- Jakub Wiech
Wielka Polska Atomowa
Polsce zabraknie prądu? Grozi nam luka wytwórcza? Zaniedbania modernizacji polskiego systemu energetycznego skutkują w drugiej dekadzie XXI wieku coraz częstszym pojawianiem się podobnych nagłówków w polskiej infosferze.
Mimo, że cały świat od dekad odchodzi od nisko kalorycznego i zarazem wysoko emisyjnego paliwa kopalnego jakim jest węgiel - dla Polski dalej jest to kluczowy surowiec energetyczny, na którym spoczywa rozwój całego kraju. Jednak jest to sytuacja nie do utrzymania - nie tylko z uwagi na trendy światowe.
Opóźnienia w procesie polskiej transformacji energetycznej sięgają zatem wielu lat, choć zarówno energia z wiatru, jak i słońca, nieśmiało zaczyna pojawiać się w polskim miksie energetycznym. Jednak o ile źródła odnawialne stanowią dobre uzupełnienie, brak stałości wytwórczej sprawia, że nie mogą być traktowane jako fundament systemu. Kandydat musi być inny, i w zasadzie już jest - atom.
----
“Jeśli możemy znaleźć jedno słowo, które reprezentuje ideę, która odnosi się do każdego elementu naszego życia, w sposób taki, który sprawia, że czujemy prawdziwe jej zrozumienie, to tym słowem będzie energia.”
“Energy”
Robert Bruce Lindsay, 1975.
W procesie akrecji pyłu i gazów obecnych w protoplanetarnej chmurze pyłowej, która otaczała młode Słońce powstała Ziemia. Stało się to jakieś 4.5 miliarda lat temu. Najstarsze formy życia są datowane nawet na 4.2 mld lat, co oznaczaloby, że życie potrzebowało jedynie 300 milionów lat by powstać na świeżo “zlepionej” Ziemi.
Jak do tego doszło? Jedna z głównych hipotez mówi o teorii “pierwotnej zupy”. Zakłada ona, że życie mogło zacząć się w bogatym w związki organiczne "oceanie" na powierzchni Ziemi. W latach 50. XX wieku Stanley Miller i Harold Urey przeprowadzili eksperyment, w którym zasymulowali warunki wczesnej Ziemi i przez mieszankę wody, metanu, amoniaku i wodoru przepuścili elektryczne iskry, imitujące pioruny. Eksperyment ten doprowadził do powstania aminokwasów, i pokazał, że życie mogło powstać z organicznych związków chemicznych formujących się w "pierwotnej zupie", a istnym “palcem Bożym”, który zaczął proces trwający miliardy lat była energia elektryczna. I tak życie na Ziemi, zasilane niekończącą się energią pochodzącą ze słońca, ewoluowało przybierając postać niepojętej ilości form i kształtów.
Elektryczne iskry, czy energia słoneczna wytwarzana w procesie fuzji jądrowej - można zatem powiedzieć, że życie na Ziemi to energia kosmiczna przetransformowana w procesie biologicznym. My jesteśmy tą energią i od zarania dziejów zastanawiamy się jak ją ujarzmić w sposób najbardziej efektywny.
Tak naprawdę całą historię ludzkości można sprowadzić do próby okiełznania źródeł energii, i w efekcie osiągnięcia przewagi nad konkrecyjnymi plemionami, ośrodkami siły, czy państwami. Nie inaczej jest dzisiaj. Stabilny, niezależny i konkurencyjny system energetyczny stanowił i stanowi podstawę każdego dobrze prosperującego państwa.
Maszyna parowa i jej masowe wykorzystanie walnie przyczyniło się do epoki industrializacji, która była fundamentem światowej dominacji Imperium Brytyjskiego w XIX wieku. Stanowiła ona również bazę dla pierwszych elektrowni zasilanych węglem, takich jak powstała w 1882 roku w Londynie Holborn Viaduct power station.
To właśnie węgiel stanowił pierwszy, główny surowiec energetyczny dla przejmującej przywództwo nad światem Europy. Nie inaczej było w Polsce.
Kamień Węgielny Państwa Polskiego
Pierwsze udokumentowane wzmianki dotyczące - prawdopodobnie - wydobycia węgla w Polsce pochodzą z 1366 r. Informują one, że książę Bolko II Świdnicki nadał rodzinie Sachenkirchenów prawo do zbudowania dziedzicznej sztolni w Starym Zdroju koło Wałbrzycha. Nie wiadomo jednak, jaki dokładnie surowiec miał być za jej pomocą eksploatowany, stąd jedynie przypuszczenie (o sporej dozie prawdopodobieństwa), że chodziło o węgiel kamienny. Pierwsza pewna wiadomość o wydobyciu węgla na Dolnym Śląsku pochodzi z 1434 r. Została ona zapisana w księdze miejskiej Nowej Rudy, a zawarte w niej informacje dotyczą przekazania kopalni węgla nowemu właścicielowi. Natomiast pierwsze informacje o stosowaniu węgla kamiennego na Górnym Śląsku pochodzą z 1542 r. Wtedy to Jan Gierałtowski, właściciel Biskupic i Rudy, miał używać węgla kamiennego w uruchomionej kuźnicy.
Zatem węgiel pojawił się na ekonomicznej mapie Polski jeszcze za państwa Piastów i przez kolejne stulecia stanowił niezwykle istotny surowiec energetyczny, głównie jako paliwo w rzemiośle i w celach grzewczych. Jednak to rewolucja przemysłowa, która na Wyspach Brytyjskich rozpoczęła się już pod koniec XVIII wieku, później o jakieś sto lat, przyniosła złoty wiek dla węgla w Polsce.
