- Hubert Walas
Wojna na Pacyfiku.
Amerykanie przypadkowo strącają chiński myśliwiec, Chińczycy taranują amerykańską fregatę - obecna, napięta sytuacja na zachodnim Pacyfiku sprawia, że nawet niewielki incydent może eskalować błyskawicznie i przeistoczyć się w wojnę gorącą o skali globalnej. Czego moglibyśmy się spodziewać, gdyby ten najczarniejszy scenariusz stał się rzeczywistością? Jakimi przewagami dysponują obie strony?
Tyrania dystansu
Raport bazuje na analizach think tanków Strategy & Future i Rand Corporation. Pierwszy, niezmienny aspekt, który zawsze musimy wziąć pod uwagę to geografia. Obszar wielkiej rywalizacji nad szlakami komunikacyjnymi na zachodnim Pacyfiku jest olbrzymi. Amerykańskie Dowództwo Pacyfiku operuje na obszarze 169mln km kwadratowych, co odpowiada blisko dziesięciokrotności powierzchni największego państwa świata - Rosji. Dlatego pierwsze potężne wyzwanie z jakim musi mierzyć się Waszyngton to tyrania dystansu. Logistyka działań i operowanie na tak wielkim obszarze z natury jest wyniszczające. Teren ten obejmuje, nie licząc Stanów Zjednoczonych, 3 z 4 największych gospodarek świata i 6 największych sił zbrojnych świata. 50% ludności Świata mieszka na tym obszarze.
Geografia terenu zachodniego Pacyfiku sprawia, że do ewentualnej konfrontacji dojdzie głównie na morzu i w powietrzu - od czego wzięła się także nazwa amerykańskiej koncepcji AirSea Battle. Strategicznie kluczowe są dwa obszary, które wytyczają dwa łańcuchy wysp - pierwszy łańcuch wysp obejmuje Morze Południowochińskie oraz Wschodniochińskie i biegnie od Japonii, przez wyspy Riukiu, Tajwan, Filipiny i Borneo. Drugi łańcuch wysp obejmuje Morze Filipińskie i rozpoczyna się od wysp Bonin, przez Mariany, Guam i Karoliny.
Obecnie amerykańskiemu dowództwu Pacyfiku podlega 330 000 personelu wojskowego, w tym 5 lotniskowcowych grup uderzeniowych, na które składa się 180 okrętów i 1500 samolotów bojowych. Mimo, że to potężna siła rażenia, to zważając na obszerność teatru działań, prawdopodobnie niewystarczająca. Stany Zjednoczone od czasów II wojny światowej przyzwyczaiły się do korzystania z tzw. Sanktuariów, czyli miejsc przegrupowania, baz, portów, centrów logistycznych pozostających poza zasięgiem przeciwnika. W przypadku ewentualnej konfrontacji kinetycznej z Chinami ta zależność się zmienia.
Bazy
Główne amerykańskie bazy w czasie potencjalnego konfliktu z Chinami będą narażone na chińskie ataki rakietowe. Ich przetrwanie w pierwszym dniach może być kluczowe dla wygrania całej wojny.
Bazy USA na teatrze zachodniego Pacyfiku dzielą się na 3 rodzaje:
- Główne bazy operacyjne (main operating bases): są to miejsca stacjonowania i magazynowania znaczących sił USA. Jest to np. Baza sił powietrznych Andersen na wyspie Guam lub baza sił powietrznych Kadena na Okinawie.
- Wysunięte bazy operacyjne (forward operating bases): stanowią wsparcie dla głównych baz. Stacjonuje tam mała ilość personelu i sprzętu wojskowego. Miejsce okresowych ćwiczeń marynarki amerykańskiej. Przykładem jest port Sembawang w Singapurze.
- Kooperacyjne bazy bezpieczeństwa (cooperative security locations): porty, bazy i lotniska, które wykorzystywane są na co dzień przez sojuszników, do których Amerykanie mają dostęp w przypadku działań wojennych. Np. bazy w Australii - Darwin, Tindall.
