Bitwa o Turcję.

„Turcja zajmuje unikalne miejsce na świecie i przez to jej ambicje powinny być wysokie”.

Takie zdanie podzielają niemal wszyscy Turcy, w tym decydenci polityczni, niezależnie od strony politycznej barykady. Aczkolwiek strategia wykorzystania potencjału, który wynika z tureckiego położenia i zasobów, którymi dysponuje kraj, jest różna dla każdej frakcji. To właśnie tę wizję przyszłości Turcy będą wybierać już za kilka dni.

Czy wybory zakończą dwudziestoletnie rządy Recepa Tayyipa Erdoğana i partii AKP? Kim jest Kemal Kılıçdaroğlu i co potencjalna zmiana władzy w Ankarze będzie oznaczać dla środowiska międzynarodowego? Dlaczego o tureckich wyborach mówi się jako o “najważniejszych wyborach w roku”? W tym odcinku przyglądamy się przyszłości Turcji.

Kampania pięcioletnia

Chociaż oficjalnie kampania wyborcza rozpoczęła się nieco ponad miesiąc temu, w pewnym sensie trwa nieprzerwanie od ostatnich wyborów, które miały miejsce w czerwcu 2018 r. Od tego momentu Turcy niemal nieustannie wyczekiwali kolejnych, przyspieszonych wyborów, raz po raz ogłaszanych w prasowych przeciekach z „ankarskich salonów politycznych”. Oczekiwania potęgowała zła sytuacja Turcji. Aby ją zobrazować, wystarczy spojrzeć na dwa odcinki funkcjonowania państwa.

Po pierwsze - gospodarka. Od 2018 r. jej stan definiowały przede wszystkim dwa trendy: systematyczny spadek wartości tureckiej liry - na chwilę przed wyborami w 2018 r. jej kurs w stosunku do amerykańskiego dolara wynosił 4,93, obecnie jest cztery razy wyższy i wynosi ok. 19,51). Gospodarkę dobijała także szalejąca inflacja, której odczyt w szczytowym okresie 2022 r. wynosił - wg niezależnego ośrodka ENAG - blisko 190%.

Drugim obszarem wartym analizy jest polityka zagraniczna. Wskutek awanturniczych działań Ankary na arenie międzynarodowej, prowadzonych szczególnie intensywnie po zamachu stanu z 2016 r., Turcja stała się państwem izolowanym. Miała złe relacje z zachodnimi sojusznikami - zarówno ze Stanami Zjednoczonymi, które w 2020 r. nałożyły na nią sankcje za zakup od Rosji systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej S-400, jak i Unią Europejską. Bruksela groziła jej sankcjami, m.in. za prowokacyjną politykę wobec jej członków (Grecji i Cypru), lecz także za „szantaż migracyjny”, jakiego Turcja dopuściła się w lutym 2020 r., gdy jej oficjele, stwierdzili, że otworzą granice dla uchodźców, aby wymóc na UE wsparcie dla ich polityki wobec Syrii. Turcja zaczęła być traktowana jako „ciało obce” w NATO - wskazywano ją jako państwo, które rozbija spójność Sojuszu dla wewnętrznych interesów politycznych, czego ostatnim przejawem było blokowanie członkostwa Finlandii i Szwecji, które m.in. miało służyć Erdoğanowi do pokazywania wyborcom, że to on rozdaje karty nawet na tak wysokim szczeblu. W rezultacie do mainstreamu weszły dyskusje - niewyobrażalne raptem dekadę temu - o tym, czy Turcję należałoby z NATO wyrzucić.

Turcja skonfliktowała się również z najważniejszymi państwami Bliskiego Wschodu, przede wszystkim z Arabią Saudyjską, która zainicjowała wobec niej nieformalny bojkot gospodarczy, i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, które poszukiwały porozumienia w sprawach bezpieczeństwa z Grecją, realizując tym samym koszmar tureckich strategów. Coraz częściej sprawczości Turcji w stosunkach międzynarodowych miały dowodzić dobre relacje i doraźne porozumienia z Rosją - państwem, z którym łączyło ją zachwalanie „wielobiegunowego porządku międzynarodowego” jako najlepszej możliwej architektury dla stosunków międzynarodowych - i wizjonerskie projekty, jak np. inicjatywa „Azja od nowa”, która miała wzmocnić pozycję Turcji na kontynencie azjatyckim. Jej owoce mają być jednak widoczne dopiero w przyszłości.

