Przeciwko powtórce z historii. 

Wojna na Ukrainie to moment przesilenia. Architektura bezpieczeństwa w regionie, a nawet na świecie, szybko się zmienia i różni aktorzy międzynarodowi próbują przekuć to na własną korzyść, w tym - Polska. Warszawa przeprowadza bezprecedensowy program zbrojeń o wartości ponad 130 miliardów dolarów, którego docelowy koszt może wynieść nawet trzy razy tyle. Nie ulega wątpliwości, że w dużej części ruch ten wywołany jest rosyjskim imperializmem, jednak projekt ma też drugie dno. Wielka armia oraz bliska współpraca z Republiką Korei może być bowiem szerszym planem Warszawy by w środku Europy zawiązać nowy blok państw szukających ucieczki z półperyferyjnego, względem Zachodu, statusu. Jak Polska chce to zrobić?

Przewrotnie zacznijmy od końca i zobaczmy o czym w ogóle rozmawiamy. Wyjdźmy od liczb.

Rząd w Warszawie jest w trakcie realizacji ponad 20 znaczących programów zakupowych dla Polskich Sił Zbrojnych. Większość z nich wynika z “Planu Modernizacji Technicznej”, dokumentu określającego modernizację polskiej armii w latach 2017-2026. Niemniej faktem jest, że zdecydowana większość zamówień została ogłoszona raptem w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Programy te są na różnym stadium zaawansowania, lecz polskie Ministerstwo Obrony deklaruje zamiar nabycia ich wszystkich.

Lista obejmuje całe spektrum najnowocześniejszych systemów potrzebnych na współczesnym polu walki. Poczynając od lotnictwa na liście mamy najlepszy wielozadaniowy samolot świata F-35, czy koreańskie FA-50 przeznaczone do zastąpienia sowieckich MiGów-29. Wesprą one obecne już w Polsce F-16.

Baza śmigłowcowa miałaby zostać wzmocniona niemal setką amerykańskich Apache AH-64 i ponad 50 maszynami brytyjsko-włoskiego konglomeratu Agusta-Westland. Do tego drony - Bayraktar, Reaper, Gladius, czy Warmate.

Warszawa, obserwując rozwój wydarzeń na Ukrainie, chce też mieć najlepsze wojska artyleryjskie w Europie. Tak z pewnością stałoby się po nabyciu blisko 500 wyrzutni artylerii rakietowej H142 HIMARs, czy blisko 300 koreańskich odpowiedników K239 Chunmoo. Za trzon artylerii samobieżnej odpowiadałoby blisko 400 sztuk polskich Krabów i koreańskich K9A1.

Pięścią wojsk lądowych byłyby jednak czołgi. Ponad 350 amerykańskich Abramsów i docelowo nawet 1000 koreańskich K2 lub polskiego wariantu tego czołgu K2PL, wsparte przez ponad 1000 wozów bojowych Borsuk i Rosomak z polską wieżą bezzałogową ZSSW-30. Dodatkowo Polacy już teraz mają ponad 200 czołgów Leopard 2.

Nad przestrzenią powietrzną mają zaś panować systemy Wisła, Narew i Pilica, za co odpowiadają odpowiednio amerykańskie Patrioty, brytyjskie CAMMy i polskie Pioruny i Gromy. Natomiast rozpoznanie zapewnią francuskie i polskie satelity, szwedzkie AWACsy, czy polskie drony FlyEye. Całość uzupełniają fregaty rakietowe Miecznik budowane w konsorcjum z Brytyjczykami.

Te tylko najważniejsze zamówienia lub plany zamówieniowe już teraz grubo przekraczają 130 miliardów dolarów. Choć to nie wszystko.

Obsługiwać ten sprzęt ma armia, liczebnie nawet dwukrotnie większa niż teraz. Obecnie Polska, uwzględniając Wojska Obrony Terytorialnej, może wystawić około 150 000 żołnierzy. Docelowo w 2035 ma to być już 300 000.

Kiedy znamy dane wyjściowe, zadajmy sobie teraz pytanie. Po co? Powodów jest wiele, a pierwszym jest historia.

