Neoosmanizm w tureckiej polityce.

Zaangażowanie w konflikty w Syrii, Libii i Górskim Karabachu, „prężenie muskułów” we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego, bazy wojskowe w kilku państwach świata, w tym Iraku, Somalii czy Katarze, dyplomacja „dronowa”, asertywność wobec zachodnich sojuszników, czy wreszcie niezachwiana pewność siebie, godna mocarstwa globalnego – tak w skrócie można opisać politykę zagraniczną Turcji na początku lat 20. XXI w. Państwo nieustannie gości na pierwszych stronach gazet, raz po raz wzbudzając kontrowersje swoim zachowaniem, próbami zmiany regionalnego status quo i pomysłami rozwiązania problemów świata w taki sposób, aby jak najbardziej odpowiadało to tureckiemu punktowi widzenia. A przecież nie zawsze tak było. Przyjrzyjmy się bliżej motywom tureckiego snu o potędze.

Turcja republikańska

Republika Turcji powstała 29 października 1923 r. W zamierzeniu jej twórców miała być nowoczesnym państwem, w wielu aspektach stanowiącym zaprzeczenie jej niegdyś wielkiego poprzednika – Imperium Osmańskiego. Ten postulat dotyczył zarówno polityki wewnętrznej, gdzie życie społeczno-polityczne zorganizowano według nowych form ustrojowych i ideologii - kemalizmu, jak i polityki zagranicznej Turcji, która miała zostać pozbawiona imperialnego charakteru. Zgodnie z wytycznymi Ojca Założyciela i pierwszego prezydenta Kemala Atatürka, Republika Turcji miała być państwem o ograniczonych aspiracjach międzynarodowych – zogniskowanych zwłaszcza wokół zapewnienia bezpieczeństwa – skupionym na rozwoju, aby w niedalekiej przyszłości dołączyć do grona „najbardziej cywilizowanych państw świata”. Tę tendencję wzmacniał dodatkowo fakt, że nowi decydenci, naoczni świadkowie długiego procesu rozkładu i upadku Imperium Osmańskiego oraz „zdrady” Arabów w trakcie I wojny światowej, byli zarówno przekonani o szkodliwości prowadzenia imperialnej i nadmiernie aktywnej polityki, jak i niezainteresowani regionem, który traktowali jako źródło największych rozczarowań – Bliskim Wschodem.

Ataturk zmarł w 1938 roku, jednak ostatecznie wydarzenia tego okresu, a zwłaszcza ich recepcja przez późniejszych polityków tureckich, doprowadziły do ukształtowania się tzw. tradycji republikańskiej w myśleniu o polityce zagranicznej. Stanowiła ona ramy, przez które pierwsi decydenci Republiki Turcji patrzyli na świat. Na jakich założeniach się opierała? Przede wszystkim tureccy republikanie mieli obsesję na punkcie jedności państwa, co m.in. wynikało z tragicznego dla Turków traktatu w Sèvres, który kończył I Wojnę Światową dla Imperium Osmańskiego i był de facto rozbiorem kraju. Z tego wzięła się również rosnąca nieufność nowej tureckiej elity wobec świata zewnętrznego i przekonanie, że wrogowie Turcji stanowią zagrożenie dla integralności państwa. Z podobnych pobudek Ankara unikała „Imperialnych Przygód”, które cechowały wcześniej Imperium Osmańskie. Jednak już raptem kilkanaście lat po śmierci Atatürka w Turcji doszły do władzy siły, które miały inne spojrzenie na politykę kraju.

Neoosmanizm – narodziny

Jak doszło do tego „kopernikańskiego przewrotu” w tureckiej polityce zagranicznej? W jaki sposób państwo, które jeszcze niedawno było tak bardzo skupione na sobie – jakby wręcz bało się skutków nadmiernego aktywizmu – przeobraziło się w ambitnego, pewnego siebie, czasami przesadnie, aktora rzeczywistości międzynarodowej, który nie tylko postrzegał niemal każdy kryzys jako szansę, lecz także chciał aktywnie kształtować stosunki międzynarodowe?