Po pierwszej wojnie światowej, do odrodzonej Polski przyłączono Galicję, a Śląsk Austriacki uległ podziałowi pomiędzy Polskę a Czechosłowację. Na kanwie Konwencji Górnośląskiej Polsce przypadła również część Górnego Śląska. I tak, mimo że poza granicami II RP znalazł się Dolny Śląsk, to jednak odrodzonej Rzeczpospolitej przypadła spora część eksploatowanego przez górnictwo obszaru, obejmująca wschodnią część Górnego Śląska, Zagłębie Dąbrowskie i Krakowskie, co stanowiło fundament dla odradzającego się państwa. Już w 1922 r. znajdujące się tam kopalnie wydobyły 34,6 mln t węgla, przy zatrudnieniu 165 tys. robotników. W latach 1925–1929 wzrosło do 46,2 mln t. Później świat, w tym Polskę ogarnął kryzys gospodarczy, jednak wzrost wydobycia w latach przed kryzysem przyczynił się do snucia ambitnych planów eksportowych - w tym celu w latach 1925–1933 wybudowano magistralę kolejową, która bezpośrednio połączyła Górny Śląsk z Gdynią. Licząca 485 km trasa umożliwiała transport dużych ilości węgla. Rozbudowano również port w Gdyni, przez który wysyłano ponad 4,4 mln t węgla rocznie. W latach 30. Polsce udawało się eksportować ok. 30% rocznego wydobycia (10-14 mln ton).
Kopalnie węgla stanowiły jeden z najbardziej strategicznych zasobów państwa, zatem nic dziwnego, że po wybuchu Drugiej Wojny Światowej i podbiciu Polski, Trzecia Rzesza zaprzęgła je na potrzeby swojego przemysłu wojennego. Niemcy szybko przejęli kontrolę nad kopalniami i włączyli w tryby niemieckiej gospodarki wojennej. Polskie kopalnie stały się częścią nazistowskiego Reichswerke Hermann Göring, które w 1941 roku było największym przemysłowym konglomeratem Europy. Niemcy drastycznie zwiększyli wydobycie, oczywiście kosztem wyzysku pracowników oraz tragicznych warunków pracy.
Również po 1945 roku węgiel kamienny pozostał najważniejszym surowcem energetycznym PRL, służącym zarówno elektroenergetyce, przemysłowi, jak i gospodarstwom domowym. Przez cały okres istnienia Polski ludowej węgiel był też jej najważniejszym towarem eksportowym, dostarczając - w pierwszych latach po II Wojnie Światowej - ok. 80% wpływów dewizowych. W latach 60. i 70., a zwłaszcza za czasów rządów Edwarda Gierka, węgiel stał się podstawą surowcową dla planów elektryfikacji Polski. W 1979 roku padł też rekord polskiego wydobycia węgla – sięgnęło ono 200 mln ton.
Czasy PRL to także okres tworzenia specyficznej figury historyczno-kulturowej górnika. Propaganda realnego socjalizmu starała się ukazywać pracowników kopalń jako grupę kluczową dla rozwoju gospodarczego kraju. Szły za tym określone przywileje: górnikom przysługiwały nie tylko specjalne przywileje płacowe (np. dodatek 300% za pracę w soboty i niedziele), ale także możliwość robienia zakupów w specjalnych sklepach (tzw. Gewexach), gdzie dostępne były trudno osiągalne w normalnym handlu towary - np. pralki automatyczne, kuchenki, czy telewizory.
Z drugiej strony, polscy górnicy stanowili też trzon ruchu solidarnościowego. W ramach sprzeciwu wobec wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego w 1981 roku załogi wielu kopalń rozpoczęły protesty. Komunistyczny reżim zdecydował się użyć przeciwko górnikom siły - do starć doszło w kopalni węgla „Manifest Lipcowy”, gdzie pluton specjalny Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej (ZOMO) ranił 4 górników. Prawdziwa tragedia rozegrała się w kopalni „Wujek”, którą spacyfikowały oddziały ZOMO i wojska. W czasie pacyfikacji zginęło 9 górników. W ramach represji po protestach aresztowano i internowano wielu pracowników kopalń. W samej tylko kopalni „Piast” zwolniono ok. 2 tys. osób. To właśnie po wydarzeniach grudniowych władze PRL poszerzyły katalog górniczych przywilejów zapisanych w tzw. Karcie Górnika.
Jednak końcówka lat 80 poprzedniego stulecia poprzedniego zwiastowała zmianę trendów energetycznych na świecie, i dość szybko był on zauważalny także w Polsce.
Koniec węglowego eldorado
Po roku 1989 polskie górnictwo węgla kamiennego zaczęło się kurczyć. Spadało zarówno wydobycie, jak i zatrudnienie. Nie powiodły się próby modernizacji i restrukturyzacji podjęte przez rząd Jerzego Buzka i Janusza Steinhoffa. Prawdziwa katastrofa sektora zaczęła się po roku 2011, kiedy na światowych rynkach nastąpiło załamanie ceny węgla. Polski surowiec okazał się znacznie droższy od zagranicznych odpowiedników. Wysokie koszty wydobycia węgla w Polsce, rzutujące na jego rentowność, wynikają m.in. z warunków geologicznych polskich kopalń, które są głębokie (nawet do 1300 m), zametanowione i znajdują się często w terenach zurbanizowanych. Koszty podnoszą też złożone systemy zatrudniania i pracy, które obfitują w różnorakie benefity. Realny czas pracy górnika w państwowej kopalni skraca się od lat, a w czas trwania szychty wliczano pochłaniające nawet kilka godzin dojście do przodka. Ponadto, kopalnie nie pracują nieustannie, wyłączając maszynerię np. na weekendy. Jej rozruch pochłania wtedy dodatkowe środki. Do tego dochodzi jeszcze kwestia jakości surowca.
To prowadzi do sytuacji, w której polski węgiel energetyczny przegrywa z konkurencją - węglem australijskim, kolumbijskim czy rosyjskim, gdyż węgiel wydobywany na Śląsku ma wysoką zawartość popiołów (nawet do 40%), siarki (do 1,22%) i metali ciężkich. Rodzi to poważne problemy przy jego wykorzystaniu, polegające m.in. na zagrożeniu dla instalacji elektrowni czy konieczności wdrożenia dodatkowych systemów ochrony środowiska. Wszystko to przekłada się na koszty. Polski węgiel ustępuje też konkurencji pod względem kaloryczności, czyli wartości opałowej - ta potrafi wynieść nawet zaledwie 14 MJ/kg, podczas gdy wartość opałowa węgla importowanego to średnio ok. 24 MJ/kg. Warto zaznaczyć, że większa kaloryczność to niższe emisje, a więc i niższe koszty. Wyemitowanie dwutlenku węgla do atmosfery generuje bowiem konkretne wydatki w ramach unijnego systemu ETS. Na sektorze ciąży również kwestia niewykorzystanych szans inwestycyjnych. W czasach globalnej węglowej koniunktury (lata 2002-2011) polskie górnictwo przejadało wypracowane środki, nie inwestując w efektywność czy innowacje, co zostało szeroko w opisane raporcie NIK za lata 2007-2015.
