- Hubert Walas
Nowe rozdanie.
Już 50 dzień trwa rosyjska inwazja na Ukrainę. Rosjanie ponieśli druzgocą porażkę w pierwszej części kampanii wojennej. Wydawało się, że jej głównym symbolem będzie szybki odwrót spod Kijowa, ale rzeczywistość okazała się jeszcze bardziej obrazowa. W nocy z 13 na 14 kwietnia Siły Zbrojne Ukrainy dwiema rakietami manewrującymi rodzimej produkcji - Neptun trafiły we flagowy okręt rosyjskiej floty czarnomorskiej, o nazwie Moskwa, który koniec końców - poszedł na dno. To największa jednostkowa strata twarzy dla Rosjan, dalej kompromitująca działania wojenne Kremla, w szczególności w zakresie rozpoznania. Każdy okręt z perspektywy Kremla byłby lepszy do trafienia, niż ten, który nazywasz po swojej stolicy. Swoją drogą to oczywiście spekulacje, ale 2,3 tygodnie temu Volodymyr Zelenski wspomniał, że Ukraińcy mają jeszcze dla Rosjan przygotowaną niespodziankę. Czyżby Ukraińcy trzymali swoje rakiety manewrujące Neptun, jako swoisty as w rękawie, czekając aż rosyjskie okręty poczują się bezpiecznie na ukraińskich wodach przybrzeżnych? Stanowiłoby to również kolejną porażkę rosyjskiego wywiadu, który nie docenił ukraińskiego przemysłu obronnego, który jak się okazało opracował bardzo wyrafinowany element jakim jest rakieta manewrująca systemu obrony wybrzeża.
Mimo kolejnych ciosów, Rosjanie kontynuują natarcie i kumulują siły na Donbasie. To tam ma dojść do decydującej batalii. Choć bardziej prawdopodobna jest długa wojna na wyniszczenie. Kreml chce osiągnąć na tym obszarze przewagę liczebną na wybranych kierunkach, dlatego robi wszystko by znaleźć nowych ludzi do walki, bez ogłoszenia masowej mobilizacji, której ewidentnie się obawia. Dlatego do armii musowo wciągani są wszyscy mężczyźni z okupowanych obwodów donieckiego i ługańskiego, którzy są poniżej 65 roku życia. Jakość, tej siłą tworzonej armii, jest raczej oczywista. Ponadto jednostki przepozycjonowane z północy to głównie żołnierze ze Wschodniego Okręgu Wojskowego. W ćwiczeniach, a potem wojnie uczestniczą od początku stycznia. A zatem są 3,5 miesiąca poza domem, cały czas żyjąc w warunkach polowych, mając w głowach świeżo przegraną bitwę kijowską. Jakkolwiek paradoksalnie to brzmi - Federacji Rosyjskiej w jej wysiłku wojennym najbardziej brakuje ludzi. Zazwyczaj było dokładnie odwrotnie.
Niemniej rosyjskie straty sprzętowe również nie powinny być bagatelizowane, co dobrze opisał użytkownik @partizan_oleg na twitterze. Niektórzy mogą argumentować, że utrata 500 czołgów, co wizualnie potwierdził już portal oryxpioenkop, nie powinna robić na Rosji wrażenia, jako że całościowe rosyjskie rezerwy sięgają nawet 10 000 czołgów. Tyle, że te 10 000 jest nieoperatywne – albo z uwagi na problemy mechaniczne, albo brak załóg. W praktyce w 2021 roku siły rosyjskie używały 2609 czołgów. 80% tych czołgów zostało wysłanych na wojnę z Ukrainą, co daje około 2000 czołgów. Natomiast z uwagi na wysoki odsetek poborowych, finalnie do walki rzuconych było jakieś ⅔ z tej liczby, a zatem ok. 1400 czołgów. Z tego wynika, że Rosyjskie Siły Zbrojne straciły jakieś 35% swojej ogólnej liczby czołgów rzuconych do walki. To olbrzymia strata, której zastąpienie będzie bardzo trudne.
Nie ulega wątpliwości, że Siły Zbrojne Ukrainy, również ponoszą duże straty ciężkiego sprzętu. Jednak Ukraina po swojej stronie ma wielki potencjał militarny państw NATO. Wiele rosyjskich czołgów zostało przez Ukraińców przechwyconych, jednak ich natychmiastowe użycie nie jest zwykle możliwe. Wymagają serwisu, podobnie jak uszkodzone czołgi własne, a to z kolei wymaga czasu, bardzo cennego czasu. Dlatego Kijów nawołuje, by zamiast głosów wsparcia zacząć dostarczać na Ukrainę ciężki sprzęt. I ten sprzęt zaczyna na Ukrainę napływać. Wcześniej pomoc militarna sprowadzała się głównie do ręcznych wyrzutni przeciwczołgowych i przeciwlotniczych oraz mniejszej broni dla piechoty. Teraz się to zmienia.