Aczkolwiek błędem byłoby stwierdzenie, że Turcja odnosiła w swej polityce zagranicznej i bezpieczeństwa jedynie porażki. Na poczet jej sukcesów można zaliczyć przede wszystkim interwencję w Libii, gdzie odmieniła oblicze wojny domowej, „dyplomację dronową” i wsparcie dla Azerbejdżanu w tzw. drugiej wojnie w Górskim Karabachu czy umiejętne balansowanie między Ukrainą a Rosją, które przyniosło sukces w postaci tzw. porozumienia zbożowego. Problematyczne dla Erdoğana i jego partii było jednak to, że chociaż te triumfy wzmacniały prestiż państwa w stosunkach międzynarodowych, nie przekładały się na życie obywateli tureckich. Tego samego nie dało się powiedzieć o porażkach - wszystkie one generowały koszty, które ostatecznie odbijały się negatywnie na sytuacji bytowej obywateli. W ostatnich latach Turcy i Turczynki coraz wyraźniej odczuwali, że śnienie o potędze i rozpychanie się przez Tayyipa Erdoğana na arenie międzynarodowej wiążą się z konkretnymi kosztami.

W tych okolicznościach jeszcze większym problemem okazały się dwie dodatkowe plagi, które spadły na Turcję. Pierwszą z nich była pandemia COVID-19. Chociaż tureccy politycy zgodnie ze swym tradycyjnym instynktem również ją postrzegali jako szansę, a nie zagrożenie. Jej przejawem była m.in. „koronadyplomacja”, w ramach której Turcja próbowała zyskiwać przychylność potrzebujących pomocy państw, wysyłając im maseczki i inne środki sanitarne. Jednak relatywnie niskie pakiety pomocy gospodarczej pokazywały, że w finansach państwa nie dzieje się najlepiej. Tego wrażenia nie poprawiły nawet ambitne wizje, w ramach których rządowa propaganda przekonywała obywateli, że w popandemicznym świecie, w związku ze zmianami w światowych łańcuchach dostaw, Turcja będzie „nowymi Chinami”. Później te obietnice, ewoluowały w Turcję jako „Niemcy Wschodu”. Chociaż część Turków wciąż wierzyła w te wizje, rezygnacja Berata Albayraka, zięcia Erdoğana, ze stanowiska ministra skarbu i finansów w listopadzie 2020 r. wskazywała, że grono optymistów stale się kurczy.

Drugą plagą było potężne trzęsienie ziemi, które nawiedziło terytorium Turcji i Syrii w lutym br. i wg oficjalnych danych uśmierciło ponad 50 tys. obywateli państwa. Katastrofa naturalna stała się olbrzymim problemem politycznym dla Erdoğana. A to dlatego, że bliźniaczo przypominała sytuację z 1999 r. kiedy to Turcję nawiedziło trzęsienie ziemi, które zabiło ok. 18 tys. osób, a rządzący byli zajęci sporami politycznymi, a nie przygotowywaniem państwa na katastrofę, na które jest stale narażone będąc zlokalizowanym w tak aktywnym sejsmicznie obszarze. Byli za to zresztą ówcześnie krytykowani przez Erdoğana.

Co więcej, trzęsienie i jego efekty wzbudziło pytania o racjonalność wydatków w państwie - skalę tych wątpliwości najlepiej obrazuje to, że w 2022 r. Turcja wydała więcej na obronę wartości tureckiej liry niż na przystosowanie infrastruktury w państwie do spodziewanej katastrofy naturalnej. Ogółem, zdaniem części Turków, reakcja państwa na katastrofę była opieszała i podkopała zaufanie do podstawowego argumentu Erdoğana dot. systemu prezydenckiego - miał on przecież być gwarantem sprawnego działania państwa, podporządkowanego silnemu ośrodkowi decyzyjnemu. Tymczasem okazało się, że system prezydencki - wraz z wpisanym w niego dążeniem do centralizacji wszystkich procesów - negatywnie przełożył się na zdolności reagowania państwa w kryzysowej sytuacji.

