Kaliningrad w izolacji.

Kaliningrad - ten wytargowany przez Stalina w Poczdamie mały skrawek terenu wciśnięty pomiędzy Polskę i Litwę, od dekad rzutuje na całe spektrum spraw europejskich. W szczególności powodując nieprzespane noce NATOwskich planistów, którzy głowią się jak ograniczyć oddziaływanie Kaliningradu i obronić Państwa Bałtyckie odcięte od reszty sojuszu, połączone z nim jedynie wąskim Przesmykiem Suwalskim. Teraz w wyniku unijnych sankcji, Litwa wstrzymała tranzyt części towarów z Rosji właściwej, co wywołało na Kremlu histerię. W odwecie Moskwa „zapowiada ból” mieszkańców Litwy. Natomiast rosyjscy podżegacze wojenni domagają się eksterytorialnego korytarza do Kaliningradu. W czym rzecz i o co na prawdę toczy się gra?

Groźby w cieniu sankcji

15 marca Unia Europejska wprowadza czwarty pakiet sankcji wobec Rosji, spowodowanych inwazją na Ukrainę. 3 miesiące później - 18 czerwca Litwa wprowadza w życie uzgodnione wcześniej zapisy sankcyjne. Skutkuje to decyzją o wstrzymaniu przewozu kolejowego towarów objętych unijnymi sankcjami do enklawy Kaliningradzkiej. Sankcjami objęte jest całe terytorium Federacji Rosyjskiej, więc obwód Kaliningradzki nie stanowi tu wyjątku. W efekcie rosyjska enklawa zostaje poważnie zagrożona brakiem dostaw, od których jest uzależniona. Wg gubernatora obwodu kaliningradzkiego Antona Alichanowa mowa tu o wstrzymaniu transportu ok 50% wszystkich przewożonych towarów, w tym materiałów budowlanych, cementu, metali i całej gamy wyrobów gotowych. Kaliningrad jest fundamentalnie uzależniony od importu z Rosji właściwej. Każdego miesiąca około 100 pociągów ciągnie do Kaliningradu przez terytorium Litwy. Tym samym jedyną w pełni operacyjną drogą jest teraz droga morska z petersburskich portów przez wody międzynarodowe. Tak w skrócie opisać można kaliningradzki impas, którego świadkami jesteśmy od przeszło 2 tygodni.

Ruch Wilna wywołał w Kaliningradzie panikę [wideo]. Niemniej histeryczne reakcje mogliśmy zaobserwować wśród rosyjskich oficjeli. Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji, Nikolai Patrushev, wg niektórych obecnie osoba nr 2 w Rosji i potencjalny następca Putina, zagroził że mieszkańcy Litwy “poczują ból”, jeśli Wilno zdecyduje się wprowadzić sankcje w życie. Dmitry Peskov - rzecznik Kremla nazwał posunięcie Litwinów „naruszeniem absolutnie wszystkiego”. Również rosyjski MSZ zagroził odwetem, co Moskwa nazywa „prawem do obrony interesów narodowych”. Tradycyjnie najskrajniejsze opinie można było usłyszeć od rosyjskich podżegaczy wojennych w państwowej telewizji. W tej kwestii prym ostatnio wiedzie Andriej Gurulyov, deputowany Dumy Państwowej, były zastępca dowódcy południowego okręgu wojskowego Rosji. W praktyce zażądał on eksterytorialnego korytarza łączącego Kaliningrad z St.Petersburgiem. Ten region Europy pamięta podobne żądania z historii. Przed II WŚ nazistowskie Niemcy domagały się eksterytorialnego korytarza przez terytorium Polski do Wolnego Miasta Gdańska. Do chóru rosyjskiego ubolewania dołączył także Aleksandr Łukaszenka, który bez kozery stwierdził, że Litwa wypowiedziała Rosji wojnę. Przypomnijmy również, że 2 tygodnie przed wprowadzeniem przez Litwę obostrzeń do rosyjskiej Dumy wpłynął wniosek by cofnąć uznanie przez Moskwę litewskiej niepodległości. Po przeszło tygodniu gróźb, Rosjanie przeszli do czynów. 28 czerwca rosyjska grupa KillNet dokonała ataku hakerskiego DDoS na litewskie publiczne i prywatne strony internetowe o znaczącej skali. Hakerzy zagrozili, że ataki będą trwały dopóki Litwa nie zniesie blokady.

