- Hubert Walas
Gwiazdy bojowe.
„Kontrola przestrzeni kosmicznej oznacza de facto władzę nad światem, dużo bardziej niż mogłaby ją zapewnić jakakolwiek przewaga zapewniania przez broń, wojsko, a nawet okupację czyjegoś terytorium. Wyścig, w którym się znaleźliśmy i musimy brać w nim udział, nie jest wyścigiem o udoskonalenie balistycznych rakiet dalekiego zasięgu. Jest coś bowiem dużo ważniejszego, niż najpotężniejsza nawet broń. Tym czymś jest najwspanialsza sytuacja, jaką można sobie wyobrazić - czyli sytuacja całkowitej kontroli Ziemi związana z panowaniem w przestrzeni kosmicznej. Tam jest nasza przyszłość i tam się ona kiedyś rozstrzygnie; ten moment nie jest znowu tak odległy w czasie, jak moglibyśmy jeszcze do niedawna przypuszczać. Ktokolwiek uzyska kontrolę nad kluczowymi miejscami w przestrzeni kosmicznej, zdobędzie władzę nad Ziemią i będzie mógł użyć jej dla własnych celów - despotycznych, albo - w służbie wolności”. - Lyndon B. Johnson, rok 1958, gdy był amerykańskim senatorem.
Odcinek powstał na podstawie książki „Wojna w kosmosie. Przewrót w geopolityce” i przy współpracy z autorami książki dr Jackiem Bartosiakiem i Georgem Friedmanem.
Semper Supra
Przestrzeń kosmiczna jest szczególną domeną. Posiada charakterystykę zarówno globalną - umożliwiając komunikację milionom ludzi pomiędzy kontynentami i oceanami, jak i lokalną, pozwalając na taktyczne operacje małych pododdziałów, gdzieś na afrykańskiej pustyni. Swoboda działania i dominacja informacyjna, która dzięki kosmosowi towarzyszyła głównej sile militarnej planety Ziemia - Stanom Zjednoczonym, była nie do przecenienia i stanowiła fundament globalnej projekcji siły Amerykanów. Było to swoiste sanktuarium. Teraz to sanktuarium staje się polem walki.
To globalna sieć komunikacyjna funkcjonująca w kosmosie dawała USA przewagę na ziemskim polu walki w zakresie możliwości rozpoznawczo-uderzeniowych i zapewniała kontrolę obiegu informacji i poleceń w pętli OODA, czyli sekwencji obserwacja-orientacja-decyzja-działanie. W efekcie pozostając poza zasięgiem systemów antydostępowych wykorzystywanych przez Chiny i Rosję. Taka strategia prowadzenia walki tzw. „pionowego flankowania” poprzez dominację informacją, ale także precyzyjne uderzenia, będzie możliwa do momentu, do którego Amerykanie będą w stanie efektywnie bronić swoich systemów kosmicznych. Kwestionowanie dominującej pozycji Amerykanów w kosmosie już się jednak zaczęło.
Strategia „pionowego flankowania” może niedługo wyjść poza wyłącznie przesył danych i w efekcie obejmować fizyczny transport oddziałów i sprzętu wojskowego na każde pole bitwy na świecie w ciągu 30 minut. Tę funkcjonalność ma zapewnić Starship - pojazd kosmiczny wielokrotnego użytku, którego projektowana ładowność ma wynosić nawet 100 ton. Dla porównania, koń roboczy US Air Force, duży samolot transportowy C-17 Globemaster może zabrać 130 żołnierzy i maksymalnie 77 ton ładunku. Jeśli koszty wynoszenia Starshipa spadną do akceptowalnych poziomów, co zapowiada Elon Musk, takie podróże stałyby się opłacalne zarówno dla użytku cywilnego, jak i weszłyby w orbitę zainteresowania wojska. W zasadzie już w niej znajdują, ponieważ wojsko amerykańskie rozpoczęło konsultacje ze SpaceX w sprawie wojskowego wykorzystania Starshipa. Możliwość transportu znacznych sił w dowolne miejsce na Ziemii w pół godziny byłoby czymś zaiste spektakularnym. Nic dziwnego, że łacińskie motto US Space Force brzmi “Semper supra” - „Zawsze Powyżej”. To kwintesencja pionowego flankowania ziemskiego pola walki.
Kilkadziesiąt lat wcześniej, wydarzeniem równie spektakularnym, było wynalezienie międzykontynentalnej rakiety balistycznej. Broń ostateczna niosąca jedną lub kilka głowic jądrowych, którą można było odpalać z okrętu podwodnego na morzu, mogła uderzyć we wrogi cel w Eurazji lub Ameryce Północnej w zaledwie 10 lub 15 minut po odpaleniu. To wszystko sprawiało, że obrona przed takim atakiem stawała się praktycznie niemożliwa. Ten symbol zimnej wojny przez dziesięciolecia powodował niegasnący niepokój wśród planistów w Moskwie i Waszyngtonie. Dlatego jasnym było, że ten kto posiądzie możliwość neutralizacji międzykontentalnych pocisków balistycznych, ten wygra.