Tradycja neoosmańska, która ostatecznie stała się alternatywą dla tradycji republikańskiej, swoje źródło znajduje w trzech uwarunkowaniach, wobec których tureccy decydenci postanowili wykazać proaktywną postawę.

Pierwszym z nich był zmieniający się ład międzynarodowy. Okoliczności zimnej wojny skutkowały presją, która skłoniła tureckich polityków do odstąpienia od prób zachowania równowagi między mocarstwami i do jasnego opowiedzenia się po stronie Zachodu, czego najbardziej jaskrawym przykładem było wstąpienie Turcji do NATO. Później jej zakończenie, którego efektem było nie tylko wygaszenie rywalizacji między Stanami Zjednoczonymi, a Związkiem Sowieckim, lecz także osłabienie Rosji i ograniczenie możliwości jej oddziaływania w sferze międzynarodowej, co otworzyło przed Turcją nowe opcje strategiczne i zachęciło ją do większej aktywności w polityce zagranicznej. Turcja wyszła bowiem z założenia, że w świecie, który nie jest już bipolarny – nie cechuje się rywalizacją dwóch potężnych mocarstw, możliwe będzie prowadzenie bardziej aktywnej dyplomacji, zwłaszcza na obszarach, które te mocarstwa postrzegały jako swoje strefy wpływów. Kluczowym przykładem była Azja Centralna – obszar zamieszkany przez ludność tureckojęzyczną, a więc – zdaniem Turcji – szczególnie podatny na jej wpływy.

Drugi powód wypływał już z wnętrza Turcji i była nim nęcąca perspektywa wzrostu potencjału kraju. Amerykańskie embargo na broń nałożone na Turcję, po tym jak Turcy dokonali zbrojnej interwencji na Cyprze w 1974 roku było dla Ankary szokiem. Zarazem jednak stanowiło otrzeźwienie, które skutkowało rozpoczęciem procesu modernizacji armii i własnego przemysłu zbrojeniowego. Turcja rosła również ekonomicznie. Dzięki przeobrażeniom gospodarczym miała coraz więcej zasobów, które oddziaływały na wyobraźnię tureckich decydentów i zachęcały do bardziej proaktywnej polityki.

Dużym wewnętrznym bodźcem do rozwoju linii neoosmańskiej było także zaognienie konfliktu turecko-kurdyjskiego. W 1984 r. Partia Pracujących Kurdystanu, początkowo żądająca wydzielenia z terytorium Turcji niepodległego Kurdystanu, dokonała swojego pierwszego ataku terrorystycznego. W takich uwarunkowaniach trudno było utrzymać pogląd pierwszych decydentów Republiki Turcji, którzy postrzegali bezpieczeństwo przez pryzmat granic i integralności terytorialnej państwa – skoro PKK działała z terytorium innych państw, to tam znajdowało się źródło zagrożeń bezpieczeństwa Turcji, i to tam – a więc u źródeł, uważali – należało je zwalczać.

Na koniec po trzecie, Turcja stanęła w obliczu wymiany elit, które miały inne spojrzenie na świat, niż republikańscy ojcowie założyciele.

Mocarstwowe plany Turguta Özala

Najważniejszą osobą tej nowej fali tureckich przywódców był Turgut Özal. Nikt od czasów Ataturka nie wywarł większego wpływu na politykę Turcji, niż właśnie Özal. Rzucił on wyzwanie dawnym wzorcom postrzegania świata i postępowania, a co za tym idzie – nadał kształt tradycji neoosmańskiej, przede wszystkim przez swój ogromny aktywizm. W 1984 podjął próbę poprawy stosunków z Grecją; wznowił zabiegi o wznowienie – zamrożonych w 1978 r. – relacji z Europejską Wspólnotą Gospodarczą; w celu poprawy stosunków z Syrią i zachęcenia południowego sąsiada do zaprzestania wspierania PKK, zobowiązał się do uwolnienia części wody z tureckich tam na Eufratcie.