Dlaczego?

Polska w ostatnich 300 latach zapłaciła wysoką cenę za swoją słabość. Słabość instytucjonalna, a co za tym idzie militarna, skutkowała utratą samostanowienia na blisko 200 lat, z krótką przerwą na wolność w dwudziestoleciu międzywojennym. Skutkowała całymi pokoleniami żyjącymi pod zaborami różnego typu i w warunkach usługiwania interesom innych narodów. Skutkowała również śmiercią milionów w obliczu różnej maści powstań, zsyłek i wojen toczonych z nadzieją odzyskania wolności i sprawczości. W tym okresie podobny los spotkał z resztą wiele narodów zlokalizowanych pomiędzy Berlinem, a Moskwą i dalej na wschód.

Ta, momentami beznadziejna batalia, znalazła swój szczęśliwy finał w 1989 roku, kiedy to Polska jako pierwszy kraj bloku sowieckiego przeprowadziła pierwsze wolne wybory i wróciła na własną ścieżkę. Ponownie.

Mimo, że sami Polacy nieczęsto to zauważają, ostatnie 30 lat było najlepszym okresem dla polskiego narodu w ostatnich 400 latach. A być może nawet w całej jego historii. Choć nie był to czas pozbawiony problemów, kraj podźwignął się z zapaści osiągając wzrost ekonomiczny, ustępujący w tym okresie jedynie chińskiemu. Polska gospodarka, wraz z innymi gospodarkami Europy Środkowo-Wschodniej, jest na drodze wyrównania poziomu z Europą Zachodnia. Do niedawna miliony Polaków wyjeżdżało na Zachód celem podjęcia najprostszych prac. Teraz to Polska często jest celem emigracji zarobkowej.

Jednym słowem Polska miała czas i zdolności by zbudować kapitał, czyli coś czego nie miała w ciągu ostatnich kilkuset lat. Jednak zagrożenia pozostały. Podobną historię sukcesu odnotowały inne kraje regionu Europy Środkowo-Wschodniej i one również doświadczają podobnych zagrożeń.

O ile pierwsza, z dwóch głównych przyczyn polskich tragedii w ostatnich stuleciach, została zduszona - tj. niemiecki imperializm. Tak druga - imperializm rosyjski, przechodził kolejne wcielenia. Pierwsze ruchy przeobrażonej rosyjskiej, imperialnej hydry mogliśmy zaobserwować już w 2008 roku, podczas inwazji na Gruzję.

W kolejnych latach Polacy i reszta regionu głośno ostrzegali przed polityką Moskwy - co jak już zdążył każdy zauważyć było ignorowane na Zachodzie. Jednak konkretne działania w celu poprawy własnych zdolności wojskowych były traktowane po macoszemu. Polscy decydenci zdawali się pokładać całą nadzieję w NATO i militarnej wszechmocy Amerykanów.

O ile wysokie zaufanie w możliwości sojuszu jest fundamentem funkcjonowania każdego kolektywu, tak było to działanie nieodpowiedzialne - biorąc pod uwagę szybko destabilizującą się architekturę bezpieczeństwa w Europie pod wpływem działań Kremla. Kolektywna obrona wymaga kolektywnego zaangażowania, szczególnie od kraju leżącego w takim miejscu świata, z takimi doświadczeniami historycznymi. Tymczasem nawet rosyjska aneksja Krymu, czy walki o Donbas nie mobilizowały kolejnych obozów rządzących do zdecydowanej i szybkiej rozbudowy możliwości polskiego wojska.

Nawet jeśli w przypadku rosyjskiej inwazji oraz aktywowania artykułu 5 NATO Amerykanie i reszta sojuszu od razu podjęliby działania obronne Polski to przez pierwsze dni, tygodnie, a wg niektórych nawet miesiące, wojna trwałaby na terytorium Polski. Zginęłoby tysiące ludzi, a kraj byłby zrujnowany. Dość powiedzieć, że 24 lutego 2022 roku Ukraina dysponowała znacznie silniejszą armią od polskiej, a potencjalny rajd od granicy białoruskiej na Warszawę mógłby skończyć się znacznie gorzej niż rosyjska ofensywa na Kijów, finalnie zakończona fiaskiem.