Są 3 fazy lotu rakiety balistycznej, w których można próbować jej neutralizacji. Start i wznoszenie, faza środkowa odbywająca się w kosmosie i faza końcowa, kiedy rakieta wraca do atmosfery. Faza pierwsza i trzecia trwają bardzo krótko, a ograniczeniem są wielkie odległości i prędkość pocisku. Najbardziej racjonalna wydaje się próba neutralizacji rakiety w przestrzeni kosmicznej, czyli w fazie środkowej, bo ta trwa relatywnie długo. Stwierdzono wówczas, że zestrzelenie rakiet w fazie środkowej może się udać, tylko jeśli system obrony również znajdzie się w kosmosie. Ponadto nie mogła to być broń zwykła, ale taka działająca z prędkością światła. Tak powstał Program Inicjatywy Strategicznej Obrony prezydenta Ronalda Reagana, zwany potocznie „gwiezdnymi wojnami”. Miała to być sieć satelitów i kosmicznych luster mających wykrywać i dokonywać obliczeń celu oraz system laserów, które miały zestrzelić wrogie rakiety z prędkością światła. Całość miała tworzyć kosmiczną infrastrukturę obronną. Reaganowski system „lśniących oczu i błyskotliwych kamyków” wyprzedzał swoje czasy i w efekcie nigdy nie powstał, ale pośrednio spełnił swoją funkcję.
Sowieci, przerażeni perspektywą utraty strategicznej równowagi, wpadli w szał wydawania pieniędzy, aby nadrobić domniemane zaległości wobec Amerykanów. W konsekwencji finansowo rujnując swoje kontynentalne imperium. Dopiero po latach okazało się, że szacunki dotyczące sowieckiego budżetu obronnego były znacznie niższe, niż się potem okazało.
„Gwiezdne Wojny” Reagana dalej pozostają zatem Świętym Graalem technologii militarnych. Jest jednak wielce prawdopodobne, że opracowanie takiego systemu to jedynie kwestia czasu. Obrona antyrakietowa składałby się z rozpiętej wokół Ziemi sieci satelitów obserwacyjnych i komunikacyjnych, stanowisk z bronią kierowaną energią oraz satelitów luster. Problem, który sprawia, że system tego typu nie powstał w latach 80 tych i dalej nie jest obecny na ziemskich orbitach, to brak technologii broni laserowej kierowanej energią o wystarczającej mocy, która mogłaby zostać umieszczona na orbitach, działać i autonomiczne zasilać się energią słoneczną na orbitach okołoziemskich. Powstanie tego systemu niechybnie zmieni zasady zarówno wojny kosmicznej, jak i wojen prowadzonych na Ziemi.
Zanim jednak powstanie orbitalny system obrony działający z prędkością światła, możemy obserwować rywalizację w obszarze technologii pocisków hipersonicznych. Jest to pocisk poruszający się z prędkością co najmniej 5 razy przekraczającą prędkość dźwięku. Pierwszy wariant tej broni, czyli Hypersonic Glide Vehicle, działa na podobnej zasadzie do rakiety balistycznej, ale w odróżnieniu od niej zbliżając się do celu manewruje unikając systemów obronnych - trochę jak szybowiec, tylko taki poruszający się z prędkością min. 5 machów. Ta technologia już istnieje. Posiadają ją Rosjanie - w postaci pocisku Awangard i prawdopodobnie Chińczycy. Ci niedawno przeprowadzili test, w którym pocisk zanim uderzył w Ziemię, najpierw ją okrążył. Amerykanie również pracują nad tą technologią, ale wg gen. Davida Thompsona wiceszefa Space Force, póki co pozostają w tyle.
Co ciekawe pociski hipersoniczne docelowo mogą być również wykorzystywane jako broń taktyczna - do użycia przez zwykłego żołnierza piechoty. Przy prędkościach hipersonicznych, pocisk trafia w cel oddalony o 100 kilometrów w nieco ponad 30 sekund, co czyni z nich idealną broń do niszczenia systemów antydostępowych, i innych celów wrażliwych w teatrze działań.
Prawdziwą zmianę przyniesie jednak dopiero drugi typ broni hipersonicznych, czyli hipersoniczny pocisk manewrujący. W przeciwieństwie do HGV, który w zasadzie jest bardziej zaawansowanym pociskiem balistycznym, ten rodzaj broni wykorzystuje silnik scramjet do napędzania w locie - od startu do uderzenia w cel. Tu o postępie prac wiadomo jeszcze mniej, wszystko spowija mgła wątpliwości. Pewne jest natomiast, że prace nad tym pociskiem trwają nieustannie w Chinach, USA i Rosji. Tutaj największym wyzwaniem dla inżynierów jest wytrzymałość materiałów oraz sam silnik scramjet.