Niezwykle istotna operacyjnie jest Japonia, z uwagi na jej bliskość względem Chin, a konkretnie bazy na Okinawie, Yokosuce, czy Sasebo. Chińskie miasta Szanghaj, Hangzhou i Xiamen są w zasięgu lotnictwa taktycznego startującego z bazy na Okinawie. Jednak zdecydowanie najważniejszą amerykańską lokacją na obszarze Azji-Pacyfiku jest wyspa Guam. Baza Andersena jest największą bazą operacyjną na Pacyfiku i może przyjąć wszystkie samoloty będące na wyposażeniu sił zbrojnych USA. Wyspa jest również miejscem składowania największej ilości bomb w regionie (100 000 sztuk) oraz zapasów paliwa lotniczego (66 mln galonów). Guam jest idealnie położony - pozostając poza zasięgiem większości, lecz nie wszystkich, chińskich systemów rakietowych. Lotniskowiec z Guamu do cieśniny tajwańskiej płynie tylko 3-5 dni, podczas gdy z wybrzeża USA podróż trwa 17 dni, a z Hawajów 12 dni. Z drugiej strony to po raz kolejny pokazuje z jaką tyranią dystansu mierzą się Amerykanie.
To sprawia, że każdy plan operacyjny na zachodnim Pacyfiku musi uwzględniać asymetrię logistyczną pomiędzy Pekinem, a Waszyngtonem. Chińczycy działają na swoim terenie, podczas gdy Amerykanie muszą wszystko przetransportować na odległość tysięcy mil morskich. Ponadto amerykańskich baz wojskowych i logistycznych na tak wielkim obszarze jest relatywnie mało, są duże i praktycznie wszystkie w zasięgu rażenia chińskich wojsk rakietowych - co powoduje, że są bardzo trudne do obrony. Zmasowany, saturacyjny atak rakietowy na bazę może ją wyłączyć na długi czas. Chińskie rakiety balistyczne mają bardzo krótki czas przelotu, co czyni reakcję i obronę niezwykle trudną i drogą. Jedna antyrakieta obrony jest droższa, niż ofensywna rakieta balistyczna. Logiczną konstatacją jest zatem potrzeba zwalczania przez Amerykanów chińskich wyrzutni. Jest to zadanie bardzo trudne z uwagi na mobilność chińskich wojsk rakietowych, ich zlokalizowanie - najczęściej góry i tunele, chińskie, naziemne systemy anty dostępowe oraz liczoną w tysiącach liczbę wyrzutni oraz rakiet. Inaczej sytuacja wygląda po stronie Chin - chińskie siły powietrzne posiadają ponad 40 baz lotniczych, które pozwalają razić cele na Tajwanie, bez konieczności tankowania w powietrzu.
Sojusznicy
Traktaty międzynarodowe zobowiązują Stany Zjednoczone do obrony Japonii oraz Korei Południowej, z kolei amerykańskie prawo obliguje do obrony Tajwanu w przypadku napaści Chin. Wszystkie trzy nie posiadają stosownej głębi strategicznej, co sprawia, że muszą być bronione z morza. Stosowną głębię strategiczną z grupy sojuszników USA w regionie posiadają jedynie Indie oraz Australia. Canberra w doktrynie Waszyngtonu miałaby zapewniać wsparcie na peryferiach głównych działań wojennych oraz patrolować i kontrolować obszar bardzo ważnego Oceanu Indyjskiego, w tym okolice cieśniny Malakka oraz część Morza Południowochińskiego. W przypadku potencjalnej wojny z Chinami zdecydowanie najważniejszym sojusznikiem jest jednak Japonia. Fundamentalnym założeniem amerykańskiej koncepcji jest obrona Japonii za wszelką cenę. Jest ona kluczowa ze względu na bazy wojskowe i porty tam położone oraz wielki potencjał przemysłowo-wojskowy. Tokio posiada również bardzo poważny potencjał militarny, który stanowi uzupełnienie sił amerykańskich.
Dalej mamy Koreę Południową, Tajwan, czy Filipiny, które niechybnie również stałyby się stronami konfliktu. Amerykańska doktryna zakłada zainstalowanie własnych i sojuszniczych zdolności A2AD na terenie sojuszniczych państw w rejonie pierwszego łańcucha wysp, co stanowi bardzo istotny element militarnego układu sił w regionie. Indie potencjalnie również byłyby ważnym graczem. Jeśli napięcie między Pekinem, a Delhi dalej by rosło, Indie mogłyby przystąpić do anty chińskiej krucjaty odciągając Chińczyków na kierunku kontynentalnym. To z kolei mogłoby wciągnąć do wojny Pakistan, zważając na historię obu państw. Efekt domina jest bardzo prawdopodobny.