Dlatego dopiero pełnoskalowa inwazja Rosji na Ukrainę wstrząsnęła polskimi decydentami i doprowadziła do rozpoczęcia programów zakupowych. Zdecydowana większość z wymienionych na początku przeszła do realizacji już po 24 lutego 2022 roku.

A zatem mimom że motywacji do masowego wzmocnienia potencjału polskiej armii jest wiele - o czym więcej powiemy za chwilę, fundamentalny powód jest jeden - by nie doprowadzić do powtórki z historii. Wielu jej momentów: rozbiorów z końca XVIII wieku, nieudanych powstań, czy rzezi którą na te tereny przyniosła II wojna światowa.

O ile z taką argumentacją ciężko dyskutować i co do zasady panuje społeczny konsensus w kwestii potrzeby wzmocnienia Polskich Sił Zbrojnych, tak polityka i wykonanie planu modernizacji polskiego wojska spotyka się z krytyką.

Krytyka

Modernizacja polskiego wojska jest mocno spóźniona. To najważniejszy zarzut. Sygnałów by podjąć ten temat na poważnie było w ostatnich dwóch dekadach wiele, jednak dopiero pełnoskalowa wojna za polską wschodnią granicą zmusiła Warszawę do gorączkowego działania. Polska chce drastycznie wzmocnić swoje możliwości, w krótkim czasie. A to stawia Warszawę w słabej pozycji negocjacyjnej z potencjalnymi kontrahentami i winduje cenę. Cenę winduje też sama wojna na Ukrainie, generująca popyt na wszelkiej maści amunicję i technikę wojskową, a światowa podaż jest mocno ograniczona.

Polska zatem mając co do zasady, dobre rozeznanie strategiczne, nie zrobiła z tego faktu żadnego użytku i nie rozpoczęła własnej modernizacji sił wcześniej. Skutkiem są koszty większe o miliardy dolarów i długi czas oczekiwania. A to wszystko mając agresywnie nastawioną Rosję na wschodzie.

Pochodną gorączkowego działania jest brak czasu na wielowymiarową analizę potrzeb Polskich Sił Zbrojnych - ciężko o takowej mówić kiedy programy o wartości miliardów dolarów ogłaszane jeden po drugim, w czasie kilku miesięcy. To sprawia, że niektóre wybory zakupowe jak np. decyzja o zakupie samolotów FA-50, czy plany zakupu blisko 100 bardzo drogich amerykańskich AH-64, są często kwestionowane przez branżowych analityków.

Niemniej kwestią być może jeszcze ważniejszą jest stopień obecności polskiego przemysłu i transferu technologii w całym procesie modernizacyjnym. Część zleceń w jakimś stopniu będzie realizowana nad Wisłą, ale fakt nagłego kupowania sprzętu, często z tzw. “półki”, naturalnie negatywnie wpływa na rozwój krajowego przemysłu zbrojeniowego i ucieczkę kapitału poza granice kraju.

W końcu powstaje pytanie - czy Polskę na aż tak szerokie wydatki zwyczajnie stać? 130 miliardów dolarów to tylko część zakupowa. Analitycy przyjmują, że pozyskanie to jedynie 30% przyszłych kosztów obsługi i utrzymania. Zatem całościowe koszty obecnych programów zbrojeniowych mogą sięgnąć kwoty nawet pół biliona dolarów w najbliższych 30-40 lat. A pamiętajmy, że mówimy o średniej wielkości kraju europejskim. Dlatego zapowiedź Warszawy by podnieść wydatki na zbrojenia do 4%, a nawet 5% PKB - poziomu najwyższego w NATO - nie jest tylko krótkotrwałym działaniem, ale zobowiązaniem na dekady.

Oprócz kwestii finansowej istnieją obawy, że modernizacji nie wytrzyma także polska demografia. Przy jednej z najniższych dzietności na świecie, podwajanie liczby żołnierzy w armii ze 150 do 300 tysięcy jest, delikatnie mówiąc, kłopotliwe.