Niestandardowe koncepcje Özala były też widoczne w sprawach tożsamościowych. Özal zrozumiał, że homogeniczność Turcji jest mitem, a rozwiązanie problemu wymaga wykreowania nowej tożsamości. Pomocna w tym zakresie miała być właśnie osmańska przeszłość Turcji, zwłaszcza historia współżycia różnych grup etnicznych i religijnych w ramach jednego państwa, oraz islam, który jednoczył zdecydowaną większość obywateli. To właśnie podejście do dziedzictwa Imperium Osmańskiego było tym, co najbardziej odróżniało Özala od jego poprzedników. Jego zdaniem osmańska przeszłość była atutem, który miał pomóc państwu w rozwiązywaniu problemów nie tylko wewnętrznych, lecz także regionalnych.

Gdy oponenci krytykowali jego zerwanie z polityką „unikania przygód” w polityce zagranicznej, Özal dochodził do odwrotnych konkluzji: aktywność w polityce zagranicznej była niezbędna. Zapewne dlatego miał nawet sugerować, że skutecznym rozwiązaniem problemu kurdyjskiego byłaby federacja turecko-syryjsko-iracka, co jego krytycy traktowali jako chęć odbudowy Imperium Osmańskiego. W rzeczy samej aspiracje Ozala były mocarstwowe. Chciał uczynić z Turcji jeden z pięciu najpotężniejszych krajów świata. „Jeśli nie popełnimy poważnych błędów, XXI stulecie będzie stuleciem Turków i Turcji” mawiał były turecki prezydent.

Özal być może nigdy nie miałby okazji na utrwalenie swojego sposobu postrzegania świata i tureckiej polityki zagranicznej, gdyby nie zachodzący niemal równolegle do jego rządów proces, którego kulminacja wstrząsnęła ładem międzynarodowym – zakończenie zimnej wojny. To wydarzenie miało daleko idące skutki dla tureckiej polityki zagranicznej. Po pierwsze, oznaczało wygaszenie zagrożenia sowiecką ekspansją, które systematycznie wpływało na podejmowane przez tureckich decydentów wybory. Po drugie, otwierało przed Turcją nowe opcje strategiczne, ponieważ w zmienionych uwarunkowaniach mogła ona prowadzić bardziej niezależną politykę zagraniczną. Po trzecie, więzi kulturowe z wieloma nowo powstałymi po rozpadzie ZSRS państwami – np. Azerbejdżanem, Kazachstanem, Uzbekistanem, Kirgistanem i Turkmenistanem – wprost popychały Turcję do odgrywania przynajmniej dwóch nowych ról: wpływowego gracza regionalnego i pomostu między Wschodem a Zachodem.

Chociaż jego poprzednicy postrzegaliby zmianę globalnego i regionalnego status quo jako ogromne zagrożenie, Turgut Özal widział w tym wielką szansę. Szybko doszedł do wniosku, że świat zmierza w stronę ładu jednobiegunowego, jednak jednocześnie zakładał, że będzie to stan przejściowy. Nie postrzegał tego jako zbyt dużego zagrożenia dla Turcji. Twierdził bowiem, że w nowych uwarunkowaniach Turcja wreszcie będzie miała okazję do grania posiadanymi przez siebie „obiema kartami”, które miały się wzajemnie uzupełniać – jedna z nich reprezentowała relacje z Zachodem, a druga z państwami muzułmańskimi i arabskimi. Stwierdził również, że przed Turcją otwierają się trzy nowe regiony: Azja Centralna, Bałkany i Bliski Wschód. To w nich państwo miało realizować swoje coraz większe aspiracje.

Özal nie zdążył dokończyć rewolucji w polityce zagranicznej. Zmarł nieoczekiwanie w kwietniu 1993 r. W trakcie dekady rządów nagiął jednak niemal wszystkie wytyczne tradycji republikańskiej i stworzył fundamenty dla jej alternatywy, jaką stawała się tradycja neoosmańska.