Wszystko to spowodowało, że szereg Turków i Turczynek zaczął zadawać – niebezpieczne z punktu widzenia prezydenta i jego partii politycznej - pytania. Co nam ze snu o wielkości w polityce zagranicznej, jeśli państwo nie potrafi zadbać o rzecz podstawową, jakim jest zdrowie i bezpieczeństwo własnych obywateli? Po co marnotrawić środki na zagraniczne operacje wojskowe czy programy kosmiczne, skoro nie potrafimy zniwelować negatywnych skutków poważniejszych - i kosztowniejszych - zagrożeń bliżej nas? Jak można twierdzić, że państwo jest potężne, skoro nie potrafi wyegzekwować przestrzegania przepisów budowlanych od deweloperów, a nierzadko wręcz publicznie chwali się przyznanymi im amnestiami?
To właśnie te pytania warunkowały kampanię przed tegorocznymi wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi.

„Wiosna ponownie nadejdzie”

Gdy 6 marca br. liderzy sześciu partii stanowiących trzon tureckiej opozycji ogłaszali, że jej kandydatem w wyścigu o fotel prezydencki będzie Kemal Kılıçdaroğlu, w sztabie panowała grobowa atmosfera. Miny wszystkich liderów - na czele z Meral Akşener, szefową nacjonalistycznej Dobrej Partii - sprawiły, że prezentacja Kılıçdaroğlu wyglądała raczej jak spełnienie przykrego obowiązku wobec nieboszczyka, nie zaś jak demonstracja pewności siebie sił politycznych, które mają największe w ostatnim dwudziestoleciu szanse na przejęcie władzy. Tym nastrojom nie należy się przesadnie dziwić. Sondaże z kilkunastu ostatnich miesięcy systematycznie pokazywały bowiem, że w wyścigu przeciw Erdoğanowi Kılıçdaroğlu ma najmniejsze szanse z potencjalnych kandydatów opozycji. Mansur Yavaş, burmistrz Ankary, Ekrem İmamoğlu, burmistrz Stambułu, czy Meral Akşener - wszyscy oni mieli notowania, które pozwalały bezpiecznie założyć, że ze starcia z Erdoğanem wyszliby bez szwanku. Kılıçdaroğlu z kolei przez długi czas konsekwentnie wyglądał jak wymarzony kontrkandydat dla tureckiego prezydenta - nie dość, że gorzej wypadający w sondażach, to jeszcze bez charyzmatycznej osobowości, która potrafiłaby zelektryzować tłumy. W tych okolicznościach można przypuszczać, że ogłoszenie z 6 marca zostało przyjęte w pałacu prezydenckim z westchnieniem ulgi.

To założenie jest tym bezpieczniejsze, że Kemal Kılıçdaroğlu to dla tureckiego prezydenta “rywal oswojony”. Jako były urzędnik i od 2010 r. lider Republikańskiej Partii Ludowej dał się poznać jako sprawy biurokrata, lecz z pewnością nie jako groźny fighter polityczny. W czasach swoich rządów jako lider CHP Kılıçdaroğlu przegrał wszystkie możliwe wybory. To kolejny powód, dla którego długo był uważany przez tureckiego prezydenta za niegroźnego rywala. Nie zmieniły tego nawet wybory lokalne z 2019 r., w których opozycja “odbiła” z rąk Partii Sprawiedliwości i Rozwoju Stambuł i Ankarę. Były to wydarzenia bolesne dla samego Erdoğana - wszak w latach 90. sprawował on urząd burmistrza Stambułu. Dodatkowo w tureckiej polityce panuje silne przekonanie, że kto wygrywa w dawnej osmańskiej stolicy, później przejmuje władzę w całej Turcji. Niemniej nie przysporzyły politycznego szacunku Kılıçdaroğlu, który stał w cieniu i popierał İmamoğlu i Yavaşa.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego Kılıçdaroğlu mógł się jawić Erdoğanowi jako rywal idealny. Brak charyzmy lidera opozycji, jego niezdolność do wzbudzania ekscytacji wyborców, wydawały się idealnie dostosowane do planów kampanijnych tureckiego prezydenta. Obejmowały one uderzanie w nieco znajome, choć jednocześnie odświeżone, tony. AKP i Erdoğan głosili, że nadchodzi „stulecie Turcji”, a prezydent pokazywał się na tle projektów, które miały tego dowodzić: tureckiego samochodu elektrycznego, tureckiego czołgu, tureckiego myśliwca czy okrętu nazywanego przez Turków lekkim lotniskowcem, przedstawianego przez propagandę jako wyjątkowy okręt, z którego będą startowały perły w koronie tureckiego przemysłu obronnego - drony. Idealna sytuacja, dla której Kılıçdaroğlu z pewnością nie będzie w stanie znaleźć przeciwwagi, i kolejny powód uzasadniający westchnienie ulgi w pałacu prezydenckim, gdy okazało się, że to właśnie lider CHP będzie kontrkandydatem w wyborach prezydenckich.