Na problemy polskiego sektora węglowego zaczęły nakładać się również światowe nastroje dekarbonizacyjne. Początki szerszej świadomości ekologicznej pojawiły się już w latach 70 i 80 tych, natomiast pierwszy wiążący dokument podpisano w 1997 roku. Protokół z Kioto zobowiązywał sygnatariuszy tj. kraje rozwinięte do redukcji emisji gazów cieplarnianych. Unia Europejska w 2005 roku wprowadziła wspominany Europejski System Handlu Emisjami dwutlenku węgla tzw. ETS. Natomiast w 2015 roku zawarto Porozumienie paryskie, które zobowiązało kraje do ograniczenia globalnego ocieplenia do poniżej 2°C w porównaniu z poziomami przedindustrialnymi oraz do dążenia do ograniczenia wzrostu temperatury do 1,5°C.
W taki sposób problemy polskiego sektora węglowego oraz trendy globalne na trwałe wpłynęły na strukturę polskiego miksu energetycznego. W 2003 r. niemal 98 proc. wytworzonej w kraju energii elektrycznej pochodziło z węgla kamiennego i brunatnego, a jej roczne krajowe zużycie wynosiło 141 TWh. Moc źródeł odnawialnych wynosiła 0,6 GW, Polska była eksporterem prądu. 20 lat później, w 2023 r. udział węgla spadł do 61 proc., moc OZE sięgała 29 GW, a ich udział w produkcji 27 proc. Krajowe zużycie było na poziomie 167 TWh, a od dekady import prądu dominuje nad eksportem.
Mimo spadku węgla w polskim miksie o ⅓, dalej pozostaje on surowcem niezbywalnym dla krajowego systemu energetycznego. W tym kontekście Polska jest najbardziej “zawęglowionym” krajem Unii Europejskiej i jednym z najbardziej uzależnionych od tego surowca krajów na świecie. Wynik 61% udziału węgla w miksie plasuje Polskę na niechlubnym pierwszym miejscu w Unii, oraz w dziesiątce 10 najbardziej uzależnionych od węgla państw świata, a także 10 największych konsumentów tego surowca.
Co więcej obecnie Polska jest jednym z dwóch państw Unii Europejskiej, które wciąż wydobywają węgiel kamienny. Drugim są Czechy – jednakże kraj ten zamierza zlikwidować swój przemysł górniczy do 2033 roku. Polska chce oficjalnie wydobywać węgiel do roku 2049. Oficjalnie – bo w praktyce dzień ten może nadejść znacznie szybciej, o czym świadczy chociażby kryzys węglowy z roku 2022, uwidaczniający systemową niewydolność kopalń w Polsce. Unijna produkcja węgla kamiennego w 2022 roku wyniosła 55 mln ton. W UE wydobywa się na szerszą skalę węgiel brunatny - surowiec ten jest wciąż wydobywany w Niemczech, Polsce, Czechach, Bułgarii, Rumunii, Grecji, na Węgrzech, Słowenii i Słowacji. W 2022 roku w Unii Europejskiej wydobyto 294 mln ton węgla brunatnego. Jednakże są to wartości śladowe w stosunku do niedawnych szczytów wydobywczych. Jeszcze w 2012 roku unijna produkcja węgla kamiennego wynosiła 128 mln ton, a brunatnego - 433 mln ton.
Zawęglowienie miksu energetycznego Polski sprawia, że jest on najbardziej intensywny emisyjnie spośród wszystkich krajów Unii Europejskiej. Wygenerowanie 1 kilowatogodziny w energetyce nad Wisłą wiąże się z emisją ok. 700 gramów CO2. Średnia unijna jest około trzy razy niższa; są kraje (np. Francja, Szwecja), które mają kilkudziesięciokrotnie niższą intensywność emisji z energetyki od Polski.
Ze względu na taką sytuację, to właśnie Polska jest najbardziej obciążona unijnym systemem handlu emisjami (EU ETS). W ubiegłym roku dochody budżetu ze sprzedaży polskich uprawnień wyniosły 24,4 mld zł, przy czym nie jest to pełny wymiar środków, jakie wypłynęły z polskich spółek ze względu na konieczność wykupu uprawnień do emisji w ramach ETS – do tego trzeba bowiem doliczyć uprawnienia kupowane przez polskie podmioty na zagranicznych aukcjach. System ETS działa bowiem tak, że każde państwo otrzymuje własną pulę uprawnień, przydzielaną na podstawie emisyjności z roku bazowego (tj. 2005) i systematycznie ograniczaną o tzw. współczynnik redukcji. Polska ma prawo organizacji własnych aukcji sprzedaży uprawnień (pozostałe kraje – poza Niemcami – handlują nimi na wspólnej platformie wirtualnej); jednakże ich liczba jest niewystarczająca względem potrzeb emisyjnych polskich spółek. Dlatego też część środków wydawanych przez podmioty z Polski objęte ETS trafia za granicę.
Warto przy tym zaznaczyć, że wspomniany wyżej układ proporcji w polskim miksie energetycznym (w którym za ok. 2/3 produkcji energii odpowiadają źródła wysoce emisyjne) jest odwrotnością względem średniej unijnej – w skali całej UE za ok. 2/3 wytwarzania energii elektrycznej odpowiadają źródła bezemisyjne (energia jądrowa i OZE), a za pozostałą 1/3 – gaz oraz węgiel. Ten drugi surowiec (kamienny i brunatny) odpowiadał za jedynie 12,5% produkcji energii elektrycznej w UE w 2023 roku.
Brak atomu, a sprawa polska
Reasumując miks energetyczny Polski AD 2023 wygląda następująco: Węgiel kamienny: 22 GW; węgiel brunatny: 8 GW; fotowoltaika: 14 GW; wiatraki: 9 GW; gaz: 5 GW; pozostałe: ok. 6 GW. W oczy od razu rzuca się jedno: brak energii jądrowej.