To powiedziawszy, czy Polskę zatem stać na taki wydatek? Najlepszą odpowiedzią - patrząc na naszą historię - będzie stwierdzenie, że Polski nie stać by tego wysiłku nie podjąć. Choć sam proces wykonawczy mógłby zostać przeprowadzony znacznie lepiej.

Partnerzy

Skoro znamy już główny powód, dla którego Polska tworzy jedną z najsilniejszych armii w Europie, a także odsuniemy na chwilę na bok podstawy ekonomiczne i kwestie egzekutywy, przyjrzyjmy się strukturze partnerów zagranicznych. Powróćmy do zestawienia z początku materiału.

Od razu można dostrzec 3 trendy.

Po pierwsze - dominacja Anglosasów, przede wszystkim Amerykanów.
Po drugie - prawie całkowita nieobecność partnerów europejskich.
Po trzecie - Korea Południowa.

I wszystkie się ze sobą wiążą.

Amerykanie, tradycyjnie, postrzegani są w Polsce za najważniejszych sojuszników. Warszawa w pełni popiera waszyngtoński porządek światowy, co historycznie ma swoje źródło w zbliżonych interesach w Europie. Amerykanie stoją zawsze w opozycji do zbliżenia niemiecko-rosyjskiego, co jest także tożsame z interesem Polski. Co więcej Waszyngton, spośród członków NATO, ma zdecydowanie największe zdolności i motywację by przyjść Polsce z pomocą, w przypadku aktywacji artykułu 5 traktatu północnoatlantyckiego.

Inaczej sprawa ma się z państwami zachodu Europy, które również mają przemysł gotowy by dostarczyć Warszawie zdolności jakich potrzebuje - mowa tu o przede wszystkim o Francuzach i Niemcach. Niemniej lata przedwojennego zbliżenia Berlina i Paryża z Moskwą pogłębiły nad Wisłą nieufność względem obu stolic, szczególnie względem tak wrażliwej kwestii, jak bezpieczeństwo. Polityka Berlina i Paryża na początku inwazji na Ukrainę jeszcze pogłębiła to przekonanie.

Warszawa obawiała się scenariusza, w którym gdyby to Polska została zaatakowana przez Rosję, dostawy np. części zamiennych do czołgów niemieckiej produkcji, czy francuskich helikopterów, mogłyby być sankcjonowane interesem francuskim i niemieckim, a nie polskim. Mogłoby się to objawiać przykładowo w postaci wymuszania na Polakach pokoju, wbrew ich woli. Doniesienia o takich sugestiach względem Ukraińców wypływały do mediów szczególnie w pierwszych miesiącach wojny.

W tę układankę idealnie wpasował się trzeci gracz - Korea Południowa. Alternatywa, której Warszawa potrzebowała.

Bowiem o ile Amerykanie mogą mieć z Polską wspólne interesy bezpieczeństwa, nie koniecznie są zainteresowani transferem do Polski kluczowych technologii lub zbijaniem ceny, w momencie gdy klient jest zdesperowany by produkt nabyć. Koreańczycy natomiast wykorzystali moment by przedstawić ofertę, która oprócz tego, że jest często korzystniejsza ekonomicznie, to daje Warszawie nowe możliwości.

Koreańczycy bowiem nie tylko oferują transfer technologii i tworzenie dedykowanych wariantów np. polskiego czołgu K2PL, lecz także chcieliby utworzyć z Polakami zbrojeniowy przyczółek w Europie. Ten docelowo mógłby stanowić konkurencję dla niemieckiego i francuskiego przemysłu zbrojeniowego.

Potencjalnych klientów jest wielu, oprócz Polski, przede wszystkim - Ukraina. Ale także chociażby współdzieląca wiele interesów Rumunia, czy Państwa Bałtyckie. Korea Południowa stanowi zatem dla Polski zarówno lewar przy rozmowach z Amerykanami i alternatywę dla partnerów europejskich, która może się wręcz zmienić w ich konkurencję.