Zemsta Stalina

Vytautas Landsbergis, pierwszy marszałek litewskiego sejmu po odzyskaniu niepodległości, nazywa Kaliningrad „ostatnią aneksją Stalina”. W rzeczy samej, status enklawy został określony podczas konferencji poczdamskiej w 1945 roku, kiedy to Sowieci, Brytyjczycy i Amerykanie rozrysowywali nowe granice powojennej mapy Europy. W jej trakcie Stalin zgłosił roszczenie do wysuniętego najdalej na wschód niemieckiego miasta, czyli Konigsbergu. Churchill i Truman przystali na żądania komunisty co dało początek Kliningradowi, nazwanemu na cześć zasłużonego Bolszewika Mikhaila Kalinina. Na początku swojego istnienia Kaliningrad nie przedstawiał większego znaczego znaczenia strategicznego, jako że Moskwa w praktyce kontrolowała terytoria wysunięte jeszcze dalej na zachód. Jednak po upadku Związku Radzieckiego, a szczególnie po objęciu władzy przez Władimira Putina i powrocie na ścieżkę rewizonistyczną, znaczenie Kaliningradu diametralnie wzrosło. Określenie wciśniętego między Polskę i Litwę obwodu jako „zemsty Stalina” dobrze oddaje istotę problemu jaki on stwarza.

Obecnie Kaliningrad, który znajduje się jakieś 500km od granic Rosji właściwej, jest wysoce zmilitaryzowanym skrawkiem ziemi. Rosjanie rozmieścili tam m.in. systemy Iskander zdolne do przenoszenia głowic nuklearnych. Obwód jest, także bazą dla Rosyjskiej Floty Bałtyckiej. Istnienie enklawy Kliningradzkiej jednak przede wszystkim diametralnie komplikuje sytuację strategiczną i tworzy wąskie gardło komunikacyjne o szerokości 100km, które teraz wszyscy znamy pod nazwą Przesmyku Suwalskiego. Kaliningrad w praktyce odcina 3 najbardziej wysunięte na wschód państwa Sojuszu Północnoatlantyckiego, które są zarazem najbardziej wrażliwe na wrogie działania Federacji Rosyjskiej - Litwę, Łotwę i Estonię od reszty kolektywu i naraża je na cały szereg wrogich działań Kremla, z atakiem kinetycznym na czele.

Dlatego też rzecznik Departamentu Stanu USA Ned Price, po groźbach Rosjan potwierdził zobowiązania mówiąc, że USA mocno wspierają Litwę, i dodał, że deklaracja Waszyngtonu do przestrzegania art. 5 NATO, który traktuje atak na jedno państwo członkowskie jako atak na wszystkie, jest „żelazna”. Trzeba jednak jasno podkreślić, że Litwa nie podjęła decyzji o wstrzymaniu przepływu towarów autonomicznie, a jedynie wdrożyła unijne sankcje nałożone na Rosję jeszcze w marcu. Litewski MSZ wydał oświadczenie, w którym podkreśla, że „tranzyt ludzi oraz towarów niesankcjonowanych przez terytorium Litwy pozostaje niezakłócony”. Zarówno Litwa, jak i Unia mocno podkreślają, że nie ma mowy o blokadzie, a jedynie o aplikacji sankcji. [wideo] Jak na tę sprawę zapatruje się Bruksela? Broni Litwy, popierając stanowisko Wilna, które jedynie egzekwuje zapisy unijne. Niemniej „Times” donosi, że wiele stolic zachodu Europy naciska by Komisja Europejska ugasiła ten spór - jak można podejrzewać poprzez przychylenie się do szantażu Kremla i zmniejszenie restrykcji. Wspomniany wcześniej Landbergis mówi, że byłoby „żałosne”. Mniej dosadnie, ale równie jasno określa swoje stanowisko Prezydent Litwy Gitanas Nauseda, który podkreślił, że jego kraj „musi” i „będzie” egzekwował sankcje UE na rosyjskie towary. Jednakże ostatnie doniesienia wskazują, że Litwini będą musieli się ugiąć pod dyrektywami Brukseli.

