Bratobójcza waśń.

30 grudnia ub.r., podczas plenum Partii Pracy Korei, przywódca Korei Północnej odrzucił cel pokojowego zjednoczenia Korei, a stosunki międzykoreańskie określił wrogimi. Co więcej, zlecił stałe podnoszenie potencjału militarnego w celu „podporządkowania” sobie Korei Południowej w razie ewentualnego konfliktu. Te słowa Kima wprowadziły zamęt w środowisku zajmującym się Półwyspem Koreańskim. Dwaj uznani badacze - Robert Carlin i Siegfried Hecker posunęli się wręcz do stwierdzenia, że niniejszym Kim Dzong Un podjął decyzję o wejściu na kurs wojenny. Temat, jak to zwykle bywa, jest złożony.

Wrogość, czy jedność?

Od 75 lat stosunki Republiki Korei i Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej są naznaczone przede wszystkim konfrontacją. Wojna koreańska z lat 1950–1953 nie tylko doprowadziła do gigantycznych strat ludzkich i zniszczeń, lecz także utrwaliła podział Półwyspu Koreańskiego. Sprawiła, że państwa koreańskie budowały swoją podmiotowość w kontrze do siebie i podejmowały przeciwko sobie jawnie wrogie działania. Co prawda w kolejnych latach ani Pjongjang, ani Seul nie przekroczył progu wojny, ale regularnie dochodziło do napięć, często z licznymi ofiarami śmiertelnymi. Przykładowo w trakcie regularnych starć przygranicznych w latach 1966–1969 zginęły setki żołnierzy po obu stronach.

Mimo dominującej wrogości, w stosunkach międzykoreańskich dochodziło też do momentów zbliżenia i dialogu. W lipcu 1972 r. miało miejsce pierwsze w historii spotkanie przedstawicieli państw koreańskich. Podpisany przez nich dokument sygnalizował gotowość dialogu na rzecz zjednoczenia Korei. Bazował on na tzw. trzech zasadach zjednoczenia autorstwa przywódcy KRLD Kim Ir Sena, ogłoszonych kilka miesięcy wcześniej. Zgodnie z nimi reunifikacja miała być osiągnięta:

  1. niezależnie od wpływów zewnętrznych,
  2.  w oparciu o jedność narodową, mimo różnic ideologicznych i systemowych, oraz
  3. metodami pokojowymi na drodze dialogu między państwami koreańskimi.

Porozumienie z 1972 r. co prawda nie rozwiązało bieżących sporów, ale stało się podstawą do rozmów w kolejnych latach. Szczególnie tzw. słoneczna dekada lat 1998–2008 oraz zbliżenie międzykoreańskie w 2018 r. pokazały, że dialog – choć trudny – jest możliwy.

Ostatnie wydarzenia wskazują jednak na to, że kolejne miesiące upłyną pod znakiem narastających napięć między państwami koreańskimi. Duża w tym zasługa Kim Dzong Una, który de facto zerwał z obowiązującą od 1972 r. doktryną polityki Północy wobec Południa.

Wrogość

30 grudnia ub.r., podczas plenum Partii Pracy Korei, przywódca Korei Północnej odrzucił cel pokojowego zjednoczenia Korei, stosunki międzykoreańskie określił mianem „relacji między wrogimi państwami” i wskazał na konieczność przygotowania potencjału militarnego do „podporządkowania” Korei Południowej w razie ewentualnego konfliktu. 16 stycznia, podczas obrad parlamentu, Kim zapowiedział wprowadzenie zmian w północnokoreańskiej konstytucji – w miejsce wykreślonych artykułów o zjednoczeniu, pojednaniu i koreańskiej jedności narodowej mają pojawić się przepisy określające Republikę Korei mianem „głównego wroga” KRLD. Manifestacją zerwania z dialogiem było zburzenie kilka dni później Łuku Zjednoczeniowego w Pjongjangu, zbudowanego w 2001 r. jako symbol pojednania koreańskiego, oraz zlikwidowanie instytucji odpowiedzialnych za stosunki międzykoreańskie. Co ważne, przywódca Korei Północnej odrzucił możliwość dialogu nie tylko z obecnymi, konserwatywnymi władzami Republiki Korei, ale też ich ewentualnymi liberalnymi następcami. Przyznał bowiem, że każdy rząd w Seulu – czy skłonni do waśni konserwatyści, czy wyciągający rękę liberałowie – dążył do wchłonięcia słabszej Północy przez silniejsze Południe.