Dlaczego zatem opozycja zdecydowała się na wybór Kılıçdaroğlu? Co spowodowało, że w ciągu kilku tygodni okazało się, że ta kandydatura nie musi oznaczać dla opozycji samobójstwa? Jak doszło do tego, że w świetle sondaży Kılıçdaroğlu ma szansę wygrać z Erdoğanem, według niektórych nawet w pierwszej turze?

W analizach dotyczących kandydatury Kılıçdaroğlu zapomniano o jego jednym, bardzo ważnym atucie - że jest to polityk zdolny do budowania niełatwych koalicji. Wskazywały na to - wizerunkowo może niezbyt spektakularne, lecz ostatecznie bardzo ważne politycznie - trwające dekadę starania, by z CHP, partii przez część konserwatywnych wyborców postrzeganej jako wręcz antyreligijna, a zatem niewybieralna, uczynić ugrupowanie bardziej otwarte na poglądy tradycyjne. Dowiodły też tego próby zjednoczenia opozycji, przeprowadzane w skrajnie niełatwych warunkach, które obejmowały m.in. konieczność łączenia wsparcia nacjonalistycznej Dobrej Partii z doraźnym poparciem ze strony prokurdyjskiej Demokratycznej Partii Ludów. Na to, że Kılıçdaroğlu woli być politykiem, który buduje, a nie dzieli, zaczęła też wskazywać jego kampania prezydencka. Do sloganu „wiosna ponownie nadejdzie”, w którym jest zawarta obietnica powrotu Turcji na właściwe tory rozwoju, wkrótce dołączyły odezwy do Kurdów i przełomowa deklaracja, w której lider opozycji przyznawał się, że jest alewitą, członkiem mniejszości religijnej, przez wielu bardziej konserwatywnych Turków traktowanej jako odszczepieńcy czy wręcz zdrajcy. Oświadczenia Kılıçdaroğlu miały na celu zakomunikowanie wyborcom jego podstawowej propozycji - budowy nowej wspólnoty, która czerpie siłę ze swej różnorodności, a nie się jej boi. W odpowiedzi na politykę polaryzacji i podziałów, dzięki której Erdoğan wygrywał wszystkie wybory po 2013 r., Kılıçdaroğlu zaproponował zatem „politykę miłości”, która przyniosła opozycji sukces w wyborach lokalnych w 2019 r. Przy okazji Kılıçdaroğlu wyeksponował swój podstawowy atut - polegał on na byciu totalnym przeciwieństwem Erdoğana.

„Najważniejsze wybory w roku”

W odmienności Kılıçdaroğlu od Erdoğana zawiera się również częściowa odpowiedź na pytanie, dlaczego różni eksperci czy media - w tym opiniotwórcze „Politico” czy „The Economist” - określają tureckie wybory najważniejszymi w tym roku. Spodziewają się bowiem, że jego wygrana będzie oznaczała powrót Turcji na ścieżkę demokracji, a to będzie miało szersze konsekwencje dla świata. Część obserwatorów liczy na to, że upadek Erdoğana pociągnie za sobą koniec karier innych populistycznych polityków, takich jak np. Viktor Orban, i - niczym za dotknięciem magicznej różdżki - zakończy etap polityki polaryzacji. Miałoby to też wzmocnić „obóz demokratyczny” w jego konfrontacji przeciw mocarstwom autorytarnym, takim jak Rosja czy Chiny.