Oznaka słabości

Moskwa, prowadząc zbrodnicze działania na Ukrainie, czego ostatnim przejawem był atak rakietowy na centrum handlowe, paradoksalnie żali się, że Wilno łamie prawo międzynarodowe. „To ironia losu słyszeć retorykę o rzekomych naruszeniach traktatów międzynarodowych od kraju, który naruszył chyba wszystkie traktaty międzynarodowe” - powiedziała Reutersowi premier Litwy Ingrid Simonyte. Histeryczna reakcja Kremla, oprócz oczywistych problemów przepływowych które ta sytuacja stwarza, umotywowana jest jednak innymi powodami. Moskwa cały czas szuka sposobów na łamanie NATOwskiej, ale przede wszystkim unijnej jedności w sprawie sankcji. A Kreml już z doświadczenia wie, że gra jest warta świeczki. Pierwszą oznaką słabości była zgoda na opłatę rachunków za rosyjski gaz w rublach. Po oznajmieniu, że Rosja będzie przyjmować zapłatę za dostarczany gaz jedynie w rublach, Komisja Europejska najpierw stwierdziła, że w świetle unijnych regulacji takie działanie jest nielegalne. Jednak potem zmieniła zdanie. Teraz, wg rosyjskiego wicepremiera, Aleksandra Nowaka, już 95% nabywców rosyjskiego gazu płaci w rublach za pośrednictwem specjalnych rachunków rozliczeniowych w Gazprombanku. Swoją drogą ostatnie śledztwo dziennikarskie wykazało, że z tego samego Gazprombanku swoje wypłaty za zbrodnicze działania otrzymują rosyjscy żołnierze. I koło się zamyka.

To nie wszystko. Kaliningradzki impas wpisany jest w jeszcze jedną rozgrywkę, tym razem na płaszczyźnie NATO. Aktualnie na wschodniej flance NATO, w Estonii, Łotwie i Litwie stacjonuje po jednym wielonarodowym batalionie, czyli jakieś 1000 żołnierzy. Nie licząc skromnych sił własnych każdego z tych państw. Tymczasem biorąc pod uwagę kryminalną naturę rosyjskiej władzy, jak i położenie geostrategiczne, najłatwiejszym krokiem do rozbicia Sojuszu Północnoatlantyckiego byłby atak na bałtycką trójkę. Oczywiście zakładając taki scenariusz Moskwa kalkulowałaby, że artykuł 5 się nie zmaterializuje, bo np. jego główny gwarant - Stany Zjednoczone, będą zaaferowane innymi sprawami, takimi jak wzrost napięcia na Morzu Południowochińskim. Jednak nawet jeśli Kreml by się w tych kalkulacjach pomylił, artykuł 5 zostałby aktywowany, a siły zachodu dołączyłyby do wojny, nie uchroniłoby to Państw Bałtyckich przed obrazkami znanymi nam z wojny rosyjsko-ukraińskiej. „Moja ojczyzna zostałaby starta z mapy, a piękna starówka Tallinna zrównana z ziemią” - powiedziała w wywiadzie dla Financial Times urzędująca premier Estonii Kaja Kallas. Nawiązywała ona do istniejących planów obrony tych 3 państw na wypadek rosyjskiej agresji. Z uwagi na bardzo ograniczone siły stacjonujące na miejscu, nieporównywalne np. z potencjałem militarnym Ukrainy, Rosjanie z pewnością szybko wlaliby się na terytorium Państw Batyckich. Margarita Šešelgytė, dyrektor the Institute of International Relations and Political Science at Vilnius University, mówi wręcz że kraje bałtyckie zostałyby zdobyte w ciągu tygodnia. To według obecnej postawy NATO stanowiłoby pierwszą fazę wojny. Dopiero w fazie drugiej, po 180 dniach od rozpoczęcia wojny, po tym jak siły NATO zmobilizują się, osiągną zdolność operacyjną i dotrą na miejsce zaczęłoby się mozolne wyzwalanie terenów okupowanych. Kallas ze smutkiem przyznaje, że w takiej sytuacji patrząc na obrazki z Buczy, Irpienia, czy Borodyanki oznaczałoby to całkowite zniszczenie naszych krajów, naszej kultury i śmierć tysięcy osób.