Kosmiczne Pearl Harbor
Dominacja domeny kosmicznej na dłuższą metę jest nieunikniona, jednak trzeba będzie na nią jeszcze chwilę poczekać. Na początku trzeciej dekady XXI wieku to dalej Ziemia dominuje w tym układzie. Zmiana paradygmatu nastąpi dopiero, gdy staniemy się wystarczająco dojrzali technologicznie, aby przedostać się przez strefę przybrzeżną naszej planety, czyli jej niskie orbity, z pojazdami kosmicznymi, instalacjami, robotyką i infrastrukturą niezbędną by ustanowić trwałe niebiańskie linie komunikacyjne. Sygnałem, że coś się zmienia będzie również umiejętność ochrony systemów kosmicznych wobec działań z Ziemi. To do niedawna sanktuarium, teraz staje się piętą Achillesową dominującego w kosmosie mocarstwa - Stanów Zjednoczonych.
W przypadku dużej wojny na Ziemi pomiędzy symetrycznymi przeciwnikami np. między USA, a Chinami jest wysoce prawdopodobne, że gracz słabszy w kosmosie będzie chciał zniwelować przewagę konkurenta w przestrzeni kosmicznej. Innymi słowy, szansa na wygranie wojny przeciwko Stanom Zjednoczonym bez wyeliminowania systemów kosmicznych jest niewielka. Lista celów jest jasna: GPS na średnich orbitach, na orbicie geostacjonarnej - satelity do monitorowania odpalenia rakiet, satelity wczesnego ostrzegania, satelity do komunikacji i kontroli ruchu oraz satelity kontroli pętli decyzyjnej w wojnie nuklearnej. Do tego dochodzą dwie konstelacje satelitów Space Based Infrared System i Advanced Extremely High Frequency System, które również zapewniają kontrolę dowodzenia.
Bez działających systemów kosmicznych, wojna musiałaby być prowadzona jedynie przy użyciu systemów ziemskich co byłoby skrajnie niekorzystne dla mocarstwa morskiego jakim są Stany Zjednoczone. Dlatego państwa Amerykanom wrogie w przypadku wojny światowej będą rozważać przeprowadzenie „kosmicznego Pearl Harbor” w pierwszych godzinach takiego konfliktu. To termin wprowadzony przez Donalda Rumsfelda na początku XXI w. Rumsfeld kierował specjalną komisją, której zadaniem było zrozumienie rosnącego znaczenia systemów kosmicznych dla prowadzenia wojny na Ziemi. Przeprowadzony już ponad 20 lat temu raport stwierdził, że zagrożenie kosmicznym Pearl Harbor jest duże. Niewątpliwie od momentu przeprowadzenia raportu to ryzyko tylko rośnie.
Kosmiczne Pearl Harbor nie jest problemem jedynie z perspektywy rywalizacji wielkich mocarstw. Jest to zagrożenie dla całej ludzkości, ponieważ może doprowadzić, albo przybliżyć nas do syndromu Kesslera. Mówi on, że przyrost ilości gruzu kosmicznego na orbitach spowoduje kiedyś kaskadowy efekt zablokowania linii komunikacyjnych wychodzących z Ziemi w przestrzeń kosmiczną. Jednym słowem, po zmasowanym ataku na systemy kosmiczne ziemskie, orbity byłyby tak zanieczyszczone odłamkami poruszającymi się z kosmicznymi prędkościami, że zagrożony zniszczeniem byłby każdy obiekt wysłany z Ziemi w przestrzeń kosmiczną.
Gwiazdy Bojowe
Mogłoby się wydawać, że wojna w kosmosie byłaby strukturalnie podobna do wojny w powietrzu. Takie może być nasze pierwsze skojarzenie. Wojna kosmiczna jest jednak o wiele bardziej podobna do wojny morskiej, niż tej toczonej w powietrzu lub na lądzie. Składa się na to kilka czynników. Okręty marynarek wojennych Oceanu Światowego US Navy lub Royal Navy działają z dala od nadbrzeżnych portów przez długie tygodnie czy miesiące, co charakteryzować będzie także przyszłe misje kosmiczne - zarówno te wychodzące poza Układ Ziemia-Księżyc, jak i te stale pozostające na ziemskich orbitach. Co za tym idzie okręty morskie są bardzo drogie, znacznie droższe od samolotów, więc jest ich mniej. W dającej się przewidzieć przyszłości liczba pojazdów kosmicznych będzie zatem bardziej przypominać liczbę okrętów wojennych marynarki, niż samolotów.