O ile opowieści o magicznym, globalnym wpływie ewentualnej tureckiej demokratyzacji można raczej włożyć między bajki, tak wynik wyborów parlamentarnych i prezydenckich w Turcji z pewnością wywrze wpływ na rzeczywistość międzynarodową. Co do kwestii fundamentalnych, w Turcji panuje konsensus. Do takich należy np. przekonanie o tym, że Turcja jest państwem o wyjątkowym potencjale, który ze względu na swoje unikalne położenie geograficzne jest wręcz predestynowane do odgrywania w stosunkach międzynarodowych ważnej roli. Więcej o tym możecie usłyszeć w naszym materiale opisującym „Neoosmanizm” w tureckiej polityce.

Jednakże, sposób wykorzystania tego potencjału jest tym co różni oba obozy. Dlatego w obecnych wyborach zderzą się ze sobą dwie wizje uprawiania polityki zagranicznej.

Zwycięstwo Erdoğana niemal na pewno będzie oznaczało kontynuację dotychczasowego kursu, który obejmuje m.in. stopniowy rozbrat z Zachodem, zbliżenie z państwami autorytarnymi, próby budowania pozycji w Azji Środkowej i Afryce, czy pochwałę dla wielobiegunowego porządku międzynarodowego, włączając w to nadzieję na mniejsze znaczenie Stanów Zjednoczonych w światowej architekturze bezpieczeństwa. Z kolei zwycięstwo Kılıçdaroğlu będzie stanowiło szansę na nowe otwarcie z zachodnimi sojusznikami, bardziej przewidywalną i mniej prowokacyjną politykę zagraniczną względem sąsiadów, mniej ideologiczne podejście do takich partnerów jak Rosja czy Chiny czyli - jak głosi znane z historii tureckiej dyplomacji hasło - „mniej przygód w polityce zagranicznej”. Nie oznacza to, że Turcja Kılıçdaroğlu będzie łatwym partnerem czy, jak lubią to określać zachodnie media, „dobrym sojusznikiem”. Nawet po ewentualnym odejściu Erdoğana Republika Turcji wciąż będzie państwem głęboko przekonanym o swym ogromnym znaczeniu i twardo zabiegającym o własne interesy. Jednocześnie będzie jednak bardziej skłonna do porzucenia ubóstwianej przez tureckiego prezydenta „dyplomacji megafonowej”, otwarta na wykorzystanie tradycyjnych metod dyplomatycznych i argumenty swych sojuszników. Już tak stosunkowo niewiele może spowodować, że zachodni partnerzy Turcji zyskają szansę na ułożenie z nią stosunków na nowo.

To „okienko możliwości” może się jednak okazać wyjątkowo krótkie. Turecka opozycja jasno zapowiada, że jej podejście do sojuszników nie będzie wiernopoddańcze. Wskazuje, że będzie chciała wznowić negocjacje akcesyjne z Unią Europejską - z których nieformalną śmiercią europejscy partnerzy Turcji zdążyli się już pogodzić - będzie też oczekiwała większej pomocy w rozwiązaniu problemu migracyjnego, wykraczającego poza uwłaczające, jej zdaniem, porozumienie migracyjne. Patrząc na przyszłość stosunków Turcji z jej zachodnimi sojusznikami z tej perspektywy, można dostrzec, że zależy ona od znajomych czynników: z jednej strony od oczekiwań Turcji i gotowości do ich weryfikacji na drodze negocjacji, z drugiej zaś - od gotowości zachodnich partnerów do rozumienia tureckiej perspektywy i sformułowania obopólnie korzystnej oferty współpracy.

Wyborcze scenariusze

Jak zatem mogą zakończyć się najbliższe wybory i w którą stronę będzie zmierzać powyborcza Turcja?