Polska jako jeden z nielicznych krajów dawnego bloku wschodniego nie posiada działającej elektrowni jądrowej. Próby budowy takiej jednostki podejmowano nad Wisłą już w latach 70. Wtedy też rozpoczęto prace nad budową elektrowni jądrowej w Żarnowcu. Projekt ten rozwijał się aż do lat osiemdziesiątych – co ciekawe, nie zatrzymała go katastrofa w Czarnobylu z roku 1986, lecz najpierw fatalna sytuacja ekonomiczna PRL, a potem decyzja rządu Tadeusza Mazowieckiego nakazująca skasowanie przedsięwzięcia. Kolejne próby w tym zakresie podjęto w 2008 (projekt jądrowy koalicji PO-PSL) oraz 2015 roku (projekt jądrowy Zjednoczonej Prawicy trwający obecnie).
Dla porównania, biorąc pod lupę pozostałe kraje Grupy Wyszehradzkiej, które doprowadziły swoje projekty atomowe jeszcze w czasach komunizmu do szczęśliwego końca, dzisiaj dalej opierają swój miks energetyczny na atomie. Słowacja posiada dwie elektrownie atomowe: Bohunice i Mohovce, które razem pokrywają 52% zapotrzebowania Słowacji na energię elektryczną. Po uruchomieniu nowego, czwartego bloku w Mochovcach udział ten jeszcze wzrośnie - do 65%.
Czesi również posiadają dwie elektrownie: Temelin i Dukovany, które razem zapewniają krajowi 40% zapotrzebowania na prąd. Węgry mają z kolei jedną elektrownię - w Paks, ale i ona w pojedynkę obsługuję ponad połowę zapotrzebowania energetycznego Węgrów. We wszystkich tych krajach energetyka atomowa cieszy się dużym poparciem społecznym, a rządy tych krajów planują rozbudowę lub modernizację istniejących obiektów.
Swoje obiekty jądrowe z państw przestrzeni postsowieckiej posiada także Rumunia, Bułgaria, Słowenia, Białoruś, Ukraina, czy do niedawna - Litwa, która zobowiązała się do wygaszenia swojej elektrowni w momencie przystąpienia do Unii Europejskiej.
Polscy decydenci po latach zaniedbań planują zatem postawić na atom. Polskie rządowe plany w zakresie atomu są ambitne i zakładają postawienie 6-9 GW w ramach trzech elektrowni do 2040 roku . Roczna produkcja energii z obiektów dysponujących 6 Gtwh skrót W mocy, na poziomie 90% wykorzystania mogłaby sięgnąć 47 TWh rocznie, a to dawałoby na rok 2023 blisko 30% udziału w polskim miksie 2023. Jednak o ile plany są ambitne, to jednak już teraz wiadomo, że zamiary te są opóźnione o ok. 2 lata, a państwo skupia się w zasadzie tylko na jednym projekcie budowy elektrowni jądrowej. Chodzi o jednostkę, która ma powstać w lokalizacji Lubiatowo-Kopalino w gminie Choczewo w województwie pomorskim. Odpowiedzialne za jej budowę jest konsorcjum Westinghouse-Bechtel, które powstało przy udziale polskiej spółki-inwestora, czyli Polskich Elektrowni Jądrowych. Elektrownia ta ma pracować w oparciu o amerykańską technologię reaktorów AP-1000. Jednostka docelowo będzie dysponować mocą ok. 4 GW. Poza tym Polska chce postawić jeszcze jedną lub dwie elektrownie w ramach programu rządowego oraz jednostkę „komercyjną”, nad którą pracują spółki PGE, ZE PAK oraz koreańska firma KHNP. Na kawałek tortu liczą także Francuzi z EDF.
Poza „dużym” atomem w Polsce stanąć mają także SMR-y (małe modułowe reaktory jądrowe). Nad jednostkami takimi pracują m. in. Orlen, Synthos, KGHM, czy grupa Industria - choć ta w planach ma postawienie na Kielecczyźnie reaktorów Rolls Royca o mocy prawie 1 GW, a więc niekoniecznie wpisujących się w słowo “small reactors”.
Ogółem, SMR-y są dość innowacyjną technologią, która ma swoich zwolenników i przeciwników. Ci drudzy mówią, że skoro proces certyfikacji oraz budowy pojedynczej elektrowni atomowej jest tak drogi, że schodzenie w dół z mocą wytwórczą nie ma sensu - lepiej ponieść “koszty bezpieczeństwa” raz i zbudować od razu duży obiekt. Zwolennicy widzą to inaczej. SMRy z racji na swoją tytularną modułowość mają oferować rozwiązanie, którego budowa i certyfikacja - właśnie z uwagi na powtarzalność komponentów oraz procesu - będzie szybsza, prostsza, a zatem i tańsza. Rozproszenie takich obiektów po kraju stanowiłoby również niechybnie dodatkowy atut dla sieci energetycznej, która nie stałaby przed ciężkim zadaniem przesyłania energii z kilku wielkich źródeł np. na północy, ale cała sieć byłaby znacznie lepiej zbilansowana. Atutem, bądź brzemieniem, byłoby w takim scenariuszu rola państwa tzw. “early adapter” - pioniera we wdrażaniu nowej technologii. Kraj jest wtedy podatny na problemy technologii “wieku dziecięcego”. Z drugiej strony na wczesnym etapie nabywa przewagi technologiczne i w zakresie know-how, w których w razie powodzenia może się wyspecjalizować i potencjalnie - eksportować.
Jak powinien wyglądać polski miks energetyczny?
Nie da się zatem uciec od konkluzji, że transformacja energetyczna Polski jest mocno opóźniona w czasie. Za jej start można uznać rok 2019, kiedy to ruszył program Mój Prąd (dający początek lawinie inwestycji w fotowoltaikę) oraz kiedy rozpoczęto rozmowy na temat neutralności klimatycznej Unii Europejskiej.
Natomiast przy braku atomu, głównym kierunkiem rozwoju systemu energetycznego Polski stała się i jest w tym momencie, energetyka odnawialna. Najbliższe lata powinny przynieść szybki rozwój mocy wiatrowych (na lądzie i morzu) oraz kontynuację rozwoju fotowoltaiki.
Patrząc przez pryzmat mocy zainstalowanych można zauważyć, że transformacja energetyczna Polski jak dotychczas opiera się głównie na szybkim przyroście mocy w fotowoltaice, która jest względnie tania, lecz posiada bardzo niski współczynnik wykorzystania mocy zainstalowanej .