Cel

W krótkiej i średniej perspektywie polska armia ma być w stanie obronić kraj przed agresywnie nastawioną Rosją lub co jeszcze bardziej pożądane - odstraszyć Moskwę przed jakimikolwiek zapędami. Celem jest także zastąpienie strat sprzętu wojskowego, który Warszawa w dużych ilościach przekazała Ukrainie.

Niemniej potężna armia może stanowić dla Polski podstawę do realizacji projektów wykraczających poza najbardziej podstawowe cele tj. obrony niepodległości. Niektórzy widzą w tym pierwszy krok ku realizacji pomysłu Intermarium - a zatem bloku państw Europy Środkowo-Wschodniej o zbliżonym interesie, szukających przeciwwagi dla ekonomicznej dominacji Berlina i Paryża oraz militarnej dominacji Moskwy.

Pomysł nie jest nowy. Niemniej Warszawa dotychczas nie miała potencjalnym partnerom wiele do zaoferowania, mimo że Ci czasem sami szukali takiej drogi dla regionu. Teraz może się to zmienić. Polska po zbudowaniu wielkiej armii, być może nawet przekraczającej jej potrzeby, może zaoferować rozszerzenie własnej architektury bezpieczeństwa nad państwa regionu tego poszukujące.

Finałowym celem miałoby być doprowadzenie do powstania bloku, który w Europie i na Świecie będzie mówił wspólnym głosem. Nie ulega wątpliwości, że najważniejszym partnerem Polski w Intermarium w tej formie byłaby powojenna Ukraina, która sama w sobie również stanowiłaby regionalną potęgę militarną. Zbliżony interes mają także Państwa Bałtyckie. Wykluczyć nie można również Rumunii i pozbawionej rosyjskich wpływów Mołdawii. Kluczowa, w przypadku upadku reżimu Łukaszenki, byłaby również Białoruś. Białoruś, to na marginesie kolejny powód konieczności modernizacji sił zbrojnych - jeśli reżim w Mińsku zacznie się chwiać, niestabilna sytuacja może oddziaływać również na sytuację w Polsce. Co więcej może dojść do wojny domowej, w której Warszawa będzie chciała wspierać jedną ze stron, najpewniej w zespół z Ukrainą. Nie będzie miała tej możliwości mając puste stany magazynowe.

Warszawa po cichu już realizuje działania opisywane powyżej. Najważniejszym jest oczywiście bliska kooperacja z Ukrainą zarówno na stopie militarnej, jak i ekonomicznej i społecznej. Ale ciekawe są także inne inicjatywy. Na początku czerwca Prezydent RP Andrzej Duda złożył swojemu litewskiemu odpowiednikowi Gitanasowi Nausedzie propozycję rozmieszczenia wojsk polskich na Litwie. Litwin ocenił propozycję jako “bardzo interesującą”. Polski kontyngent wojskowy już teraz stacjonuje w łotewskim Adazi. Ponadto Warszawa stara się wesprzeć, stale penetrowaną przez Federację Rosyjską - Mołdawię. Niedawno Kiszyniów otrzymał od Warszawy sześć samolotów z bronią przeznaczoną dla mołdawskiej policji.

Polska zatem chce stać się podmiotem, który nie tylko jest biorcą bezpieczeństwa, ale także dawcą.

Jednak, o ile można sobie wyobrazić zawiązywanie ponadregionalej współpracy w kwestiach bezpieczeństwa między Warszawą, a stolicami regionu, tak długofalowo nie da się tego utrzymać bez podwaliny ekonomicznej, opartej na rozwoju technologicznym. A w tym aspekcie dominacja Berlina jest bezdyskusyjna. PKB Polski jest nominalnie sześciokrotnie mniejsze od niemieckiego. Zatem zważając, że powstanie skonsolidowanego bloku państw na wschód od Odry nie jest w interesie Berlina, można założyć że wszelkie próby wychodzenia na niezależność będą przez Niemców tłumione. I do tak sformułowanego przeciwdziałania Niemcy mają zwyczajnie znacznie większe możliwości finansowe.