Słowa Kim Dzong Una skłoniły dwóch cenionych amerykańskich badaczy – Roberta Carlina, wieloletniego analityka CIA i pracownika Departamentu Stanu, oraz Siegfrieda Heckera, fizyka jądrowego, byłego dyrektora ośrodka nuklearnego w Los Alamos – do postawienia alarmistycznej tezy. Na łamach specjalistycznego portalu „38North” ocenili oni, że przywódca Korei Północnej „podjął strategiczną decyzję o rozpoczęciu wojny”. Opinia Carlina i Heckera o możliwym wybuchu wojny na Półwyspie Koreańskim obiegła światowe media. Takie postawienie sprawy wydaje się jednak bardzo dyskusyjne – trudno bowiem znaleźć przekonujące argumenty, że wojna przyniosłaby jakiekolwiek pozytywne rozstrzygnięcie dla władz w Pjongjangu. Ponadto skoncentrowanie się na perspektywie wojny odwraca uwagę od bardziej prawdopodobnych i realnych zagrożeń. To że najprawdopodobniej Kim Dzong Un nie rozpocznie samobójczej wojny, nie oznacza bowiem, że nie ma powodu do obaw.

Określenie przez Kima stosunków międzykoreańskich mianem „relacji między wrogimi państwami” jest przede wszystkim realną oceną tego, jak wyglądają one od dziesięcioleci. Zerwanie z ideą dialogu międzykoreańskiego może świadczyć o tym, że po latach doświadczeń Północ uznała kontakty z Południem za kosztowne, a zjednoczenie w formule pokojowej za niebezpieczne. Reunifikacja z demokratyczną i wolnorynkową Koreą Południową byłaby bowiem katastrofą dla władz w Pjongjangu choćby z racji na utratę kontroli nad informacją. O powadze tego problemu świadczy zaostrzone w ostatnich latach przez północnokoreańskie władze zwalczanie w społeczeństwie wpływów zewnętrznych, w tym południowokoreańskiej popkultury. Skoro już kontrola nad 25-milionowym społeczeństwem na Północy jest wyzwaniem dla władz w Pjongjangu, to czy porywałyby się na podbój Południa i próbę rozpostarcia kontroli nad kolejnymi 50 milionami Koreańczyków?

Niezależnie od totalitarnego charakteru rządów Kim Dzong Una, nie można odmówić mu racjonalności. Musi zdawać on sobie sprawę, że nie wygrałby konfliktu z siłami USA i Korei Południowej, mającymi przewagę zarówno nuklearną, jak i konwencjonalną. Co więcej, przygotowania do konfliktu wymagałyby gromadzenia zasobów wojskowych w pobliżu granicy z Koreą Południową i rozbudowywania zaplecza. Tymczasem – zgodnie z doniesieniami rządów USA, Wielkiej Brytanii i Ukrainy – w ostatnich miesiącach Północ wysyła znaczne ilości sprzętu wojskowego do Rosji, wspierając ją w jej agresji na Ukrainę.

Trzeba też pamiętać, że groźby są wpisane w logikę relacji Północy z Południem. Pjongjang nie wahał się grozić Seulowi, że „zamieni go w morze ognia” gdy jeszcze utrzymywał oficjalnie zjednoczeniową retorykę. Co więcej, w przemówieniach na forum partii i parlamentu Kim nie mówił o bezwarunkowej gotowości do rozpoczęcia wojny. Wręcz odwrotnie, zastrzegł, że działania wojenne byłyby wyłącznie odpowiedzią na „prowokacje wrogów”. Choć Korea Północna zwykła obarczać innych odpowiedzialnością za swoje problemy, to faktem jest, że nie tylko jej działania eskalują napięcia na Półwyspie Koreańskim w ostatnich miesiącach. Rządząca od 2022 r. Koreą Południową administracja prezydenta Yoon Suk-yeola poszerza skalę i zakres wspólnych ćwiczeń wojskowych z USA, rozbudowuje własny potencjał militarny i wzmacnia współpracę trójstronną z USA i Japonią, a przy tym zaostrza konfrontacyjną retorykę w stosunku do Północy. Działania Korei Północnej nie są więc zawieszone w próżni.

Wypychanie Amerykanów z Półwyspu

To, że Kim Dzong Un najprawdopodobniej nie przygotowuje się do wojny, nie oznacza jednak braku problemów. Zagrożenia inne, niż wojna są realne i coraz poważniejsze. KRLD ma długą historię wykorzystywania prowokacji militarnych na ograniczoną skalę do różnych celów. O ile w trakcie zimnej wojny miały one m.in. destabilizować sytuację polityczną na Południu, o tyle w ostatnich latach służą zwłaszcza testowaniu wiarygodności sojuszu Korei Południowej z USA.