Neoosmanizm w XXI wieku

Czym więc tradycja neoosmańska jest w praktyce? Można ją określić jako politykę akceptacji heterogenicznego charakteru Turcji, współistnienia w jej ramach wielu tożsamoś ci i wykorzystywanie tego faktu w polityce zagranicznej. Całość osadzona jest na fundamencie w postaci Islamu. Z tego wynika chęć balansowania między Wschodem, a Zachodem w celu maksymalizacji zysków, co docelowo ma skutkować uzyskaniem statusu potęgi regionalnej lub wręcz światowej. A narzędziem do osiągnięcia tego celu ma być międzynarodowy aktywizm i wręcz interwencjonizm, jako że w ramach tradycji neoosmańskiej Turcja traktuje zaburzenia ładu międzynarodowego jako szansę dla siebie.

I tak choć neoosmanizm nie jest zjawiskiem nowym, szczególną sławę zyskał dopiero w ostatnich kilkunastu latach. Stał się określeniem, za pomocą którego najczęściej opisywało się politykę zagraniczną Republiki Turcji pod rządami Partii Sprawiedliwości i Rozwoju - AKP. Architektem neoosmańskiej strategii Turcji wewnatrz AKP był Ahmet Davutoğlu – profesor stosunków międzynarodowych, wieloletni doradca Recepa Tayyipa Erdoğana do spraw międzynarodowych, minister spraw zagranicznych Turcji, a także premier.

Miejscem, w którym Davutoğlu wyłożył swoje neoosmańskie koncepcje, była istna „biblia neoosmanizmu”, czyli książka o tytule „Strategiczna głębia”. To tam Davutolgu przekonuje, że po zakończeniu zimnej wojny Turcja nie powinna prowadzić jednokierunkowej i jednowymiarowej polityki zagranicznej. A to ze względu na unikalne położenie, historię czy kulturę Turcji, która jako dziedzic Imperium Osmańskiego ma tytułową „strategiczną głębię” – to właśnie ona determinuje je do prowadzenia aktywnej i wielowymiarowej polityki zagranicznej przy wykorzystaniu rozmaitych narzędzi. Davutolgu szczególny nacisk kładzie na soft power, w ramach której najbardziej znaną inicjatywą stały się szkoły tureckie, popularne zwłaszcza w Afryce czy Azji Centralnej. Docelowo, w koncepcji Turka, doprowadzi to do transformacji Turcji w „państwo centralne”. Państwo z aspiracjami do tego, żeby stać się mocarstwem globalnym. Ponadto Davutolgu wyraża w książce swoją dezaprobatę dla dotychczasowych tureckich decydentów, którzy nie dostrzegali atutów państwa i prowadzili zachowawczą politykę. Te założenia pozwalają nam zrozumieć podwaliny polityki, którą Davutolgu realizował podczas rządów AKP i Erdogana.

W kolejnych latach Turcja prowadziła politykę, która była spójna z wytycznymi Davutoğlu. Zainicjowała działania w myśl hasła „zero problemów z sąsiadami”, w ramach którego poprawiła i wzmocniła stosunki z Syrią, Irakiem (zwłaszcza Regionalnym Rządem Kurdystanu) czy Iranem. Dążyła do rozwoju stosunków z Izraelem, oferując nawet mediacje między tym państwem, a Syrią. Zaczęła prowadzić politykę wielowymiarową, argumentując, że musi utrzymywać dobre relacje i z partnerami zachodnimi, i Rosją, które stały się problematyczne po 2014 r i aneksji Krymu. Ponadto Ankara rozpoczęła szereg inicjatyw dyplomatycznych na Bałkanach, w Azji Centralnej czy – w zaniedbywanej dotychczas przez tureckich decydentów – Afryce. Starała się mieć wpływ na globalną politykę, np. próbując – wspólnie z Brazylią – zaangażować się dyplomatycznie w rozwiązanie narastającego sporu między Zachodem a Iranem czy występując w roli „obrońcy muzułmanów”, a z czasem „obrońcy ciemiężonych” na świecie. Wydawało się też, że Turcja wreszcie spełni „odwieczne marzenie” Stanów Zjednoczonych i będzie partnerem, który pomoże w demokratyzacji Bliskiego Wschodu, dając regionowi przykład umiejętnego połączenia islamu i demokracji.