Mamy czeskie armatohałubice, brytyjskie i australijskie transportery opancerzone, słowackie systemy przeciwlotnicze. A to tylko część pomocy. Na tym polu na wyróżnienie zasługują przede wszystkim dwa wydarzenia. Po pierwsze nieoficjalne raporty donoszą o „zniknięciu” 100 postsowieckich czołgów T-72 z polskich magazynów. Nie wiadomo co się z nimi stało. Ale jeśli odnalazłyby się na ukraińskim, wschodnim froncie na pewno stanowiłyby znaczące wzmocnienie ukraińskiej siły ognia. Po drugie Amerykanie podpisali kolejną transzę pomocy militarnej dla Ukrainy w wysokości $800mln. Oprócz dobrze znanych Javelinów, tym razem na liście znalazło się wiele innych, ciekawych rzeczy m.in.: 11 helikopterów transportowych Mi-17, które Amerykanie mieli w spadku po Afganistanie. Ponadto 18 haubic kalibru 155m, 200 transporterów opancerzonych M113 i wiele innych. Brytyjczycy też zapowiadają znaczące dostawy ciężkiego sprzętu.
Ciężko nie zauważyć, że wśród głównych „dostarczycieli bezpieczeństwa” na Ukrainę, brakuje dwóch najpotężniejszych państw Europy kontynentalnej - Francji i Niemiec. Paryż obecnie wszystko podporządkowuje wyborom prezydenckim. Druga tura wyborów odbędzie się 24 kwietnia, a walkę o fotel prezydencki stoczą Emmanuel Macron i Marine Le Pen. Oboje kandydaci są nastawieni na jak najszybszą normalizację stosunków z Moskwą, niemniej należy podkreślić, że plany kandydatki skrajnej prawicy Marine Le Pen są w tym względzie znacznie dalej idące. Le Pen chciałaby zaprzestania wysyłania nawet obecnej, skromnej pomocy na Ukrainę, o wartości 100mln euro. Ponadto chciałby wyprowadzić Francję ze struktur dowództwa NATO i co najciekawsze poszukać „strategicznego zbliżenia” z Federacją Rosyjską. Jednym słowem zwycięstwo Le Pen byłoby, również strategicznym sukcesem Kremla. Sukcesem, w który Kreml zainwestował, bowiem wcześniejsza kampania Le Pen finansowana była z rosyjskich pieniędzy.
Równie apatyczne podejście do masowych rosyjskich zabójstw i gwałtów na Ukrainie przedstawia rząd niemiecki. Wszystkie pomysły przekazania lub nawet sprzedaży Ukrainie niemieckiego ciężkiego sprzętu wojskowego torpeduje partia SPD z kanclerzem Olafem Scholzem na czele. Wyraźny jest podział wewnątrz samej niemieckiej koalicji rządzącej. Pochodząca z zazwyczaj pacyfistycznej partii Zielonych, Minister obrony Annalena Baerbock wzywa do transferu ciężkiej, niemieckiej broni na Ukrainę. Jednak te wezwania gasi urzędujący kanclerz Olaf Scholz. Powoduje to rosnącą frustrację nie tylko na Ukrainie, ale wśród wielu innych państw Europy Środkowo-Wschodniej. Wyraz najwyższej dezaprobaty dla niemieckiej polityki dał Volodymyr Zelenski, który nie widział sensu spotkania się z niemieckim prezydentem Frankiem-Walterem Steinmaierem w Kijowie, mimo że ten chciał do ukraińskiej stolicy przyjechać. Steinmaier to przede wszystkim wieloletni proponent gazociągów Nord Stream, co jest prawdopodobnie głównym powodem stanowiska Zelenskiego. Cień nadzieji, że sytuacja ulegnie zmianie pojawił się po wypowiedzi przedstawiciela trzeciego z rządących koalicantów - rzecznika partii FDP Marcusa Fabera. „Niemcy szybko dostarczą ciężki sprzęt na Ukrainę. Przekonaliśmy do tego naszych koalicjantów”. Czas pokaże, czy do tego dojdzie.
Obecna polityka Niemiec i Francji jest symptomatyczna. Nie chodzi jedynie o problem z przyznaniem się do błędu wobec oceny Federacji Rosyjskiej, która była równorzędnym i ważnym partnerem w Berlinie i Paryżu nawet po wojnie z Gruzją z 2008 roku i pierwszym ataku na Ukrainę w 2014 roku. Pokazuje to przede wszystkim, że tylko gdy wojenny kurz opadnie, Francja i Niemcy będą pierwsze do wznowienia ścisłej kooperacji z Kremlem. Nie bez powodu paryska administracja i Emmanuel Macron przeciwstawia się nazywaniu Wladimira Putina rzeźnikiem, a sytuacji na Ukrainie ludobójstwem. Również z tego powodu Niemcy, a konkretnie niemiecki biznes, bo to on w praktyce wyznacza kierunek strategiczny Berlina, sprzeciwia się embargu na rosyjską ropę i gaz. Bo, mówiąc za szefem niemieckiego giganta chemicznego BASF “to rosyjski gaz jest fundamentem globalnej konkurencyjności niemieckiego biznesu”. I nie zmieni tego masakra w Buczy. BASF, jako producent hitowego produktu lat 40 - Zyklonu B, wie jak zadbać o swoje interesy.