Szczególnie niepokojący jest rozwój północnokoreańskiego arsenału militarnego, gdyż poszerza on wachlarz potencjalnych działań Północy przeciwko Południu i Stanom Zjednoczonym. Tylko w ostatnim miesiącu KRLD przetestowała nowe pociski manewrujące wystrzeliwane z okrętu podwodnego i lądu. Sprawdzony w styczniu pocisk balistyczny pośredniego zasięgu na paliwo stałe może stanowić poważny problem dla amerykańskich systemów obrony przeciwrakietowej. Korea Północna rozwija też potencjał rakietowy dalekiego zasięgu – pocisk międzykontynentalny Hwasong-18 może razić cele na terytorium USA. W poprzednim roku Północ pokazała też mniejszą, taktyczną głowicę jądrową, która prawdopodobnie mogłaby być umieszczona na różnego rodzaju środkach przenoszenia. Północ testuje też podwodne drony, potencjalnie uzbrojone w ładunek jądrowy. Z kolei północnokoreańskie bezzałogowe statki powietrzne już pod koniec 2022 r. wleciały w okolice Seulu ku zaskoczeniu południowokoreańskiej armii. Korea Północna rozwija też zdolności rozpoznania i monitorowania sił amerykańskich i południowokoreańskich. Po udanym umieszczeniu w listopadzie ub.r. pierwszego satelity wojskowego na orbicie. kolejne trzy ma umieścić w tym roku.

Rozwój północnokoreańskiego arsenału nuklearno-rakietowego służy przede wszystkim wzmocnieniu odstraszania nuklearnego, traktowanego jako gwarant przetrwania reżimu w Pjongjangu. Za pomocą arsenału nuklearno-rakietowego KRLD stara się też oddziaływać na inne państwa i sytuację w regionie. Chodzi zwłaszcza o podważenie wiarygodności sojuszniczej Waszyngtonu. Północ chce doprowadzić do sytuacji, w której USA nie zareagują na północnokoreański atak na Południe, gdyż będą obawiać się północnokoreańskiego kontruderzenia jądrowego na bazy amerykańskie w regionie czy wręcz amerykańskie terytorium.

Poza rozwojem potencjału militarnego Korea Północna stara się jak najefektywniej wykorzystać uwarunkowania międzynarodowe. Kim Dzong Un wielokrotnie określał obecną sytuację na świecie mianem „nowej zimnej wojny”. Będące jej elementem amerykańsko-chińska rywalizacja i rosyjska inwazja na Ukrainę stanowią szerszy kontekst dla aktywności KRLD. W realiach zaostrzającej się konfrontacji między wielkimi mocarstwami i po niepowodzeniu rozmów z USA w 2019 r. Północ za najsensowniejsze rozwiązanie uznała zbliżenie z Rosją i Chinami.

Wychodząc naprzeciw rosyjskim potrzebom wojennym na Ukrainie, KRLD dostarcza Rosji nie tylko amunicję artyleryjską, lecz także pociski rakietowe, w tym KN-23 wzorowane na Iskanderach. Wykorzystanie tych rakiet przez Rosję na Ukrainie daje KRLD możliwość sprawdzenia ich wartości w warunkach bojowych. Ponadto w zamian Korea Północna może uzyskać od Rosji technologie wojskowe, w tym kosmiczne, poparcie polityczne w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i wsparcie w obchodzeniu sankcji. Nie mniej ważne dla Pjongjangu są relacje z Pekinem. Wznawianie współpracy gospodarczej z Chinami po pandemii – która poważnie osłabiła północnokoreańską gospodarkę – stanowi gwarancję ekonomicznego przetrwania KRLD. ChRL, podobnie jak Rosja, głosuje na forum ONZ przeciwko nakładaniu kolejnych sankcji na Koreę Północną i pozwala obchodzić istniejące restrykcje. Wsparcie dwóch stałych członków Rady Bezpieczeństwa daje więc Korei Północnej względną swobodę do dalszego rozwijania potencjału militarnego i eskalowania napięć w regionie.