Te nadzieje były tym silniejsze, gdy w regionie wybuchła Arabska Wiosna, a liderzy w porewolucyjnych państwach – zwłaszcza w Egipcie, Libii i Tunezji – zaczęli mówić o tzw. modelu tureckim - rozumianym właśnie jako umiejętne połączenie islamu i demokracji - jako tym, który mógłby być dla nich atrakcyjny. Wszystko to zdawało się potwierdzać słuszność koncepcji Davutoğlu. Mogło wydawać się, że Turcja jest na dobrej drodze do stania się mocarstwem regionalnym, a z czasem – kto wie? – może i globalnym. Tych sukcesów dowodziła choćby podróż Tayyipa Erdoğana po porewolucyjnych państwach, podczas której – jak zwracały uwagę media – był fetowany przez tłumy niczym gwiazda rocka.

Wkrótce jednak „szczęście” przestało się uśmiechać do Turcji. Rewolucyjna maszynka Arabskiej Wiosny zacięła się w Syrii, gdzie Baszar al-Asad przystąpił do krwawych represji. Odrzucał przy tym tureckie próby mediacyjne, co doprowadziło do tego, że Turcja jednoznacznie opowiedziała się po stronie syryjskiej opozycji, zrywając relacje z syryjskim dyktatorem. Jakby tego było mało, w lipcu 2013 r. wojsko w Egipcie obaliło Muhammada Mursiego – wywodzącego się z Bractwa Muzułmańskiego, ideologicznie zbliżonego do tureckiej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju. Turcja jednoznacznie potępiła zamach stanu i w ten sposób „straciła” Egipt, który dotychczas uchodził za największy sukces tureckiej polityki zagranicznej doby Arabskiej Wiosny. Marzenia o mocarstwowości, które wydawały się szczególnie realistyczne na kanwie przemian w regionie, zaczęły blaknąć. Wśród tureckich decydentów zaczęła narastać frustracja, widoczna w szeregu wypowiedzi, jak np. podkreślaniu przez Davutoğlu, że Turcja stoi po dobrej stronie historii, czy w sformułowaniach İbrahima Kalına, doradcy prezydenta Erdoğana, który mówił o tureckiej „samotności w cnocie”.

Na to wszystko nałożyło się Gezi – sławne protesty z przełomu maja i czerwca 2013 r. w obronie stambulskiego parku, które z protestów o charakterze ekologicznym szybko przerodziły się w sprzeciw wobec coraz bardziej autorytarnej władzy Erdoğana. Turecki, wówczas, premier obszedł się z nimi „szorstko” – protesty zostały stłumione, a Turcja coraz wyraźniej wkraczała na drogę autorytaryzmu. Nie bez znaczenia był tu proces rozbratu z tzw. Ruchem Gülena, Hizmetem – niedawnym sojusznikiem politycznym AKP. W grudniu 2013 r. doszło do skandalu korupcyjnego, w trakcie którego policja zatrzymała m.in. synów ministrów z rządu AKP, a zarzuty sięgnęły samego Erdoğana. Premier stwierdził, że afera została sfingowana przez członków Ruchu Gülena zakorzenionych w administracji, policji i sądownictwie, którzy chcieli – jego zdaniem – dokonać „cywilnego puczu”. W ten sposób rozpoczęła się najważniejsza batalia polityczna Turcji ostatnich lat – Erdoğan rozpoczął czystki, usuwając członków Ruchu z najważniejszych stanowisk. To wszystko zakończyło się nieudanym zamachem stanu z 2016 r., który zdaniem władz również miał zostać dokonany przez członków Ruchu Gülena. To właśnie dlatego Erdoğan nazywał ten pucz „darem od Boga” – bo dostarczył mu jeszcze silniejszych argumentów, żeby ostatecznie rozprawić się z wpływami Gülena w Turcji. Jednocześnie przyspieszyły kluczowe projekty polityczne Tayyipa Erdoğana – w tym marzenie o wprowadzeniu systemu prezydenckiego, który ostatecznie wprowadził w życie w 2018 r. Dodatkowo AKP weszła w koalicję z nacjonalistyczną partią MHP – i to te dwa ugrupowania, w wypaczonej i skrajnościowej wersji syntezy turecko-islamskiej, zaczęły nadawać główny ton tureckiej polityce.