Wojna burzy fasady ckliwych słów i pokazuje rzeczywistych sojuszników. Pełne zwycięstwo Ukrainy i upadek morderczego reżimu na Kremlu jest w interesie USA, Wielkiej Brytanii, Polski, Szwecji, Finlandii, Estonii, Łotwy, Litwy, Czech, Słowacji, Turcji czy Rumunii. Nie jest to natomiast w interesie Francji, Niemiec, czy Węgier. Gdyby było inaczej obserwowalibyśmy to w konkretnym działaniu tych państw - to jest ostateczny barometr strategii danego ośrodka siły. Ten fakt powoduje dwie rzeczy - wojna całkowicie dyskredytuje Unię Europejską jako podmiot o charakterze bezpieczeństwa - niezależnie czy nazwiemy to strategiczną autonomią, czy strategiczną niezależnością - kraje wschodu Europy nie będą ufać Paryżowi i Berlinowi w polityce bezpieczeństwa. Po drugie wojna przybliża nas do wielkiej zmiany architektury bezpieczeństwa w basenie Morza Bałtyckiego. Oczywiście chodzi o bardzo prawdopodobną akcesję Szwecji i Finlandii do NATO, która najprawdopodobniej nastąpi jeszcze w tym roku. Zaskakujące jest, że inicjatorem tego ruchu są Helsinki, a nie Sztokholm. Oczywiście Rosjanie starają się przestraszyć Finów i Szwedów ruchem wojsk rakietowych pod granicę fińską i retoryką nuklearną. Jednak narody nordyckie słyną z zimnej krwii i te groźby nie robią wrażenia w obu krajach. Skrupulatnie realizowany plan Moskwy by wbijać klin w europejską architekturę bezpieczeństwa sięgając zbliżenia z Niemcami i Francją, kosztem Europy Wschodniej sypie się teraz jak domek z kart.
Do tej pory wschodnia flanka NATO była niezwykle wrażliwa, a potencjalny, szybki atak Federacji Rosyjskiej na Państwa Bałtyckie byłby dla sojuszu sytuacją bardzo trudną do odratowania. Przecięcie linii komunikacyjnych biegnących z Polski przez Przesmyk Suwalski na Litwę, atakiem z terytorium Białorusi do Kaliningradu całkowicie odcięłoby Inflanty. Tymczasem teraz Rosjanom dochodzi 1340km granicy z NATO i dwie armie - szwedzka i fińska. Obie dysponują najnowocześniejszym sprzętem o bardzo wysokich zdolnościach. Znacznie przewyższających np. zdolności Niemiec. Przy potencjalnym ataku na Państwa Bałtyckie Rosjanom otwiera się teraz wielki front północny, którego nie można ignorować przy tworzeniu planów wojennych. St. Petersburg leży jedynie 200km od fińskiej granicy. Łamie się cały koncept rosyjskiej polityki destabilizacji, którą Rosjanie wymieniali na twardą walutę w stosunkach międzynarodowych. Dojście do Europy dla imperialistycznej Rosji domyka się z każdego kierunku. Od południa jest to Turcja i Ukraina, w centralnej części zbrojąca się Polska, a od północy Norwegia i przede wszystkim Szwecja i Finlandia. A wszystko to przez niesprowokowany atak na Ukrainę, który pokazał jak bezzębny w praktyce jest rosyjski niedźwiedź.
Swoją drogą mówiło się, że ten atak zaskoczył również Ukraińców. Sami wspominaliśmy o tym na łamach tego kanału. Amerykanie byli zadziwieni, że Ukraińcy “zamykają oczy” i nie chcą dostrzec tego co nieuchronne. Inną wersję wydarzeń przedstawia, nie kto inny jak Alexey Arestovych, czyli przypomnijmy doradca prezydenta Ukrainy, który przewidział rosyjską inwazję na Ukrainę jeszcze w 2019. Jak tłumaczy brak wcześniejszej reakcji Sił Zbrojnych Ukrainy na rosyjskie zgromadzenie sił pod inwazję? Posłuchajmy.
Masowa mobilizacja i jasne deklarowanie nieuchronności rosyjskiej inwazji spowodowałoby krajowy paraliż komunikacyjny i uniemożliwiłoby ukraińskiej armii wyjście na pozycje defensywne, czego beneficjentem byłyby jedynie wojska rosyjskie. Ponadto chaos informacyjny, polityczny, ekonomiczny, uaktywnienie się rosyjskiej agentury i prorosyjskich polityków. Wojna zaczełaby się jeszcze zanim rosyjskie wojska faktycznie weszłyby do kraju. Wygląda na to, że Ukraińcy wiedzieli co nadchodzi i wybrali mniejsze zło.