Korea Północna w cieniu wojny

Skala korzyści z utrzymywania bliskich relacji z Rosją i Chinami sprawia, że KRLD chce pokazać się tym państwom jako przydatny, wartościowy partner. Z punktu widzenia rosyjskiej agresji na Ukrainę korzystne są nie tylko północnokoreańskie dostawy amunicji i uzbrojenia, ale też koncentrowanie uwagi USA przez Koreę Północną. Rosji zależy, aby Stany Zjednoczone w większym stopniu zajmowały się sytuacją na Półwyspie Koreańskim, niż w Europie Wschodniej. Ponadto rozwijając więzi z Koreą Północną, Rosja wywiera też presję na Koreę Południową, aby powstrzymała się przed wspieraniem Ukrainy dostawami amunicji.

Z kolei dla Chin wartością jest to, że północnokoreańska aktywność może komplikować założenia obronne USA w Azji Wschodniej. Amerykańscy planiści muszą bowiem uwzględniać ewentualność równoczesnych działań zbrojnych w dwóch różnych miejscach, np. w Cieśninie Tajwańskiej i na Półwyspie Koreańskim, w tym ograniczonego użycia broni jądrowej. Nawet jeśli nie byłyby to działania skoordynowane przez ChRL i KRLD, to stanowiłyby one wyzwanie operacyjne dla USA i ich sojuszników w regionie. Przykładowo w wypadku amerykańsko-chińskiej konfrontacji militarnej wokół Tajwanu Korea Północna mogłaby przeprowadzić ataki rakietowe na amerykańskie bazy w Korei Południowej i Japonii.

Korea Północna może też podejmować działania poniżej progu wojny, aby podważać wiarygodność sojuszniczą USA, na czym zależy również Chinom i Rosji. Ograniczone uderzenia konwencjonalne lub rakietowe na pogranicze międzykoreańskie mogą służyć przetestowaniu reakcji USA i Korei Południowej. Północ może zakładać, że w przypadku eskalacji USA powstrzymają się przed stanowczą odpowiedzią w obawie nie tylko o nuklearną reakcję KRLD, lecz także o potencjalne zaangażowanie Chin gdyby sytuacja niebezpiecznie eskalowała w kierunku regularnej wojny. Powściągliwa reakcja Waszyngtonu na północnokoreańską prowokację mogłaby zachwiać pewnością sojuszników USA – zarówno w Azji Wschodniej, jak i Europie – co do wartości amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa.

To że działania Korei Północnej są korzystne dla Rosji i Chin nie oznacza jednak, że jest ona kontrolowana przez te kraje. Władze w Pjongjangu traktują obu sąsiadów wybitnie instrumentalnie i niekiedy wręcz posuwają się do wrogich działań wobec nich. Przykładowo w latach 2021–2022 północnokoreańscy hakerzy wykradali informacje z rosyjskiego przedsiębiorstwa produkującego rakiety balistyczne. Z kolei stosunki KRLD z Chinami są przesiąknięte głęboką nieufnością i choćby z tego względu w ostatnim roku Kim Dzong Un pogłębił współpracę z Rosją – aby zasygnalizować Xi Jinpingowi, że nie jest zależny tylko od Chin, i może liczyć również na wsparcie Władimira Putina.

Korea Północna ma wiele możliwości przeprowadzenia ograniczonych ataków na Koreę Południową. Według południowokoreańskich danych rządowych od zakończenia wojny koreańskiej w 1953 r. do końca 2022 r. Północ przeprowadziła 1119 różnego rodzaju lokalnych prowokacji przeciwko Południu. Około 50% z nich odbyło się na morzu, 45% na lądzie, a 5% w powietrzu. Ryzyko incydentów czy nawet starć przygranicznych jest obecnie tym większe, że w listopadzie ub.r. Korea Płn. zerwała – po zawieszeniu części układu przez Południe – porozumienie o środkach budowy zaufania na granicy międzykoreańskiej z 2018 r. Zakładało ono m.in. zawieszenie części ćwiczeń wojskowych w pobliżu strefy zdemilitaryzowanej i uruchomienie procedur zapobiegających incydentom przygranicznym.

Zapowiedzią tego, co może się dziać w kolejnych miesiącach, był ostrzał artyleryjski spornej granicy morskiej z Koreą Południową w pobliżu wyspy Yeonpyeong i Baengnyeong na początku stycznia. Tym razem Południe natychmiast odpowiedziało ostrzałem strony północnokoreańskiej i obyło się bez ofiar śmiertelnych. Warto jednak pamiętać, że sytuacja w tej okolicy bywała dużo gorsza. Przykładowo w 2010 r. Korea Północna najpierw zatopiła południowokoreański okręt (zginęło 46 marynarzy), a następnie ostrzelała Yeonpyeong (zginęły 4 osoby).