O czym mowa? To, że jednakowa moc nie przekłada się jednakową produkcję eneregii elektrycznej. Efektywność fotowoltaiki w Polsce oscyluje około 11%, wiatr na lądzie to ok. 30%, na morzu 45%. Elektrownia Atomowa? 90%. Zatem przykładowo w Polsce, z 4GW zainstalowanej mocy, w ciągu roku, ze słońca otrzymamy około 3.8 TWh, z wiatraków na lądzie 10,5TWh, na morzu 16TWh, natomiast elektrownia atomowa dostarczy 31,5 TWh.
Oznacza to, że nawet potężny park jednostek fotowoltaicznych nie przyniesie dużej produkcji energii. Co gorsza, będzie ona niezmiennie dostępna w zakresie jedynie ok. 900 godzin rocznie, z różnym natężeniem produkcji. Mówiąc wprost - nie zawsze świeci słońce, szczególnie w Polsce.
Energetyka wiatrowa na lądzie – znacznie wydajniejsza w produkcji energii od fotowoltaiki, a przy tym również komercyjnie atrakcyjna i dostępna – cały czas jest przyblokowana mocą tzw. ustawy wiatrakowej. Próba zmian przepisów podjęta w listopadzie 2023 roku zakończyła się fiaskiem ze względu na nieprzejrzystość nowych regulacji. Tymczasem, pomimo ograniczeń, to właśnie lądowe wiatraki są największym polskim źródłem energii odnawialnej.
Ogółem do 2030 roku moce zainstalowane w Polskich źródłach odnawialnych mają urosnąć ponad dwukrotnie i sięgnąć ok. 50 GW.
Nie ulega wątpliwości, że ze względu na stan techniczny polskich konwencjonalnych jednostek wytwórczych (średnia wieku elektrowni węglowych to ok. 50 lat) oraz z racji narastających rygorów unijnej polityki klimatycznej opartej na zasadzie „kto emituje – ten płaci”, w interesie Polski leży przeprowadzenie jak najszybszej transformacji energetycznej w kierunku budowy nowego, nisko- i zeroemisyjnego systemy energetycznego. Działania w tym zakresie powinny zostać podjęte już dawno - tak naprawdę tuż po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Niestety, transformacja energetyczna jest w powijakach; co więcej: brak koordynacji działań transformacyjnych stwarza rozmaite problemy ekonomiczne, inżynieryjne i organizacyjne.
Nieco lepiej wyglądają prace na polu turbin wiatrowych offshore. Jednakże ich powstanie wymaga szerokich prac infrastrukturalnych w zakresie portów instalacyjnych, serwisowych oraz tworzenia floty montażowo-naprawczej. Takie nagromadzenie działań stwarza istotne ryzyko opóźnień.
Tymczasem, jak wspomnieliśmy wcześniej, projekt jądrowy opóźniony jest o ok. 2 lata. Jednakże to opóźnienie najprawdopodobniej zwiększy się. Warszawa wciąż zwleka bowiem z podjęciem kluczowych decyzji, takich jak zatwierdzenie modelu finansowego pierwszej elektrowni jądrowej, podpisanie kontraktu wykonawczego i udzielenie gwarancji finansowych czy wytypowanie kolejnych lokalizacji. Co ważne, brak umowy wykonawczej sprawia, że niemożliwe jest np. zamówienie przez partnerów technologicznych tzw. long lead items, czyli elementów konstrukcyjnych, na które czeka się dość długo (np. obudowa reaktora, wytwornica pary itp.). Na świecie istnieje niewiele podmiotów, które zajmują się ich produkcją – dlatego często trzeba ustawić się w kolejce po te elementy. A tymczasem zainteresowanie atomem na świecie wzrasta – wzrasta więc liczba zamówień takich komponentów oraz czas oczekiwania na long lead items.
Brak zdecydowanego działania w kwestii atomu sprowadza na polski system energetyczny poważnie zagrożenie - lukę wytwórczą. Jej wystąpienie spodziewane jest na lata po 2030 roku; wstępne obliczenia wskazują, że będzie ona miała rozmiary od 4 do 11 GW. Są to liczby oparte o szacunki Ministerstwa Klimatu i Środowiska. Mówiąc krótko: w czarnym scenariuszu Polsce może braknąć nawet 11 GW mocy względem potrzeb. Jest to przede wszystkim efekt posiadania floty niemodernizowanych i rozsypujących się elektrowni węglowych, które dobijają właśnie do swojego wieku tzw. śmierci technologicznej. Już teraz w polskim systemie działa ok. 70 bloków węglowych, które należałoby zastąpić innymi źródłami wytwórczymi. Wspomniany wyżej czarny scenariusz to zaplanowane już dawno wygaszanie największej polskiej jednostki wytwórczej – Elektrowni Bełchatów bez pokrycia mocowego. Jednostka ta będzie stopniowo zamykana i w 2036 roku zniknie z krajobrazu energetycznego Polski. Tajemnicą poliszynela jest, że zastąpić ją miała elektrownia jądrowa nad Bałtykiem, która – dzięki korzystnemu współczynnikowi wykorzystania mocy zainstalowanej – z powodzeniem byłaby w stanie zasklepić lukę po bełchatowskich gigawatach. Jednakże opóźnienie atomu mogłoby te plany wykoleić.
Co by to oznaczało dla Polski? W lepszym wypadku - zwiększony import energii elektrycznej. W gorszym konieczne byłoby trwałe wkomponowanie w gospodarkę tzw. stopni zasilania, czyli po prostu ograniczeń w dostępie do energii. Można zadać wobec tego pytanie: jaki inwestor ulokuje fabrykę w państwie, które nie jest w stanie doposażyć swej gospodarki w dostatecznie dużo czystej energii? A tym właśnie ryzykuje Polska. Nie od dziś wiadomo, że najwięksi inwestorzy w branży nowych technologii kładą na ten aspekt coraz większy nacisk. Przykładowo Alphabet, właściciel Google, inwestuje znaczne środki w energię odnawialną, podpisując umowy na zakup energii z farm wiatrowych i słonecznych, co pozwala na zasilanie ich centrów danych czystą energią.
Ktoś może powiedzieć, że rozwiązaniem jest przedłużenie pracy elektrowni węglowych. To jednak wiązałoby się z utratą funduszy regionalnych, których pozyskanie było związane z zaplanowaniem dekarbonizacji oraz z ciężarami finansowymi dla spółek energetycznych w związku z coraz kosztowniejszą emisją dwutlenku węgla, która już teraz pochłania dziesiątki miliardów złotych rocznie.
