Implozja rosyjskiej gospodarki.

150 dni wojny za nami.

Wojna Rosji z Ukrainą, największy konflikt militarny w Europie od czasu drugiej wojny światowej, podobnie jak to było 80 lat temu, jest walką o świat, w którym przyjdzie nam żyć przez najbliższe dekady. Czy Zachód, pod presją problemów wewnętrznych, zaakceptuje świat, w którym autorytarne reżimy podbijają mniejsze państwa, czy jednak stanowczo postawi się lokalnemu opryszkowi? Ten dylemat w praktyce był jednym z głównych powodów, dlaczego do inwazji, w pierwszej kolejności, doszło. Wojna w Czeczeni, inwazja Gruzji, aneksja Krymu i utworzenie marionetkowych republik - to wszystko Zachód Rosjanom wybaczył. Co więcej, nagradzał kolejnymi umowami na dostawy węglowodorów, w praktyce się od nich uzależniając, lokował w Rosji własny biznes, czy wzmacniał rosyjską armię eksportem technologii militarnych. Jeśli reakcja na zbrodnicze działania Moskwy wyglądała właśnie w ten sposób, czy powinniśmy się dziwić, że w końcu doszło do pełnoskalowej wojny? Tym razem reakcja jest inna, a skutki dla rosyjskiej gospodarki fundamentalne, niemniej Rosjanie grają va banque nauczeni, że za każdym razem prędzej, czy później Zachód Moskwie wybaczał i wracał do rozmów. Czy podobnie będzie i teraz?

Rosjanie w klarowny sposób dążą do anihilacji podmiotowości ukraińskiej. Ataki rakietowe na miejsca użyteczności publicznej, takie jak szpitale, szkoły, czy uniwersytety służą dokładnie temu celowi. To dla Kremla zabezpieczenie, na wypadek gdyby cele wojny totalnej i pełnej aneksji Ukrainy nie wypaliły. Sprawia, że największy kapitał narodu, czyli wykształcona młodzież będzie musiała szukać wiedzy na Zachodzie, a zachodni kapitał będzie niechętny inwestycjom na zniszczonej i niestabilnej ziemi. Niszcząc infrastrukturalną tkankę państwa Rosja zawczasu niszczy własną konkurencję, w przypadku gdyby pewien rodzaj rozejmu został osiągnięty. Miną lata zanim zdewastowana Ukraina, nawet w czasie pokoju, zdoła dojść do odpowiedniego poziomu rozwoju. Schemat jest dość prosty - Rosja atakuje cel cywilny na terenie Ukrainy, giną ludzie, Kreml stwierdza, że na terenie obiektu znajdowało się ukraińskie centrum dowodzenia, broń lub amunicja. I tak w kółko. Tylko w ostatnim czasie byliśmy świadkami ataków rakietowych na Winnicę, Mikołajów, Dnipro, Charków, czy Odesę.

W Odesie celem ataku był miejscowy port. Oczywiście czas i miejsce ataku nie były przypadkowe. Dzień wcześniej w Stambule ogłoszono porozumienie w sprawie dostaw ukraińskiego zboża, z ukraińskich portów na światowe rynki. Umowa została zawarta w obecności przedstawicieli ukraińskich, rosyjskich, tureckich, a także ONZ. Szef ONZ Antonio Guterres nazwał rozmowy “krytycznym krokiem naprzód”. Raptem 12 godzin później na Odesę spadły rakiety. Tłumaczenie Rosjan było przewidywalne - celem był ukraiński okręt wojenny i rakiety Harpoon. Oprócz wysiłku wymierzonego w unicestwienie ukraińskiej państwowości, Kreml nie przestaje również, nomen omen, torpedować rozwiązania światowego problemu żywności i istnieją mocne przesłanki, że te próby będą kontynuowane. Tymczasem prezydent Ukrainy stwierdził, że Kijów posiada zboże o wartości 10 mld dolarów, które może sprzedać już dziś. W międzyczasie podejmowane są próby eksportu z ominięciem Rosji - korek na 130 okrętów ustawił się ujścia Dunaju w Rumunii, przy kanałach Bystre i Sulina. Ta sytuacja dobrze pokazuje, że nie ma podstaw by sądzić, że jakiekolwiek próby zawieszenia broni, czy nawet rozejmu będą przez Kreml respektowane. W interesie Moskwy jest stała, nieprzerwana destabilizacja Ukrainy, a tym samym destabilizacja kontynentu europejskiego, co obije się na wszystkich państwach Unii Europejskiej. Jedynym remedium na ten problem jest pozbawienie Rosji możliwości takiego oddziaływania. Tylko tyle i aż tyle. Można to osiągnąć poprzez wyposażanie Ukrainy w odpowiednie środki zapobiegawcze - przede wszystkim technologie militarne, które są dla Rosji nieosiągalne, a także coraz mocniejszą presję ekonomiczną. Jej poświęćmy teraz dłuższą chwilę.