Państwem piwotalnym w takiej sytuacji byłaby Rosja. Moskwa wykorzystując swoje wielkie terytorium i siły wojskowe musiałaby również opowiedzieć się po którejś ze stron, co wiązałoby się ze spełnieniem jej warunków przystąpienia do takiego sojuszu. Mimo, że obecnie Rosja postrzegana jest jako sojusznik Chin, to ta sytuacja może się zmienić. Już teraz istnieje stronnictwo w USA opowiadające się za opcją odwrócenia Moskwy. Jeśli Waszyngton podążył by tą drogą, to Pekin znalazłby się w pełnym okrążeniu. Należy w tym miejscu przestrzec, że na pewno miałoby to swoją cenę np. wycofania się amerykanów z Europy Środkowo-Wschodniej i uznaniem tego regionu jako strefy wpływów Moskwy. W szczególności Warszawa i państwa bałtyckie powinny pilnie uważać na taką zmianę układu sił w regionie.
Chiny z drugiej strony nie koncentrują się na szukaniu sojuszników, jednak swoimi działaniami starają się przekonać wszystkie państwa w regionie, że wystąpienie przeciwko Pekinowi nie byłoby dla nich opłacalne.
Topniejąca przewaga
Malejąca z każdym dniem przewaga Amerykanów nad Chińczykami znajduje potwierdzenie w raporcie amerykańskiej Rand Corporation z września 2015 roku - „The U.S. – China Military Scorecard. Forces, Geography and the Evolving Balance of Power 1996–2017”, który został przygotowany na zlecenie Sił Powietrznych USA. Raport symulował konfrontację na Morzu Południowochińskim i zmieniający się układ sił na polu walki w latach 1996-2017. Analitycy wzięli pod uwagę szereg zmiennych m.in. zmieniające się w czasie zdolności bojowe, zapasy, przebieg i czas konfrontacji, geografię i odległości starcia.
Raport Randu pokazał, że amerykańska przewaga dalej istnieje, jednak niegdyś potężna obecnie jest znacznie mniejsza. Amerykanie zasadniczo dalej mają zdecydowaną przewagę w systemach bojowych, w zdolnościach do wykonywania uderzeń powietrznych na cele lądowe oraz w wojnie podwodnej. Jednakże Chiny dysponują ogromną przewagą geograficzną i operacyjną, która de facto neutralizuje przewagę USA. Zmiana trendu pokazuje zatem, że kwestią czasu jest doścignięcie przez Chiny potencjału wojskowego USA.
Przechodząc do konkretów - obszar pierwszego łańcucha wysp narażony jest na nieustanne chińskie, ataki rakietowe i powietrzne, a siły amerykańskie przychodzące z pomocą sojusznikom muszą mieć zdolność przetrwania i prowadzenia działań wojennych w takich warunkach - to wielkie wyzwanie. Dla zobrazowaniu skali wyzwania - raport Randu pokazał, że w przypadku rakietowego, saturacyjnego ataku na bazę Kadena na Okinawie w Japonii wystarczy jedynie 36 chińskich rakiet balistycznych, aby wyłączyć to kluczowe lotnisko na 4 dni dla lotnictwa taktycznego i na 11 dni dla samolotów cystern. Jako, że systemy ofensywne górują obecnie nad systemami defensywnymi, należy się liczyć z bardzo dużymi stratami infrastrukturalnymi w pierwszych dniach potencjalnej wojny.
Wydaje się, że najważniejszym zadaniem na początku wojny będzie utrzymanie systemu świadomości sytuacyjnej. Składa się na to zwiad, rozpoznanie, komunikacja, dowodzenie, sieć cybernetyczna, namierzanie celów, naprowadzanie systemów bojowych oraz zdolność oceny zniszczeń. Obie strony w pierwszych godzinach wojny wezmą na cel wzajemne zniszczenie tych systemów. Oślepienie przeciwnika opierałoby się przede wszystkim na zniszczeniu instalacji w kosmosie i innych systemów wykrywania dalekiego zasięgu. Chińczycy będą jednak mniej uzależnieni od rozpoznania kosmicznego. Dzięki korzystnej geografii wojskowej mogą wykorzystywać lądowe systemy łączności, dowodzenia i kierowania walką. Niektóre z nich zapewne zlokalizowane są także pod ziemią, w górach i umocnionych tunelach. Nie należy zapominać także, o ogromnej flocie handlowej i cywilnej, którą Pekin również mógłby wykorzystać w tym celu.
