użytek wewnętrzny cały czas pokazywana jest relacja strony rosyjskiej i promowany jest przekaz antyzachodni, gdzie Ukraina uznawana jest za państwo wasalne USA.