Najbardziej prawdopodobny scenariusz to dogrywka wyborcza między Erdoğanem a Kılıçdaroğlu. Jeśli ten scenariusz się zmaterializuje, dwa tygodnie między turami będą bardzo napięte, a Erdogan użyje wszystkich zasobów, aby zagwarantować sobie wygraną. Niemniej jego sytuacja może być szczególnie trudna, jeśli opozycja wygra wybory parlamentarne. To może natchnąć Turków wiarą, że zwycięstwo Kılıçdaroğlu w drugiej turze jest możliwe. Szczególnie ważne będą głosy Kurdów i pokolenia Z.

Mniej prawdopodobna jest wygrana Erdoğana w pierwszej turze. Jednak istnieje ryzyko, że sondaże go niedoszacowują, a wyborcy mogą być przekonani o jego nieuchronnym zwycięstwie. W sukurs Erdoğanowi mogą przyjść trudności z oddaniem głosu przez wyborców na terenach dotkniętych trzęsieniem ziemi.

Jeszcze trudniej wyobrazić sobie sytuację, w której to Kılıçdaroğlu wygrywa w pierwszej turze. Taką możliwość ogranicza przede wszystkim to, że w wyborach prezydenckich startuje również Muharrem İnce. Polityk CHP i kandydat tej partii na prezydenta w 2018 r. , któremu przedwyborcze sondaże dają między 5%, a 10% głosów.

Trudno ocenić prawdopodobieństwo tych scenariuszy ze względu na problemy z obiektywnością tureckich sondaży i kwestie uczciwości wyborów. Ciężko mówić o rzetelności, gdy sondażownie nie zdradzają metodologii prowadzenia badań, a dodatkowo bardzo często są wręcz zaangażowane w walkę polityczną.

Ponadto o tureckich wyborach od dawna trudno mówić jako o tych, w których kandydaci mają równe szanse - jest to niemożliwe choćby ze względu na ogromną przewagę, jaką w dostępie do podporządkowanych mu mediów ma ośrodek władzy, czy w związku z zasobami finansowymi, do jakich posiada dostęp.

Wątpliwości co do uczciwości samego procesu wyborczego są zaś związane z wydarzeniami w trakcie referendum konstytucyjnego z 2017 r. i wyborów parlamentarnych i prezydenckich z 2018 r. W 2017 r. Najwyższa Rada Wyborcza, już po zamknięciu lokali wyborczych, uznała za ważne nieostemplowane przez nią uprzednio karty do głosowania, które powinny w związku z tym zostać uznane za nieważne. Choć tłumaczono to szacunkiem do demokracji i wyborców, ogromne kontrowersje wywołało to, że zdaniem opozycji liczba tych nieostemplowanych głosów przekraczała różnicę między głosami na „tak” i „nie” w referendum konstytucyjnym, którego stawką było przyjęcie bądź odrzucenie systemu prezydenckiego. W 2018 r. wątpliwości obserwatorów wywołało zwłaszcza głosowanie na południowym wschodzie Turcji i, jak się okazało, nadspodziewanie dobry wynik nacjonalistycznego koalicjanta AKP. Dlatego niektórzy komentatorzy twierdzą, że ekscytacja majowymi wyborami nie ma sensu, bo ich wynik i tak jest z góry ustalony.

Inni komentatorzy argumentują, że oddanie władzy opozycji byłoby dla Erdoğana mniej ryzykowne niż polityczna rebelia. Erdoğan zdaje sobie sprawę, że po pierwsze: opozycja nie zdecyduje się na postawienie go przed sądem. Po drugie różnice wewnątrz opozycji mogą doprowadzić do szybkiego upadku ich rządów. A po trzecie Erdoğan wciąż będzie liderem największej partii opozycyjnej i będzie liczył na szybki powrót do władzy. Choć w tych teoriach jest zawarta spora szczypta rozsądku, niełatwo wyobrazić sobie, że Erdoğan akceptuje taką polityczną degradację.

***

Czy rzeczywiście oglądamy „ostatni taniec” prezydenta Erdoğana? Jeśli tak, to czy będzie to taniec zwycięstwa czy porażki? O tym przekonamy się już niebawem, lecz prawdziwy sprawdzian starej lub nowej władzy dokona się w kolejnych miesiącach i latach, co na pewno będziemy obserwować.