W powietrzu Amerykanie mają dużą przewagę technologiczną dzięki samolotem nowej generacji F-22 i F-35, jednak ponownie ich zdolności byłby mocno zredukowane przez tyranię dystansu. Musiałby one zapewne operować z bazy Andersena na Guam, jako że pozostałe, bliżej położone bazy byłby za bardzo narażone na zniszczenie. W rezultacie RAND wylicza, że obecne zdolności USA pozwalają jednocześnie jedynie 6 myśliwcom F-22 operującym z Guamu stale partolować przestrzeń powietrzną nad Tajwanem. Jeśli baza Kadena nie byłaby wyłączona, ta liczba wzrasta do 12 samolotów. Z kolei chińskie siły powietrzne są w stanie utrzymywać w przestrzeni powietrznej nad Tajwanem stałą obecność 36 myśliwców 4 generacji Su-27. Dominacja F-22 nad Su-27 nie ulega wątpliwości, jednak 6-krotna różnica w liczebności mocno podważa fakt dominacji Amerykanów w powietrzu. Do tego Chińczycy zapewne wysłaliby w bój samoloty starszej generacji, które również zajmowałyby F-22. Istotny jest również fakt, że Pekin nosi się z zamiarem wprowadzenia nowej generacji samolotów J-31 i J-20.
Dyskusyjna jest także przydatność bojowa amerykańskich lotniskowców. Według coraz bardziej wiarygodnych źródeł, Chińczycy posiedli zdolność niszczenia lotniskowców pozostających w ruchu na otwartym oceanie, co byłoby przełomem technologicznym. Jednocześnie sprawiłoby, że te pływające kolosy stałyby się obciążeniem, wymagającym ciągłej ochrony. Na początku konfliktu lotniskowce wycofałyby się za drugi łańcuch wysp, do czasu ewentualnego zniszczenia przez Amerykanów chińskich zdolności A2AD.
Domena wojny podwodnej stanowi niepodważalny atut Amerykanów. Stany Zjednoczone dysponują najnowocześniejszą i najcichszą flotą podwodną na świecie, którą obsługuje znakomicie przygotowany personel. Amerykańskie okręty podwodne na początku wojny miałby na celu zniszczenie okrętów podwodnych przeciwnika, zneutralizowanie sensorów, rurociągów i kabli komunikacyjnych przeciwnika oraz zaminowanie wejść do chińskich portów. W dalszej kolejności możemy do tego dodać zwalczanie celów lądowych rakietami manewrującymi, a także w przypadku wojny nuklearnej - wystrzeliwania rakiet balistycznych. W tej chwili amerykańska flota podwodna dysponuje swobodą operowania nawet w wodach przybrzeżnych Chin, co stanowi prawdopodobnie obszar największej przewagi USA w ramach ewentualnej wojny chińsko-amerykańskiej. Geograficznie amerykańska flota podwodna ulokowana byłaby blisko cieśniny tajwańskiej, gdzie wykorzystując własną przewagę technologiczną czatowałaby na flotę chińską w przypadku inwazji na Tajwan. Symulacje pokazują, że w ciągu tygodniowej inwazji na Tajwan działania floty podwodnej USA mogłyby doprowadzić do zatopienia 40% chińskiej floty inwazyjnej. Walka na morzu obejmie także rój dronów zdolnych do długotrwałego patrolowania mórz i oceanów, które wykorzystywały by obie strony.