Dlatego Estończycy, Łotysze i Litwini chcieliby, żeby natowska wysunięta obecność w ich krajach została drastycznie wzmocniona. Z poziomu batalionu do poziomu dywizji. Czyli z poziomu 1000 żołnierzy do poziomu 20 000 - 25 000 żołnierzy. Kaji Kallas wtóruje brytyjski sekretarz obrony Ben Wallace - „Nie będziemy mieć 60 dni na przewiezienie naszych czołgów do Estonii. Ponieważ po 60 dniach nie będzie żadnej Estonii zważając na to, co Rosjanie zrobili na Ukrainie”. Na apel Bałtów odpowiedział Berlin, który jest liderem natowskiej grupy bojowej na Litwie i ogłosił delegowanie dodatkowych 3500 żołnierzy. Mimo, że to ruch w dobrym kierunku, szkopuł polega na tym, że niemieckie wojska dalej stacjonowałyby na terenie RFN, a jedynie w przypadku eskalacji transportowane byłby na miejsce. To oczywiście nie zadowala Litwinów, którzy chcieliby, żeby wojska NATO mogły błyskawicznie odpowiedzieć na rosyjską agresję, a ta możliwa jest jedynie w przypadku fizycznej, stałej obecności. Mimo to, propozycja Niemiec znalazła poparcie na Zachodzie Europy, który widzi w tym optymalne rozwiązanie pod kątem kosztu utrzymania, a także co istotne - nie prowokujące Moskwy. Ten ostatni fragment jest kluczowy. Rosyjska presja nałożona na Unię, Litwę i inne kraje wspólnoty po wprowadzeniu w życie zapisów sankcyjnych ma na celu zniechęcenie państw NATO do mocniejszego wspierania Państw Bałtyckich, a w szczególności do utworzenia tam stałych baz na poziomie dywizji.

Rosja skrupulatnie wykorzystuje każdą ewentualność by nieść podział w państwach Zachodu. Kaliningradzki impas to idealna okazja do odwrócenia uwagi od napaści na Ukrainę i przedstawienia się w formie ofiary, a zarazem do stworzenia wyłomu w sankcjach. Ponadto Kreml próbuje odwieść państwa Sojuszu Północnoatlantyckiego od zwiększenia swojej obecności w Państwach Bałtyckich stosując retorykę wzrostu eskalacji, jednocześnie samemu grożąc wojną na lewo i prawo. Jak Zachód na to odpowie? Sytuacja jest płynna. Obecność NATO w Państwach Bałtyckich na pewno wzrośnie, najpewniej do poziomu brygady z niestałą obecnością żołnierzy, jednak ze stałą obecnością sprzętu. Najlepszą informacją dla Litwy, Łotwy i Estonii byłoby jednak dokończenie procesu akcesyjnego Szwecji i Finlandii, na co wskazują najnowsze informacje płynące ze szczytu NATO w Madrycie. Wywraca to sytuację geostrategiczną w regionie i sprawia, że bałtycka trójka przestaje być wysuniętą wyspą sojuszu, co z kolei psuje plany planistów moskiewskich. Ci teraz do równania muszą dodać 1300km granicy z Finlandią, dwie bardzo silne armie i fakt, że Morze Bałtyckie staje się wewnętrznym jeziorem NATO.