Z kolei apetyty Unii Europejskiej na tempo transformacji energetycznej zdają się tylko powiększać. 6 lutego 2024 roku Komisja Europejska przedstawiła swój projekt celów redukcji emisji na rok 2040. KE dąży do tego, aby redukcja ta wyniosła 90% w porównaniu do poziomu z 1990 roku dla całości Unii Europejskiej. „Cel klimatyczny na rok 2040 potwierdza determinację UE w walce ze zmianą klimatu i określa naszą ścieżkę po 2030 roku, aby zapewnić osiągnięcie przez UE neutralności klimatycznej do 2050 roku. Cel neutralności klimatycznej jest kluczowym elementem Europejskiego Zielonego Ładu i stanowi wiążący cel określony w Europejskim prawie klimatycznym” – informowała KE w komunikacie prasowym.
Tymczasem Polska męczy się z już wcześniej przyjętymi regulacjami klimatycznymi UE – chodzi np. o restrykcje związane z pakietem Fit for 55, czyli m.in. o system ETS 2, który zacznie obowiązywać już w 2027 roku i obejmie np. sektor budynków koniecznością wykupu uprawnień do emisji. Z kolei w działającym już systemie ETS zajdą zmiany ograniczające liczbę uprawnień i podnoszące ich cenę (np. wzrost wskaźnika redukcji). W roku 2028 najprawdopodobniej zakończy się także wsparcie z tzw. rynku mocy dla elektrowni węglowych, co jeszcze bardziej nadszarpnie kondycję ekonomiczną polskiej energetyki.
Polska mogła się znacznie lepiej przygotować do wyzwań, jakie przyniosły ostatnie lata. Taki, a nie inny kurs unijnej polityki klimatycznej był znany już od dawna – system ETS został przyjęty na poziomie UE już w 2003 roku; w roku 2007 przyjęto z kolei pakiet 20x20x20 zawierający cele klimatyczne na rok 2020. W roku 2011 Komisja Europejska zasygnalizowała osiągnięcie w roku 2050 poziomów emisyjnych zbliżonych do neutralności klimatycznej. W roku 2015 Unia Europejska przystąpiła do Porozumienia paryskiego. Do wszystkich tych zmian Polska mogła – i powinna – się przystosować.
Można polemizować z konkretnymi dyrektywami Unii Europejskiej w dziedzinie energetyki takimi jak Fit for 55 czy Zielony Ład, lecz prawda jest taka, że Warszawa powinna modernizować swoją bazę energetyczną bez oglądania się na Brukselę. Z Unią, czy bez, polski węgiel nie zmieni swojej kaloryczności, i w rywalizacji, z chociażby atomem, pozostanie paliwem prymitywnym. W polskim interesie narodowym jest odejście od węgla na rzecz zdywersyfikowanej struktury OZE, postawionej na fundamencie atomowym, wspartej kierunkowo paliwami kopanymi, tam gdzie istnieją ku temu potrzeby.
Przebudowa systemu energetycznego Polski powinna zatem iść w kierunku stworzenia zasobu mocy w energetyce jądrowej (małej i dużej) oraz źródłach odnawialnych (głównie wiatr i słońce wspomaganych biometanem), przy uwzględnieniu efektywności energetycznej oraz technologii elastyczności sieci - tu można wymienić magazyny szczytowo-pompowe; magazyny bateryjne; czy systemy Demand Side Response. Zmienność produkcji energii ze źródeł odnawialnych - głównie słońca i wiatru stabilizowana byłaby przez wiecznie stały w produkcji atom. Natomiast sieć energetyczna w wybranych miejscach wspomagana byłaby magazynami energii, które ładowane byłyby w okresach wysokiej intensywności produkcyjnej źródeł odnawialnych. Należy również wspomnieć, że dużych inwestycji wymaga sama sieć przesyłowa, która dzisiaj w wielu momentach, mówiąc kolokwialnie - nie daje rady. Plan rozwoju sieci przesyłowej na lata 2023-2032 przewiduje wydatki przekraczające 32 miliardy PLN.
Dlatego też Polska powinna zacząć postrzegać transformację energetyczną bardziej jako szansę, niż tylko jako problem, który narzuca obcy ośrodek siły. Takie podejście od dawna prezentują np. niepokorne Węgry, które – choć deklaratywnie sprzeciwiają się niektórym pomysłom UE w zakresie polityki klimatycznej – potrafią sięgnąć po frukta płynące z nowych przemysłów związanych z transformacją. Budapeszt skutecznie potrafił ściągnąć do siebie chińskich inwestorów działających w takich branżach, jak elektromobilność. Pod koniec grudnia 2023 roku chiński koncern BYD ogłosił, że wybuduje na Węgrzech fabrykę samochodów elektrycznych. Zakład stanie w Szeged – na razie brak informacji o tym, ile osób ma zatrudniać i ile pojazdów produkować. Natomiast w maju tego samego roku chińska firma Eve Energy ogłosiła, że otworzy w węgierskim Debreczynie fabrykę baterii do elektroaut. Nie jest to jedyna inwestycja Chin w tym mieście. W sierpniu roku 2022 pochodząca z ChRL firma CATL ogłosiła, że zbuduje w Debreczynie fabrykę baterii o wartości 7,3 mld euro - jest to największa inwestycja zagraniczna w węgierskiej historii. Warszawa tymczasem w ciszy wygasza projekt polskiego samochodu elektrycznego - Izera, który wiązałby się z partnerstwem z chińskim Geely i wpisywałby się w trendy elektromobliności, dając Polsce szanse na wejście na wyższy stopień technologicznego zaawansowania. Mówiliśmy o tym więcej, w naszym materiale poświęconym Izerze.
Część czwarta – Wielka Polska Atomowa
Zatem skuteczne i szybkie prowadzenie Polski do bezpieczeństwa energetycznego powinno być jednym z absolutnie krytycznych zadań dla każdego rządu, który w danym momencie kieruje krajem. Powinien być to kolejny ponadpartyjny cel każdego decydenta, z którego my jako społeczeństwo powinniśmy skrupulatnie rozliczać polityków - bo jeśli coś pójdzie nie tak, cenę za to zapłacimy my i nasze dzieci. W lepszym wypadku płacąc wyższe rachunki, w gorszym - siedząc przy świeczce. Niezależny, “czysty” i tani prąd jest fundamentem każdego dojrzałego i majętnego społeczeństwa - ten truzim szybko się nie zmieni.