W tym kontekście po raz kolejny istotna jest kwestia Korei Południowej. Przy dywagacjach nad Intermarium argument ekonomiczny zwykle był logicznym końcem dyskusji - projekt, bez Niemców, zwyczajnie nie ma podwalin ekonomicznych. Przez chwilę Warszawa miała nadzieję, że może Amerykanie, nie oglądając się na Niemcy, dokonają w regionie inwestycji, która zapewni rozwój ekonomiczny. Ale to nigdy nie nastąpiło w odpowiedniej skali. Wprawdzie amerykański Intel otwiera w Polsce warty blisko 5 miliardów dolarów zakład montowania i testowania półprzewodników, tak ważniejsza i cztery razy droższa fabryka Intela najpewniej powstanie pod Magdeburgiem. Podobnie było w momencie wybierania lokalizacji dla Gigafactory firmy Tesla - Polska była rozważana, jednak finalnie wybór padł na Berlin. Niemcy przy takich inwestycjach są w stanie zapewnić inwestorom subsydia i ulgi, których Polska nie jest w stanie. Przykładowo Intel w Magdeburgu oczekuje od Niemców nawet $10mld dolarów subsydiów.

Tymczasem Korea, jako jedna ze światowych potęg ekonomicznych, w wielu dziedzinach stanowi konkurencję dla producentów niemieckich - chociażby w branży automotive, czy przemyśle zbrojeniowym. A zatem Seul mógłby dla nowego bloku państw stanowić swoisty technologiczny akcelerator, bez oglądania się na Amerykanów. Korea i Polska współpracują ze sobą nie tylko przy wielomiliardowym zleceniu militarnym. Koreański koncern LG ma pod Wrocławiem największą fabrykę baterii w Europie, energetyczną transformację Polski ma zapewnić m.in. elektrownia wybudowana do spółki z koreańskim KHNP. Warszawa i Seul dyskutują również nad współpracą w branży automotive, w tym przy samochodach elektrycznych. Prezes Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu(PAIH) Paweł Kurtasz poinformował, że obecnie procedowanych jest 14 projektów inwestycyjnych we współpracy z Koreą Południową o wartości 3,9 mld euro. Skutkowałby one zatrudnieniem 5,5 tys. osób, jeśli doszłyby do skutku.

To naturalnie prowadzi do punktów spornych na linii Berlin-Warszawa-Seul. Te widać już dzisiaj, choćby właśnie na przykładzie energetyki. Niemcy forsują swoją strategię odejścia od energetyki atomowej, jednocześnie krytykując polskie plany budowy elektrowni jądrowych, które mają powstać m.in przy współudziale Koreańczyków. Na marginesie trzeba też wspomnieć, że istnieje spór miedzy amerykańskim Westinghouse, a koreańskim KHNP odnośnie eksportu technologii amerykańskiej. Obie spółki mają budować w Polsce elektrownie atomowe.

Reasumując trójstronna konwergencja interesów między Polską, Koreą i krajami Europy Środkowo-Wschodniej mogłaby się zatem przedstawiać następująco. Polska, m.in. przy wykorzystaniu koreańskiej technologii reformuje i modernizuje swoje siły zbrojne, i w następstwie roztacza nad państwami regionu średniej wielkości parasol bezpieczeństwa, zapewne wsparta przez doświadczoną w boju armię ukraińską. Seul dostarcza krajom regionu technologie i inwestycje, stanowiąc alternatywę dla dotychczasowej monopolistycznej pozycji Niemiec w regionie. Celem, dla którego państwa Europy Centralnej miałyby to robić jest chęć ucieczki ze statusu podwykonawcy dla niemieckiego łańcucha dostaw i przełamanie tzw. ‘szklanego sufitu’ - a zatem bariery osiągnięcia podobnego rozwoju ekonomicznego i technologicznego, co państwa Europy Zachodniej. Dla Korei oczywistym bodźcem byłoby szerokie wejście na rynek europejski i zapewnienie swojemu przemysłowi zleceń na dekady. Całość odbywa się pod cichym przyzwoleniem Amerykanów, dla których klin pomiędzy Niemcami, a Rosją jest pożądanym układem. Choć niektórzy powiedzieliby, że udział Amerykanów nie do końca jest cichy. Waszyngton tworzy w Polsce kwaterę stałą V korpusu armii amerykańskiej - dotychczas to Niemcy były miejscem najbardziej wysuniętego na wschód stałego stacjonowania Amerykanów. Co więcej USA są największym dostawcą polskiego uzbrojenia, a dwie z trzech planowanych elektrowni atomowych powstanie we współpracy z amerykańskim Westinghouse. Do tego dochodzi wspomniany wcześniej zakład Intela, inwestycje Microsoftu, czy Google.