Jakby Turcja nie miała jeszcze dość „plag”, w 2015 r. doszło do załamania procesu pokojowego między rządem a PKK. Rozpoczął się okres intensywnej walki między tymi stronami, który najbardziej dotknął południowy wschód Turcji.

Wybudzenie z mocarstwowego snu

To wszystko sprawiło, że turecka, neoosmańska asertywność zaczęła przynosić odwrotny skutek od zamierzonego. Zaufanie zachodnich sojuszników do Ankary, po nasileniu wewnętrznych represji, zaczęło ulegać znaczącej degradacji. Davutoğlu w swoich pismach prezentował Turcję jako państwo, które zachowuje równowagę między polityką, a bezpieczeństwem, ale przy poszanowaniu zasad demokracji – po Gezi, nie dało się tak dłużej argumentować. Turcja zmierzała na drogę autorytarną. Miało to również bezpośredni wpływ na sferę ekonomiczną i zburzenie pozytywnego wizerunku wśród inwestorów zagranicznych.

Pucz i wprowadzenie systemu prezydenckiego podporządkowały politykę zagraniczną Turcji Erdoğanowi i jego interesom. Oznaczało to, że Turcja zaczęła być postrzegana – zwłaszcza przez partnerów zachodnich – jako nieprzewidywalny aktor, bo ostateczne decyzje turecki lider podejmował indywidualnie. Czego dobrym przykładem była decyzja o zakupie systemów S-400 od Rosji. Wielu ekspertów uważa, że była to jednostkowa decyzja Erdoğana. Miało to również inną konsekwencję – ułatwiło Tayyipowi Erdoğanowi egzekwowanie decyzji w polityce zagranicznej. Stąd mieliśmy do czynienia ze zdecydowaną realizacją nowej polityki bezpieczeństwa, w której Turcja zwalczała zagrożenia „u źródeł” pod postacią tureckich operacji wojskowych w Syrii czy Iraku. Konsekwencją puczu było pogorszenie relacji z państwami zachodnimi i jednoczesna poprawa stosunków z Iranem i Rosją, która wg tureckich mediów miała przestrzec tureckie władze przed puczem.

W konsekwencji puczu Erdogan dokonał także czystek w armii – zostali wydaleni z niej oficerowie o poglądach atlantyckich, w zamian za to miało dojść do wzmocnienia skrzydła euro-azjatyckiego, krytycznego wobec Zachodu, argumentującego, że należy nawiązać sojusz z Rosją i Iranem. Jedną z najpopularniejszych koncepcji euro-azjatyckich stała się geopolityczna koncepcja tzw. błękitnej ojczyzny (tur. mavi vatan). Zakładała ona, że w dobie zmian w porządku międzynarodowym Turcja musi zwiększyć swą pozycję na akwenach morskich, m.in. wyegzekwować korzystne dla siebie podziały terytoriów na Morzu Egejskim i we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego. Miała tego dokonywać m.in. metodą faktów dokonanych – stąd mieliśmy do czynienia z turecko-libijskim porozumieniem o rozgraniczeniu terytoriów morskich, które ignorowało roszczenia Grecji, a do których to Grecja – jako do faktów dokonanych – musiała się później odnosić.

Asertywna polityka zagraniczna AKP, po połączeniu sił z nacjonalistycznym MHP, powodowała, że Turcja coraz częściej odwoływała się do swojej potęgi militarnej. Dostrzegając własną przewagę wojskową, nasiliła prowokacje wobec Grecji, chętniej angażowała się w konflikty np. w Libii, i w Górskim Karabachu. Ponadto podkreślała „twarde” elementy swojej potęgi – stąd np. dyplomacja dronowa czy program budowy baz wojskowych w różnych częściach świata. Niemniej doprowadziło to do sytuacji, którą komentatorzy międzynarodowi prześmiewczo nazywali „zero sąsiadów bez problemów” – w ostatnich latach Turcja skonfliktowała się w zasadzie ze wszystkimi sąsiadami, była izolowana w regionie (nieformalny bojkot gospodarczy Arabii Saudyjskiej), a realizacja koncepcji mavi vatan połączona z agresywnością w polityce zagranicznej doprowadziła ostatecznie do spełnienia „koszmaru” tureckich strategów, jakim było połączenie wspólnymi interesami bezpieczeństwa państw arabskich (Zjednoczone Emiraty Arabskie) i Grecji, Cypru i Izraela (tzw. trójkąt helleński, współpraca wspierana przez Stany Zjednoczone).