Większa eskalacja może mieć miejsce wiosną w związku z planowanymi na marzec dorocznymi manewrami Korei Południowej z USA i kwietniowymi wyborami parlamentarnymi na Południu. Korea Północna może też zintensyfikować ataki hakerskie i aktywność służb specjalnych na Południu, np. w celu wykradania funduszy, wojskowych planów operacyjnych czy nawet w celu organizacji ataków terrorystycznych. Dodatkowym elementem eskalacji mogą być kolejne testy rakietowe i być może próba jądrowa.

Niewykluczone, że Korea Północna decyduje się na stopniowe eskalowanie napięć z myślą o listopadowych wyborach prezydenckich w USA. Byłaby to sytuacja analogiczna do 2017 r. – wówczas KRLD przeprowadziła wiele testów rakietowych i próbę broni wodorowej, aby wzmocnić swoją pozycję negocjacyjną przed rozmowami z administracją Donalda Trumpa. Biorąc pod uwagę prawdopodobieństwo jego wygranej w tegorocznych wyborach, Północ może przygotowywać się do powrotu do negocjacji z nową administracją. Wątpliwe jednak, aby dotyczyły one denuklearyzacji – rozmowy na ten temat w 2019 r. zakończyły się fiaskiem i od tego czasu Korea Północna rozbudowała arsenał. Możliwe więc, że Kim otworzyłby się na dialog z Trumpem pod pretekstem dyskusji o broni jądrowej, ale z myślą o tym, aby w zamian za deeskalację uzyskać ustępstwa, prowadzące do osłabienia sojuszu USA z Koreą Południową (np. anulowanie manewrów) lub częściowego złagodzenia sankcji. Rozmowy z Amerykanami mogłyby też służyć wzmocnieniu pozycji KRLD w jej relacjach z Chinami i Rosją.

Przyjęcie przez Północ jawnie konfrontacyjnej linii wobec Południa ma dodatkowo uzasadniać możliwość przeprowadzania różnego rodzaju agresywnych działań poniżej progu wojny. Radykalizując swoje stanowisko, Pjongjang sygnalizuje Seulowi, że w ewentualnym konflikcie nie zawahałby się użyć broni jądrowej przeciwko Koreańczykom z Południa. W krótszej perspektywie jest mało prawdopodobne, że pod wpływem presji północnego sąsiada Korea Południowa poluzuje współpracę z amerykańskim sojusznikiem i odstąpi od rozbudowy potencjału militarnego. Długoterminowo działania Północy mogą jednak służyć zasianiu fermentu w elitach politycznych na Południu i wymuszeniu na nich ustępstw. Elementem wpływania przez KRLD na procesy polityczne w Korei Południowej ma być więc nie inwazja, lecz groźby poparte rozbudową zdolności nuklearno-rakietowych.

Reasumując, zainicjowanie pełnoskalowej agresji przez Koreę Północną jest bardzo mało prawdopodobne. Rozpoczęcie wojny nie rozwiązałoby żadnego z problemów Kim Dzong Una. Zagrożeniem nie jest więc to, że Północ celowo rozpocznie wojnę, lecz że może do niej dojść w wyniku przesadnej eskalacji wywołanej regularnymi prowokacjami poniżej progu wojny. Naruszanie granicy morskiej, wymiana ognia w strefie zdemilitaryzowanej, próby rakietowe, wysyłanie dronów lub ataki cybernetyczne – reagowanie na te zagrożenia będzie testem wiarygodności sojuszu Korei Południowej i USA. Staną one przed trudnym zadaniem znalezienia równowagi między konieczną i stanowczą odpowiedzią na działania Korei Północnej, a powstrzymaniem się przed reakcją, którą władze w Pjongjangu zinterpretowałyby jako zapowiedź zbliżającej się wojny. Dlatego też zamiast rozmów o denuklearyzacji, USA mogą być skłonne nawiązać kanały komunikacji z Północą, które zmniejszyłyby ryzyko nieporozumień w wypadku niekontrolowanej eskalacji. Administracja Bidena miała jak dotąd wystosować ponad 20 propozycji rozmów z Koreą Północną – każda z nich została odrzucona. Pokazuje to, że obecnie Kim Dzong Un nie jest zainteresowany jakimikolwiek negocjacjami z USA. Pytanie czy zmieni zdanie – a jeśli tak, to na jakich warunkach.