Wielu uważa zachodnie sankcje nałożone na Rosję za nieskuteczne, w obliczu kontynuacji aroganckiej i śmiałej retoryki Kremla, która wzmacniana jest narracją rosyjskich decydentów, że to nie Rosja, a Zachód, a w szczególności Europa cierpi na nakładanych restrykcjach ekonomicznych. Nie ulega wątpliwości, że Rosja zyskuje na uzależnieniu Europy od własnych węglowodorów, które sprzedaje pokornym zachodnim rządom, w obliczu nadchodzącej zimy po rekordowych cenach. Jednak to tylko część obrazu, który Moskwa przedstawia jako swój olbrzymi sukces. Raport Yale School of Management, pokazuje jednak stan rosyjskiej gospodarki w szerszym kontekście, znacznie bardziej ponurym dla Kremla. Co ciekawe, raport współtworzyło kilku Polaków.

Autorzy raportu podkreślają, że zachodnia percepcja nakręcana jest przez raporty wypuszczane przez Rosjan, które są pudrowane i przede wszystkim propagandowe. Statystyki są selektywnie wybierane by pasowały do ogólnej narracji. Natomiast zespół Yale na celownik wziął niekonwencjonalne źródła danych - dane konsumenckie o wysokiej częstotliwości, raporty głównych partnerów handlowych Rosji, czy głęboką analizę danych transportu morskiego.

60% dochodów rosyjskiego rządu pochodzi ze sprzedaży nośników energii. To potężne uzależnienie i duża słabość rosyjskiej gospodarki. Przykładowo, biorąc pod lupę gaz, który skrada nagłówki wielu europejskich dzienników, Rosja jest znacznie bardziej uzależniona od Europy, niż Europa od Rosji. 83% eksportu trafia do Europy, która już teraz w popłochu się dywersyfikuje. Raptem 2% swojego gazu Moskwa sprzedaje Chinom. To wszystko odbija się na rosyjskim budżecie, ponieważ dodatkowo Kreml grając va banque, obniża dostawy do Europy i w efekcie otrzymuje mniejsze wpływy. Do tego stopnia, że w czerwcu amerykańskie dostawy gazu do Europy były większe od rosyjskich. Jest wiele szumu na temat rekalibracji rosyjskiego eksportu do Azji, ale azjatyckie gazociągi dysponują jedynie ułamkiem pojemności sieci europejskiej. Rosja w dłuższej perspektywie, w obliczu europejskiej dywersyfikacji źródeł węglowodorów, stoi przed utratą lwiej części swoich wpływów, choć już dzisiaj stawia na szali 60% swoich dochodów budżetowych strasząc Europę brakiem dostaw. Okazuje się, że rosyjska ruletka nie wzięła się znikąd.

Innym obszarem, w którym Moskwa doświadcza głębokiego załamania jest kryzys importu, który tworzył 20% PKB kraju. „Pomimo pewnej nieszczelności, rosyjski import w dużej mierze załamał się, a kraj stoi w obliczu poważnych wyzwań związanych z zabezpieczeniem kluczowych czynników produkcji, części i technologii od niezdecydowanych partnerów handlowych, co prowadzi do powszechnych niedoborów dostaw w gospodarce krajowej.” - mówi raport Yale.

Patrząc na dane od głównych partnerów handlowych Kremla, jako że przypomnijmy Rosjanie nie mają ochoty dzielić się ekonomicznym sukcesem operacji specjalnej i nie wypuszczają własnych raportów, można dostrzec że rosyjski import załamał się o 50% w pierwszych miesiącach po inwazji. Rosyjska produkcja krajowa, mimo iluzji o samowystarczalności, stanęła z powodu braku podstawowych komponentów. Natomiast sektory najbardziej uzależnione od międzynarodowych łańcuchów dostaw doświadczają 40-60% inflacji. Sprzedaż aut przykładowo spadła ze średnio 100tys sprzedanych sztuk miesięcznie do 27tys w czerwcu. I są to głównie prymitywne rosyjskie auta, ponieważ sprzedaż aut zagranicznych spadła o 90%.

Na to nakłada się potężna dziura wywołana masowym eksodusem zagranicznych inwestycji. Ponad 1000 zagranicznych firm, które zawiesiły lub zakończyły swoją działalność w Rosji składała się na ok. 40% PKB kraju. Lub konkretnie $600 miliardów dolarów. Ponadto te firmy zatrudniały w Rosji około miliona osób. Wartość inwestycji tych firm odpowiada za znaczącą większość całości zagranicznych inwestycji w Rosji od upadku Związku Sowieckiego, a zatem w 3 miesiące Putinowi udało się zniszczyć kapitał budowany od ponad 30 lat. Oczywiście to nie oznacza, że PKB Rosji zmniejszy się o 40% w ciągu nocy - część została sprzedana Rosjanom, część jest w procesie opuszczania rynku, część jest zawieszona. Jednak utrata know-how, specjalistów, czy napływu nowego kapitału powoduje, że najbardziej dewastujące skutki będą odczuwalne w przeciągu kilku lat, przewidują analitycy Yale.