Taka sytuacja w polityce zagranicznej była nie do utrzymania, zwłaszcza że zaczęły się pogłębiać problemy gospodarcze państwa, które dodatkowo odciskały coraz mocniejsze piętno na polityce wewnętrznej. A nastroje wewnętrzne zaczęły nastawiać się przeciw Erdoganowi. Dlatego Turcy postawili na zdecydowanie odprężenie w polityce zagranicznej. Skutkowało to próbą poprawy relacji z Unią Eruopejską i USA po objęciu fotela prezydenckiego przez Joe Bidena. Podobne inicjatywy zostały wystosowane wobec państw arabskich, przede wszystkim Arabii Saudyjskiej oraz Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ale także wobec Izraela i Armenii.

Turcja postanowiła dokonać daleko idącej rekalibracji w polityce zagranicznej – postanowiła „zawiesić” prowokacyjną politykę, ponieważ dostrzegła, że przynosi ona więcej kosztów niż korzyści – kosztów zagrażających bezpieczeństwu i stabilności państwa. Nie mówiąc już o tym, że te koszty zagrażały też stabilności reżimu Erdoğana. Momentami Ankara zachowywała się, jakby wróciła do swych „ustawień początkowych” – tradycji republikańskiej, która nakazywała ostrożność wobec zmian w porządku międzynarodowym. Nie oznacza to jednak, że Turcja porzuciła neoosmańską ścieżkę, jednakże pragmatycznie ją zawiesiła. Ta zmienność – przybieranie raz szat „republikańskich”, a raz „neoosmańskich” – sprawia wrażenie, że Turcja zachowuje się niczym „wirujący derwisz”, który odnajduje harmonię w ciągłej zmienności i w ciągłym ruchu.

Tę zmienność, ciągłe oszacowywanie zmieniających uwarunkowań i próby dostosowania się do nich najlepiej widać w polityce Turcji w ciągu ostatnich miesięcy, zwłaszcza wobec wojny na Ukrainie. Od początku rosyjskiej agresji Turcja argumentowała, że nie zamierza opowiadać się po żadnej ze stron, ponieważ nie chce stracić ani Ukrainy, ani Rosji, z którymi zbudowała bardzo dobre stosunki – to m.in. dlatego nie dołączyła do zachodnich sankcji na Rosję. Jednocześnie jednak Turcja dostarczała Ukrainie broń – przede wszystkim osławione Bayraktary – zdecydowanie potępiała agresję Rosji i, na prośbę i pod presją Ukrainy, zdecydowała się na zamknięcie cieśnin. Chociaż zatem rzeczywiście prowadziła politykę balansowania – jak często określali to eksperci zajmujący się polityką turecką – początkowo było to balansowanie o wyraźnie proukraińskim zabarwieniu. Dlaczego? M.in. dlatego, że nie mogła pozwolić sobie na zwycięstwo Rosji – ono, zwłaszcza wzmocnienie tego państwa w basenie Morza Czarnego, zmieniałoby sytuację strategiczną Turcji. Rosja na powrót stanowiłaby bezpośrednie zagrożenie militarne dla terytorium Turcji i uniemożliwiłoby Ankarze próby rozgrywania Stanów Zjednoczonych i Rosji przeciw sobie.