Na dzisiaj - działania są opóźnione, ale nic nie jest stracone. Dociskając pedał gazu, Polska drugiej połowy XXI wieku, może być krajem o zupełnie innym miksie energetycznym. Tak jak motywacją do działania dla Polski lat dwudziestych XXI wieku jest “zawęglowiony” system energetyczny, niestabilna sytuacja geopolityczna i tym samym energetyczna na świecie oraz światowe trendy i zmiany klimatyczne, tak dla Francji lat 70tych bodźcem do działania był kryzys naftowy roku 1973.
To właśnie wtedy powstał słynny “Plan Messmera”, którego celem było uniezależnienie francuskiej energetyki od ropy i gazu za pomocą energetyki jądrowej. Do 2000 roku, w 25 lat, we Francji zbudowano 60 bloków jądrowych, a udział atomu w krajowym miksie wzrósł do 74% i na podobnym poziomie utrzymuje się on do dzisiaj. W efekcie Francuzi dysponują dzisiaj potężnym parkiem jądrowym, który jednocześnie jest jednym z najmniej emisyjnych systemów świata i najbardziej efektywnych. Podobną drogą do Francji wówczas poszły także Szwecja (34% energii z atomu) i Finlandia (35%).
Jednak katastrofa roku 1986 w Czarnobylu, a potem w Fukushimie w 2011 roku w wyniku trzęsienia ziemii i tsunami, nadwyrężyły wizrunek energetyki atomowej na świecie i spotęgowały obawy o bezpieczeństwo. W pewnym momencie znajdowała się ona w całkowitym odwrocie, a kluczowym przedstawicielem tego trendu był i dalej jest nasz zachodni sąsiad - Niemcy. Berlin podjął “odważną” decyzję o wygaszeniu wszystkich swoich elektrowni atomowych.
Niemniej po okresie antyatomowej propagandy, w zderzeniu z rzeczywistością i podejściem racjonalnym, rządy wielu państw wracają do pomysłu stawiania kolejnych reaktorów jądrowych. Kilkanaście krajów - w tym Chiny, Indie, Turcja, Wielka Brytania, Francja, Japonia, czy Brazylia jest w trakcie budowy nowych reaktorów. Kolejnych kilkanaście rozważa bądź planuje stawianie nowych siłowni.
To nie przypadek -nawet w samych Niemczech koszty generacji energii elektrycznej z atomu są najniższe ze wszystkich źródeł. Dla istniejącej elektrowni atomowej te koszty szacowane są na 3 eurocenty za kWh, i nawet dla nowej, wraz z kosztami inwestycji, wynoszą 5,3 eurocenta. Ten wynik biją jedynie hydroelektrownie (dla której nie mamy w Polsce dobrych warunków) z niecałymi 4 eurocentami. Dalej lista rośnie niemal wykładniczo. Wiatraki na lądzie to 6,1 eurocenta; park fotowoltaiczny 7; wiatraki offshore 8,4; panele słoneczne na dachu 11,7; elektrownia gazowa 13,9; spalanie biomasy 17,2, natomiast energia z węgla brutantnego to bagatela 17,6 eurocena za kWh - ponad 3 razy tyle ile z atomu, włączajac w to koszty inwestycyjne!
I to właśnie koszty inwestycyjne, obok kwestii bezpieczeństwa (vide Czarnobyl) są najczęściej wymienane w argumentacji przeciwników atomu. Budowa tylko pierwszej polskiej elektrowni atomowej ma kosztować zawrotne 100 miliardów złotych! A ma być też druga i trzecia, a może i kolejne. Na nieopłacalność energetyki atomowej zwraca uwagę choćby prof. Milczarski, jeden z głównych przeciwników atomu w Polsce. Krytyka dotyka również samego procesu wyboru firmy Westinghouse, który nie bazował na przetargu i którego wybór miał być polityczny - tak uważa Piotr Maciążek. Przetarg normalnie ustawili za to Czesi, w wyniku którego uznali Westinghouse za niewiarygodnego partnera.
Wracając jednak do samych kwot, i zostawiając na boku sam proces wyboru głównego wykonawcy, bo to temat inny od samego “postawienia na atom”. I tak - o ile kwota 100 miliardów złotych może przyprawić o zawrót głowy, warto zestawić tę liczbę w szerszym kontekście. Nawet w najprostszym porównaniu można zauważyć że 100 miliardów to “jedynie” 2.7% polskiego produktu krajowego burtto w 2024 roku, które według Międzynarodowego Funduszu Walutowego wynosi 844 miliardy dolary tj. ok. 3,5 biliona złotych, biorąc pod uwagę fluktuujący kurs złotówki do dolara.
Atom to jednak nie sprinter, a maratończyk. Współczesne elektrownie atomowe są projektowane by działać przez 80 czy nawet 100 lat! Koszt inwestycji nie powinien być bynajmniej rozpatrywany w perspektywie jednego roku, lecz wielu dekad.
Elektrownia o mocy 2 GW - czyli taka jaką na półmetku inwestycji ma być Lubiatowo-Kopalino, przy wykorzystaniu 90% mocy, wygeneruje w ciągu roku 15.6 TWh elektryczności. Pokryłoby to blisko 9.5% zapotrzebowania Polski na prąd, które w 2023 roku wyniosło 167 TWh. Jednocześnie ten prąd na giełdzie energii kosztowałby blisko 8 miliardów złotych (licząc po cenie 500zł za MWh, choć przypomnijmy cena potrafiła już przebić barierę 1000zł za MWh).
Przyjmując koszty operacyjne na ok. 2.5 miliarda złotych rocznie, prosta kalkulacja przychodu i kosztów oznaczałaby, że elektrownia zwróciłaby się po 19 latach.