Natomiast z tymi firmami związani byli najlepiej wykształceni młodzi Rosjanie. Dlatego Federacja Rosyjska doświadcza teraz największego drenażu talentu od dekad. Niemożliwe jest dokładnie oszacowanie skali emigracji z jaką mamy do czynienia, mówią autorzy raportu, ale większość szacunków wskazuje na liczbę nie mniejszą, niż 500 tys. W tej puli znajduje się 15 000 osób z grupy najbogatszych Rosjan, co stanowi 20% całości tej grupy. Ci Rosjanie, którzy posiadają znaczący majątek, poszukują stabilności, bezpieczeństwa i wolności zachodnich rynków, szczególnie że Rosja traci do nich dostęp. Ci ludzie zabierają ze sobą swój kapitał. Sam Rosyjski Bank Centralny przyznaje w swoim raporcie, że w pierwszym kwartale roku odpłynęło z Rosji 70 mld dolarów, co wg ekspertów Yale jest dużym niedoszacowaniem. A to z uwagi na rygorystyczne kontrole kapitałowe nałożone przez Kreml. Inne transfery kapitałowe, które z pewnością miały miejsce, nie zostały zatem ujęte przez Bank Centralny Rosji. Częstym celem podróży uciekających rosyjskich bogaczy jest Bliski Wschód i miasta takie jak Dubaj, co spowodowało że ceny nieruchomości w mieście poszybowały w górę. Sprzedaż nieruchomości Rosjanom w Dubaju miała wzrosnąć nawet o 200% rok do roku.

Idąc dalej rezerwy walutowe Kremla, które były jednym głównych zabezpieczeń Rosjan przed wojną kurczą się w niebagatelnym tempie. Przed wojną wynosiły one jakieś $640 mld dolarów. Z tego $300 mld zostało zamrożone przez państwa sojusznicze. Z pozostałych $340 mld Kreml od początku wojny wykorzystał już jakieś $75mld, co by oznaczało że spadają w tempie $180 mld dolarów rocznie. W ciągu dwóch lat zatem, Rosja wydrenuje swoje dostępne rezerwy do dna. W dalszej części raportu autorzy natomiast punktują sztuczne ratowanie kursu rubla i podsumowują „Putin ucieka się do ewidentnie niezrównoważonej, dramatycznej interwencji fiskalnej i monetarnej, aby wygładzić strukturalne słabości gospodarcze, co już spowodowało, że jego budżet rządowy po raz pierwszy od lat jest deficytowy, a rezerwy były drenowane nawet przy wysokich cenach energii. Finanse Kremla są w o wiele bardziej dramatycznej sytuacji, niż się powszechnie uważa”.

„Patrząc w przyszłość, nie ma dla Rosji drogi wyjścia z ekonomicznej czeluści, dopóki państwa sojusznicze będą jednomyślnie utrzymywać i zwiększać presję sankcji przeciwko Rosji. Defetystyczne nagłówki mówiące o tym, że gospodarka rosyjska odbiła się od dna, są po prostu niezgodne z faktami. Fakty są takie, że niezależnie od statystyki, gospodarka rosyjska jest w rozsypce, i teraz nie czas na naciskanie hamulec” - konkludują autorzy raportu.

Na to się nie zapowiada, bowiem Unia Europejska uzgodniła siódmą rundę sankcji przeciwko Rosji, tym razem wymierzonych w eksport złota, a także w nowe osoby i podmioty. Przykładowo zamrożone zostaną aktywa największego rosyjskiego banku Sberbank.

Obraz, który maluje raport Yale jest dość jasny. Każdy kolejny miesiąc to jeden krok bliżej do ekonomicznej zapaści rosyjskiej gospodarki, której problemy, wbrew ogólnej percepcji, są o bezprecedensowej skali. Niemniej Kremlin gra va banque. Robiąc dobrą minę do złej gry stawia wszystko na zwycięstwo z Ukrainą. Nie jest to zakład całkiem pozbawiony logiki, bowiem gospodarka Kijowa, z oczywistych powodów, znajduje się w jeszcze cięższym położeniu, niż rosyjska. Różnica polega na tym, że Kijów ma za sobą potęgę ekonomiczną 40 krotnie większą od Federacji Rosyjskiej. Jeśli Ukraina będzie otrzymywać stałe wsparcie ekonomiczne i militarne od Zachodu, to Rosja tej wojny nie wygra.