Dla powodzenia projektu niechybnie nie bez znaczenia jest też fakt, że całą grupa państw regionu łączy wspólna historia i często wspólni oprawcy, co znowu, przekuwa się dzisiaj we wspólny światopogląd. Konsolidacja tego obszaru jest zjawiskiem poniekąd strukturalnie i historycznie naturalnym, co pokazał wielowiekowy projekt Rzeczpospolitej Obojga Narodów.

Utopią jest jednak chęć odtworzenia średniowiecznego kolosa w nowej rzeczywistości. Najbardziej prawdopodobna w takim scenariuszu jest nieformalna koalicja państw mówiących jednym głosem w tematach bezpieczeństwa oraz kluczowych gałęziach rozwoju. Koordynacja bloku mogłaby się odbywać poprzez już istniejące formaty takie jak „Three Seas Initiative”, „Bukaresztańska Dziewiątka”, czy „Trójkąt Lubelski”. Z drugiej strony „Grupa Wyszehradzka” z uwagi na prorosyjski ośrodek w Budapeszcie oraz coraz mocniej dryfującą w moskiewskim kierunku Bratysławę raczej nie będzie istotna i zapewne będzie tracić na znaczeniu. Ponadto przyjęcie Ukrainy w struktury NATO potencjalnie jeszcze bardziej wzmocniłoby perspektywy takiej inicjatywy. Nowy blok, jakkolwiek by się on nie nazywał, nie stanowiłby jednocześnie opozycji dla Unii Europejskiej. Zważając na wysokie poparcie Brukseli w regionie jest to raczej wykluczone.

--

Bezprecedensowa skala modernizacji Polskich Sił Zbrojnych jest zatem wydarzeniem wielowarstwowym. Na poziomie najbardziej fundamentalnym ma pomóc obronić kraj przed realną groźbą agresji Federacji Rosyjskiej. Moskwa, mimo że wykrwawia się na Ukrainie, w przypadku zawieszenia walk i zmiany sytuacji międzynarodowej, ma szansę reaktywować swoje siły w dającej się przewidzieć perspektywie, co sprawia że zagrożenie dla Polski i regionu nie mija.

Na drugim poziomie Warszawa chce, do spółki z Koreańczykami, utworzyć konkurencyjny dla francuskiego, niemieckiego, czy włoskiego ośrodek zbrojeniowy w Europie, który karmiłby się rosnącym w Europie i na Świecie popytem na sprzęt wojskowy, spowodowany niestabilną sytuacją międzynarodową. Niemniej jego największymi klientami byłaby przede wszystkim Polska i Ukraina.

Na końcu natomiast siła militarna, przemysł zbrojeniowy i pochodzący ze współpracy z Koreańczykami technologiczny know-how miałoby pozwolić Warszawie na zawiązanie bloku państw w Europie Środkowo-Wschodniej, o zbliżonym interesie, który kwestionowałby półperyferyjność regionu względem Europy Zachodniej. Rzecz jasna nie chodzi tu o osłabianie więzi z Zachodem lub zrywanie traktatu unijnego, lecz o zmianę statusu relacji z pozycji junior partnera do pozycji partnera równego. Oczywiście po drodze istnieją tysiące powodów, dla których ten plan może się nie powieźć, lecz wydaje się, że właśnie tak wygląda strategia, którą realizuje Warszawa.