Przetrwanie deszczu chińskiego ognia
Strona chińska prawdopodobnie byłaby zainteresowana krótkotrwałym, intensywnym konfliktem - knock-out blow, w którym bardzo ważny udział miałaby przestrzeń kosmiczna oraz domena cybernetyczna. Pekin dokonałby zmasowanego ataku na systemy rozpoznania w kosmosie oraz na amerykańskie i sojusznicze bazy w regionie. Celem byłoby również zniszczenie floty amerykańskiej i sojuszniczej w ramach pierwszego i drugiego łańcucha wysp. Finalnie miałoby to doprowadzić do utraty przez stronę amerykańską kluczowej infrastruktury, okrętów i centrów dowodzenia, przez co Amerykanie odstąpili by od dalszego konfliktu oddając tym samym Chinom prymat w tej części świata, co trwale zmieniłoby układ sił. Jeśli strona amerykańska po przyjęciu początkowego uderzenia kontynuowała by wojnę - wtedy ChaLW przeszłaby do strategicznej obrony, której przełamanie z uwagi na geografię terenu i głębię strategiczną Chin dalej byłoby niezwykle trudne. Waszyngton jednocześnie mierzył by się z ogromnymi kosztami ludzkimi, materiałowymi i przede wszystkim społecznymi, w postaci reakcji opinii publicznej. Zadaniem Chin byłaby obrona własnych portów oraz przecinanie komunikacji amerykańskiej i japońskiej oraz przeszkodzenie Amerykanom przyjścia z pomocą sojusznikom - głównie Tajwanowi i Japonii.
W uproszczonym wariancie, bardziej przychylnym USA - Amerykanom udaje się przetrwać pierwszy zmasowany atak Chin, utrzymując swój system świadomości sytuacyjnej i opierając go o drony bezzałogowe. Amerykańskie okręty podwodne blokują i wyłapują chińskie próby wyjścia poza pierwszy łańcuch wysp, w szczególności w wąskich cieśninach przecinając chińskie linie komunikacyjne. Jednostki do walki cybernetycznej i elektromagnetycznej wygrywaja początkową rywalizację i zaczną dominować w tej domenie. W tym samym czasie Waszyngton wykonuje samemu zmasowany atak na zintegrowany na system świadomości sytuacyjnej Chin. To pozwoli na spokojniejsze operowanie w pierwszym łańcuchu wysp, w szczególności z Japonii, nad której terenem dokonałaby się skuteczna bitwa powietrzna, w której potencjał chińskiego lotnictwa zostałby mocno zredukowany. Dzięki temu Amerykanie i Japończycy mogliby zacząć sprowadzać posiłki i uzupełnienia na wyspę, jednocześnie cały czas zwalczając i rolując chińskie systemy A2AD. W kolejnym kroku Stany Zjednoczone mogłyby przeprowadzić atak na Chiny z kierunku północno-wschodniego, gdzie obrona powietrzna nie jest tak gęsta i zintegrowana jak nad resztą wybrzeża. USA przeszłoby do taktyki zamknięcia Chin w pierwszym łańcuchu wysp, długotrwałego wyniszczenia i całkowitej likwidacji chińskiej floty oraz lotnictwa. Chiny zostałby odcięte od świata blokadą handlową i zmuszone do negocjacji pokojowych na warunkach Waszyngtonu. Biorąc jednak pod uwagę wszystkie wyzwania i problemy, wymienione wcześniej, a także stale rosnący potencjał militarny Chin, taki scenariusz wydaje się być bardzo optymistyczny.
Kevin Rudd w swoim tekście „Beware the Guns of August—in Asia How to Keep U.S.-Chinese Tensions From Sparking a War” przestrzega przed powtórzeniem scenariusza z I wojny światowej, kiedy to zabójstwo austriackiego arcyksięcia Ferdynanda doprowadziło do światowego konfliktu w ciągu kilku tygodni. Tym razem incydent mógłby mieć inną formę, ale doprowadzić do podobnych skutków. Aby temu zapobiec należałoby podobnie jak podczas zimnej wojny z Sowietami ustalić zasady protokołu deeskalacyjnego. Ostatnie uzgodnienia tego typu miały miejsce podczas kadencji Baracka Obamy, przed załamaniem stosunków i ich obecna efektywność jest wątpliwa. To mógłby być pierwszy wspólny krok Pekinu i Waszyngtonu w kierunku opanowania niekontrolowanej eskalacji.
Si vis pacem, para bellum - chcesz pokoju, szykuj się do wojny. Zarówno Chiny i Stany Zjednoczone zdają się obecnie wprowadzać tę łacińską maksymę w życie. Ufając w pokojowy rozwój wydarzeń hegemonicznej rywalizacji na zachodnim Pacyfiku, należy pozostawać świadomym zagrożeniom które ona powoduje.