Prawdziwą ochronę dla okrętów wojennych stanowi bezkres oceanu i nieprzewidywalność położenia. Przy tym cierpią one na wysoki kontrast względem otoczenia, przez co ciężko je ukryć. Tak, w skrócie opisać można również pojazd kosmiczny poruszający się w bezkresie kosmosu i którego nijak nie da się schować. Jednak w obu przypadkach zniszczenie takiego obiektu musi nastąpić zazwyczaj z bardzo dużej odległości, co jest niezwykle trudnym zadaniem, zważając na wcześniej wspomnianą nieprzewidywalność położenia.
Kolejnych podobieństw możemy doszukać się w modelu dowodzenia i kontroli. W operacjach morskich ogólne kierownictwo strategiczne, jak również doktrynę operacyjną zapewnia dowództwo zlokalizowane tysiące kilometrów od obszaru starć, jednak kontrola operacyjna i taktyczna jest w rękach dowódców flot. Wydaje się, że podobny system będzie mieć zastosowanie także w kosmosie. Póki co operacje kosmiczne opierają się o kontrolerów naziemnych, jednak gdy wojna kosmiczna wejdzie w fazę dynamicznego manewru, w której satelity muszą zostać szybko przemieszczone, aby uniknąć pocisków antysatelitarnych, bardziej bezpośrednia kontrola taktyczna stanie się niezbędna. Słabością naziemnej kontroli operacyjnej i taktycznej jest długa linia łączności pomiędzy operatorem na Ziemi, a systemem na orbicie. Transmisja między operatorem na Ziemi, a satelitą na orbicie geostacjonarnej trwa 0,12 sekundy, o ile satelita znajduje się bezpośrednio nad operatorem. W przypadku, w którym wykryto by zbliżanie się pocisku antysatelitarnego do kluczowego satelity, operator w najlepszym wypadku potrzebowałby kilku lub kilkunastu sekund na reakcję. Przy prędkościach kosmicznych to szmat czasu. Odpowiedź musiałaby przejść przez kilka łączy komunikacyjnych dalekiego zasięgu, ponieważ mało prawdopodobne jest by zagrożony satelita znajdował się bezpośrednio nad operatorem na Ziemi.
Oczywiście można uważać, że wraz z rozwojem sztucznej inteligencji taki system będzie reagował autonomicznie, podejmując decyzje na bazie interpretacji przetwarzanych w czasie rzeczywistym milionów danych. Jednak i tu pojawią się próby zwiedzenia tych systemów, co spowoduje konieczność posiadania zdolności do dokonania kompleksowej syntezy odpornej na takie działania. Jednym słowem - człowiek musi być fundamentem ostatecznych decyzji we wspomnianej wcześniej pętli decyzyjnej. Przenosząc zarządzanie bitwą w przestrzeń kosmiczną, uzyskuje się przewagę w postaci absolutnie czystej komunikacji na, dosłownie, linii wzroku - biorąc pod uwagę efektywną transparentność kosmosu. Zminimalizowałoby to zarówno problemy związane z bezpieczeństwem, jak i integralnością sygnałów, a także wyeliminowałoby zakłócenia atmosferyczne. Dzięki obecności człowieka pętla decyzyjna byłaby kompletna i integralna. Przy należytym wyszkoleniu personelu pozwoliłoby to na szybkie decyzje dowódcze.
Takie platformy dowodzenia, dla pobudzenia wyobraźni można je nazwać “gwiazdami bojowymi” staną się punktem ciężkości przyszłych działań wojennych. Pociski umieszczone od razu w kosmosie, w przeciwieństwie do tych na Ziemi, nie walczyłyby z grawitacją, ale wykorzystywałyby ją jako silnik. Na orbicie geostacjonarnej mogą znajdować się skupiska bojowych satelitów rezerwowych i magazyny dodatkowych pocisków, które w razie konfliktu będzie można przesunąć na orbity eliptyczne, których perygeum, czyli dla danej orbity punkt najbliższy Ziemi, znajduje się na szerokości pola walki. Prośby o wsparcie ogniowe, podobnie jak współczesne prośby o misje artyleryjskie, byłyby przesyłane przez dowódców na Ziemi do załogowych stacji kosmicznych, kontrolujących zarówno platformy uzbrojenia, jak i sensory, które mogą zapewnić wstępne naprowadzenie. Jednym słowem załogowe platformy kosmiczne stałyby się kwaterami głównymi floty kosmicznej mającej na wyposażeniu pociski, lasery, satelity myśliwskie, wabiki, satelity komunikacyjne itd. W końcu układ sił doprowadzi do tego, że broń kosmiczna może kontrolować wydarzenia na powierzchni globu, co sprawi, że kontrola kosmosu stanie się imperatywem do panowania nad Ziemią.
na podstawie książki “Wojna w kosmosie. Przewrót w geopolityce” autorstwa Jacka Bartosiaka i George'a Friedmana