Jednak prawda jest taka, że 19 lat to dla elektrowni atomowej, podobnie jak dla człowieka, to dopiero okres wchodzenia w dorosłe życie. Gdy przyjmiemy okres 50 lat, i nałożymy na koszty zmienne i cenę energii 3% inflację, a nawet dodamy 50 dodatkowych miliardów złotych na remonty i naprawy, okazuje się, że po 50 latach całkowite koszty inwestycji i obsługi wyniosą około 331 miliardów PLN. Natomiast całkowite przychody sięgną 890 miliardów złotych. Całkowite koszty inwestycji i obsługi w ciągu 50 lat stanowią zatem około 37%, generując 560 miliardów PLN zysku. W teorii taka elektrownia może pracować kolejne 50 lat, dalej pracując na rzecz Polaków, jeszcze bardziej poprawiając te współczynniki. Nawet zakładając że początkowy budowy koszt może wzrosnąć o nawet kilkanaście miliardów, długoterminowe zyski są na tyle znaczące, że nie powinny wpłynąć na decyzję o budowie i kontynuację atomowego kursu.
Spojrzeć na taki projekt możemy również z nieco innej perspektywy. Dzisiaj prąd potrzebny jest niemal do każdego procesu dodawania wartości. Linia produkcyjna wymaga prądu, tekst ten pisany jest na komputerze zasilanym prądem, nawet obraz malarz często musi malować przy włączonej żarówce. Patrząc na procesy jak elektryfikacja aut, czy upowszechnianie AI, ta zależność od prądu będzie tylko rosła. Zatem zakłdając, że energię elektryczna jest niezbywalnym źródłem rozwoju i elementem kreacji niezależnie od dziedziny, można założyć że ów przykładowe 16 TWh w procesie różnorodnych procesów, wzbogacone na podstawie ludzkiej wiedzy, innych technologii i surowców stanowi fundament dla generacji 10% polskiego PKB tj. 360 miliardów generowanych na tej bazie przez państwo Polskie. W perspektywie 50 lat przyjmując 3% wzrost PKB, skumulowana wartość 10% PKB daje finalnie kosmiczne 40 bilionów złotych, dla których swoistym “punktem wyjścia” jest tylko ja jedna elektrownia atomowa - postawiona, już w takim świetle, za “śmieszne,” 100 miliardów złotych kosztu początkowego. Oczywiście zapotrzebowanie na prąd będzie rosło, ale takie porównania dobitnie pokazują jaki wpływ na krajową rzeczywistość, na całe dekady, może mieć nawet jeden taki obiekt.
I to wszystko patrząc jedynie na twarde dane tj. liczby. A przecież nie można zapominać o równie ważnych aspektach, jednak trudniej policzalnych, jak pozyskiwanie kompentencji przez polskich naukowców i specjalistów, wpływ na gospodarkę lokalną i polski biznes, czy w końcu poprawę jakości polskiego powietrza - aspekt niezwykle palący patrząc na kondycję polskich miast w zimie. Zastąpienie węgla atomem uchroniłoby przed wieloma przedwczesnymi zgonami spowodowanymi zanieczyszczeniem powietrza. Takich w 2021 roku było 50 000 - wynik drugi najgorszy w Europie (po Bułgarii).
“Wylanie pierwszego betonu na budowie elektrowni jądrowej w Polsce w 2028 r. jest realnym terminem. Od tego momentu budowa bloku powinna trwać ok. 7 lat” - powiedział portalowi WNP Mirosław Kowalik, prezes Westinghouse Polska. Niedługo powinniśmy poznać bardziej szczegółowy harmonogram oraz informację kiedy i jaka moc elektrowni jądrowej pojawi się w sieci - mówił w kwietniu Maciej Bando, pełnomocnik rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej. Finansowanie ma być oparte 30 proc. kapitału własnego PEJ i 70 proc. długu zaciągniętego przez PEJ i gwarantowanego przez Skarb Państwa, co jak mówi wspomniany Bando jest “modelem książkowym”. Prezes Westinghouse Polska natomiast deklaruje, że udział polskich firm może być na poziomie 50% wartości projektu. Nie zapominajmy, że o swoje projekty walczą również Francuzi z EDF, oraz Koreańczycy z KHNP, którzy na marginesie toczą spór patentowy z Westinghouse.
Należy zatem obserwować i bacznie monitorować proces energetycznej transformacji Polski, ze szczególnym uwzględnieniem mocy płynącej z rozszczepienia atomu. W kraju nie brakuje pilnych inwestycji infrastrukturalnych takich jak port lotniczy i sieć kolejowa w ramach CPK, czy rozbudowa i rozwój polskich portów nad Bałtykiem, jednak najdroższy, najpilniejszy i bodaj najważniejszy jest program transformacji polskiej energetyki. Wszystko opiera się dzisiaj na elektryczności, natomiast najbardziej skutecznym sposobem jej wytwarzania, szczególnie w kraju bez dogodnych warunków do tworzenia hydroelektrowni lub słońca przez 360 dni w roku, pozostaje energetyka atomowa.
Jeśli mamy budować narodową wspólnotę interesów bez podziału na wewnętrzne plemiona trudno o lepszy “most”, niż atom uranu.
Źródła:
- https://businessinsider.com.pl/gospodarka/czy-zabraknie-nam-pradu-szef-operatora-sieci-rysuje-scenariusze/h7qj4v3
- https://biznesalert.pl/luka-wytworcza-atom-gaz-oze-polska-energetyka/
https://www.money.pl/gospodarka/tak-jakby-wylaczyc-dwie-gigaelektrownie-mowia-co-moze-wkrotce-wydarzyc-sie-w- - polsce-6993923039799840a.html
- https://ember-climate.org/pl/insights/in-brief/zmiana-kursu-polska-energetyka-w-2023-r/
- https://zachod.pl/838240/czy-reaktory-smr-sa-bezpieczne-szefowie-pkn-orlen-i-synthos-zabieraja-glos/
- https://www.linkedin.com/posts/industria-s-a_od-pierwszego-spotkania-%C5%9Bwi%C4%99tokrzyskiego-activity-7195856439326773248-oB_q/?utm_source=share&utm_medium=member_ios
- https://about.google/intl/ALL_us/stories/renewable/
- https://www.hiveenergy.co.uk/2023/01/25/polands-transmission-development-plan/
- https://www.energy-charts.info/charts/price_average_map/chart.htm?l=de&c=PL&week=23
- https://www.tech-for-future.de/kosten-kwh/
- https://serwisy.gazetaprawna.pl/energetyka/artykuly/655203,mocne-argumenty-przeciwko-energii-atomowej-w-polsce.html
- https://strefainwestorow.pl/w-zielonej-strefie/energetyka/westinghouse-polski-atom
- https://www.eea.europa.eu/data-and-maps/daviz/number-of-deaths-per-100#tab-chart_1