Gdy jednak Rosja okazała się militarnie słabsza, niż mogło się to początkowo wydawać, a polityka Turcji zyskiwała poklask państw zachodnich – i to mimo niedołączania przez nią do zachodnich sankcji – co utwierdziło Turków w przekonaniu, że są „strategicznie ważni”, Turcja dostrzegła, że ma przestrzeń do prowadzenia polityki wychylonej w drugą stronę. To stąd mamy inicjatywy – motywowane przede wszystkim gospodarczo – w ramach których Turcja ogłaszała, że chętnie przyjmie na swym terytorium rosyjskich oligarchów, działania zmierzające do ściągnięcia jak największej liczby rosyjskich turystów na terytorium Turcji, czy przymykanie przez nią oka na kradzież przez Rosję ukraińskiego zboża a także – ostatnio – starania o otwarcie korytarza zbożowego z Ukrainy.

Neoosmańska „pewność siebie” dała też o sobie znać przy blokowaniu członkostwa w NATO Finlandii i Szwecji. W zmianie stanowiska z pewnością ważne były motywacje wewnętrzne, takie jak chęć mobilizacji nacjonalistycznego elektoratu, ale nie da się nie zauważyć, że Turcja po prostu poczuła, że to jest dobry moment na próbę przepchnięcia jak największej liczby interesów.

Demonstrowanie tej „neoosmańskiej” pewności siebie w polityce zagranicznej służy celom polityki wewnętrznej Erdoğana. W ten sposób turecki prezydent chce zasygnalizować elektoratowi, że jest jedynym politykiem, który będzie potrafił zadbać o interesy państwa na scenie międzynarodowej, zwłaszcza w tak trudnym momencie „globalnych turbulencji”. Szczególnie, że sondaże sukcesywnie pokazują spadek jego notowań. Erdoğan wykorzystuje zatem politykę zagraniczną jako instrument polityki wewnętrznej, próbując przekonać społeczeństwo, że jest gwarantem przetrwania Turcji w tych trudnych uwarunkowaniach międzynarodowych. Co jednak będzie, jeśli mu się to nie uda, a do władzy dojdzie opozycja?

Neoosmańska spuścizna AKP

Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle trudna. Podstawowym problemem jest to, że w ostatnich latach koalicja AKP-MHP i ich aparat propagandowy niemal całkowicie zawłaszczyły dyskurs na temat polityki zagranicznej. Z tego powodu przedstawiciele opozycji bardzo często niemal rytualnie popierają działania zewnętrzne Turcji. Wyjątkiem jest Syria, gdzie spora część opozycji twierdzi, że trzeba porozumieć się z Asadem i wydalić Syryjczyków z Turcji. Jeśli jednak zajrzeć głębiej, należałoby stwierdzić, że opozycja podziela przekonanie że Turcja jest wyjątkowym aktorem stosunków międzynarodowych, państwem, które ze względu na swoje unikalne położenie geograficzne, powinno odgrywać ważną rolę. Oponenci AKP uważają, jednak że awanturniczy sposób prowadzenia polityki przez Erdogana przynosi więcej szkody, niż pożytku. Bardzo prawdopodobne jest, że po rozpoczęciu procesu ponownej demokratyzacji Turcji, opozycja będzie domagała się wznowienia negocjacji akcesyjnych z UE, co będzie stanowiło dla Brukseli twardy orzech do zgryzienia.

Czy jednak „dziedzictwo AKP”, jakie otrzyma opozycja – np. w postaci dyplomacji dronowej, wzmocnionej marynarki wojennej, rozbudowy baz zagranicznych, podsycone dodatkowo przezwyciężeniem trudności gospodarczych Turcji – nie będzie popychało do aktywizmu i asertywności również tych polityków opozycji, którzy dziś są krytyczni wobec tendencji Erdoğana do wikłania się w „zagraniczne przygody”, których tak bardzo bali się pierwsi decydenci Republiki Turcji?

Jedno jest pewne - geograficzne uwarunkowania, czyniące z Turcji kluczowy zwornik między Europą, a Azją powodują, że niezależnie kto będzie sprawował władzę w nowym pałacu prezydenckim w Ankarze, polityka Turcji dalej będzie rzucała obfity cień na sprawy bliskowschodnie, europejskie, czy nawet światowe.